Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Afryka zdrowo głoduje

Martwisz się głodem na świecie? Żywność GMO jest rozwiązaniem problemu

Annie Spratt / Unsplash
GMO nie rozwiąże wszystkich problemów żywnościowych Afryki, może jednak je znacząco zmniejszyć. Pod warunkiem że Unia nie będzie w tym przeszkadzać.
Postęp technologiczny w rolnictwie z różnych powodów dotychczas omijał Afrykę.Mike Goldwater/Alamy Stock Photo/BEW Postęp technologiczny w rolnictwie z różnych powodów dotychczas omijał Afrykę.
Oprócz nowych odmian roślin Afryka potrzebuje sprawiedliwszych i mniej skorumpowanych rządów.Mike Goldwater/Alamy Stock Photo/BEW Oprócz nowych odmian roślin Afryka potrzebuje sprawiedliwszych i mniej skorumpowanych rządów.

Artykuł w wersji audio

Tekst ukazał się w POLITYCE w sierpniu 2016 roku

Parlament Europejski przyjął niedawno – zdecydowaną większością głosów – raport przygotowany przez Komitet ds. Rozwoju. Jego autorką jest niemiecka europosłanka Maria Heubuch, członkini frakcji Zieloni – Wolny Sojusz Europejski, a dokument ów krytycznie odnosi się do inicjatywy noszącej nazwę „Nowy Sojusz na Rzecz Bezpieczeństwa Żywnościowego i Żywienia” (angielski skrót: NAFSAN). Co to takiego? W 2012 r. grupa G8, czyli elitarny klub ośmiu najbardziej wpływowych krajów świata, postanowiła pomóc rolnictwu w Afryce i w ciągu dekady wydobyć z nędzy 50 mln mieszkańców 10 krajów tego kontynentu.

36-stronicowy raport europosłanki Heubuch zawiera aż kilkadziesiąt punktów, często negatywnie oceniających działania NAFSAN. Ale tu skupimy się tylko na jednym z nich: wzywającym kraje G8 do zaprzestania wspierania w Afryce nowoczesnej biotechnologii rolniczej wykorzystującej inżynierię genetyczną. Innymi słowy: niedopuszczania upraw roślin GMO.

Niekoszerne GMO

W ciągu ostatnich dwóch dekad Unia Europejska wydała setki milionów euro na badania analizujące bezpieczeństwo GMO. Podobnie działo się na całym świecie – publikacje naukowe na ten temat liczy się dziś już w tysiącach. Przykładem może być tegoroczny wielki raport amerykańskiej National Academy of Sciences, jednej z najbardziej prestiżowych instytucji naukowych świata. Jego konkluzja – podobnie jak zdecydowanej większości innych publikacji – brzmi jednoznacznie: rośliny GMO są bezpieczne. I ze stanowiskiem tym zgadza się większość uczonych, a ostatnio 110 laureatów Nagrody Nobla zaapelowało o zaprzestanie walki z GMO.

Jednak organizacje takie jak Greenpeace nie przyjmują tego do wiadomości, konsekwentnie atakując GMO jako niebezpieczną dla zdrowia i środowiska ingerencję w naturę. Trudno to zrozumieć z pozycji czysto racjonalnych. Choćby dlatego, że człowiek modyfikuje genetycznie rośliny od bardzo dawna, używając znacznie mniej precyzyjnych, a więc również potencjalnie mniej bezpiecznych, metod niż współczesna inżynieria genetyczna. Skąd więc ten opór? W przypadku Greenpeace’u mamy do czynienia z rodzajem irracjonalnej wiary w świętość natury, w którą nie wolno człowiekowi ingerować. I przekonaniem, że rośliny GMO są z tego powodu „nieczyste”. W pewnym stopniu przypomina to zasady koszerności pokarmów, które z perspektywy chłodnego rozumu też nie mają dziś większego sensu, ale odwołują się do silnych moralnych emocji ludzi.

Dzięki splotowi pewnych okoliczności, co wymagałoby osobnego dłuższego wywodu, Greenpeace i jego koalicjanci sprawnymi kampaniami propagandowymi sprawili, że rośliny GMO stały się dla sporej części, głównie europejskiej, opinii publicznej czymś właśnie „niekoszernym” i niebezpiecznym. Walka z taką żywnością zyskała dzięki temu spore poparcie społeczne, co z kolei miało wpływ na polityków europejskich. Przyjęli oni uregulowania prawne dotyczące GMO de facto pod dyktando przeciwników tej technologii. Greenpeace i jego koalicjanci zyskali również duży wpływ na kształt międzynarodowych umów dotyczących nowoczesnej biotechnologii rolniczej (m.in. protokół kartageński podpisany przez 167 państw). Uznają one rośliny GMO za organizmy z definicji groźne, więc wymagające specjalnego traktowania. Dlatego przepisy regulujące ich wprowadzanie do upraw w praktyce spowolniły rozwój biotechnologii rolniczej, a w Europie praktycznie zahamowały. I z tego właśnie powodu część krajów – m.in. USA, Kanada, Australia i Argentyna – nie ratyfikowały protokołu kartageńskiego.

Technologia dla biednych

Mimo niesprzyjającej atmosfery uprawy roślin GMO można dziś, czyli po ponad dwóch dekadach ich komercyjnego stosowania, uznać za duży sukces. Choć na razie na polach dominuje tylko soja, kukurydza, bawełna i rzepak. Ale dzięki nim zużycie chemicznych środków ochrony roślin spadło o 37 proc., plony wzrosły o 22 proc., a zyski rolników o 68 proc. W 2015 r. odmiany GMO uprawiano na prawie 180 mln ha (dla porównania: cała powierzchnia Polski to 31 mln ha).

Wiele osób jest przekonanych, że inżynieria genetyczna służy przede wszystkim rolnictwu w zamożnych rejonach świata, w których powstała. Jednak od 2011 r. powierzchnia upraw w krajach rozwijających się (m.in. Indie, Chiny, Pakistan, Birma czy Filipiny) przekroczyła tę w krajach rozwiniętych. A spośród 16,5 mln farmerów uprawiających GMO na świecie aż 90 proc. to drobni rolnicy, głównie w Chinach (7,1 mln) i Indiach (7,7 mln). I to oni – jak pokazują wiarygodne badania – zyskują najwięcej pod względem wzrostu plonów i dochodów.

Świetnym przykładem są Indie. Od kilkunastu lat uprawia się tam na razie tylko jedną roślinę GMO: bawełnę, która potrafi bronić się przed niektórymi szkodnikami za pomocą bakteryjnej toksyny (co ciekawe od dziesięcioleci stosowanej w rolnictwie ekologicznym w formie oprysków). Dzięki niej kraj ten stał się drugim na świecie producentem bawełny, wyprzedzając Stany Zjednoczone (na pierwszym miejscu znajdują się Chiny).

Istotne jednak są nie tylko rekordy produkcji, lecz konkretne zyski rolników. Te zaś sprawdzili naukowcy z Georg-August-Universität w Getyndze. Otóż indyjscy drobni farmerzy uzyskiwali plony średnio o 24 proc. wyższe i dochody o połowę większe w porównaniu z uprawami konwencjonalnej bawełny. W małych gospodarstwach, dla których roślina ta stanowi podstawę egzystencji, wydatki na konsumpcję wzrosły o 18 proc., a rolnicy i ich rodziny zaczęli się lepiej odżywiać. Z innych badań wynika zaś, że liczba przypadkowych zatruć pestycydami wśród indyjskich rolników w trakcie dokonywania oprysków spadła aż o 88 proc.

A jak na tle krajów Azji wygląda korzystanie z biotechnologii w Afryce? Czy tamtejsi farmerzy, stanowiący aż 60 proc. mieszkańców kontynentu, mają dostęp do odmian roślin GMO? Szczególnie że postęp technologiczny w rolnictwie z różnych powodów dotychczas omijał Afrykę i stąd m.in. niższa (średnio dwukrotnie) wysokość plonów w porównaniu np. z Azją. Odpowiedź brzmi: nie. Tylko trzy afrykańskie kraje zdecydowały się na uprawy roślin GMO: Burkina Faso (bawełna), Sudan (bawełna) i RPA (bawełna, soja i kukurydza).

Dlaczego? Profesor nauk politycznych Robert Paarlberg z Harvard University poświęcił temu problemowi sporo artykułów naukowych, całą książkę („Starved for Science. How Biotechnology Is Being Kept Out of Africa”) i liczne wystąpienia, m.in. w Papieskiej Akademii Nauk. Według niego (choć nie tylko on stawia taką diagnozę) Afryka w kwestii GMO niemal ślepo podąża za wskazaniami Unii Europejskiej. Dzieje się tak z powodu znacznie silniejszych związków ekonomiczno-historyczno-kulturowych z Europą niż np. z USA. Widać to m.in. w afrykańskich mediach, które bezkrytycznie powielają, a nawet wyolbrzymiają nieprawdziwe informacje dotyczące GMO, pojawiające się w prasie i telewizji na Starym Kontynencie. Np. o tym, że zmodyfikowana kukurydza wywołuje raka i inne choroby oraz zagraża bioróżnorodności.

Jakie są tego skutki, świetnie pokazuje przykład Kenii. W 1999 r. rozpoczął się tam projekt uzyskania odmian kukurydzy GMO pod auspicjami zasłużonego dla walki z głodem Międzynarodowego Ośrodka Uszlachetniania Kukurydzy i Pszenicy oraz Kenijskiego Badawczego Instytutu Rolniczego. Eksperymenty wykazały, że roślina ta potrafi skutecznie bronić się przed szkodnikami i jest bezpieczna dla środowiska naturalnego. Jednak w 2004 r. władze Kenii uznały, że GMO wymaga przyjęcia – zgodnie z międzynarodowymi zobowiązaniami tego kraju – osobnych regulacji prawnych, więc nie można udostępnić owej kukurydzy rolnikom. Kolejne trzy lata zajęło opracowywanie aktów wykonawczych do nowych przepisów oraz powoływanie do życia odpowiednich instytucji. I do dziś kukurydza GMO nie jest tam uprawiana. Podobnie jak bawełna odporna na szkodniki testowana w Kenii już od 2004 r.

Wirusy z pól uprawnych

Histeria wokół GMO przeniesiona z Europy miała nawet wpływ na pomoc humanitarną. Kiedy w 2002 r. w Zambii 2 mln ludzi cierpiało z powodu klęski głodu, różne państwa pospieszyły z pomocą. W ramach Światowego Programu Żywnościowego ONZ rząd USA wysłał 35 tys. ton kukurydzy w postaci ziarna i mąki. Jednak prezydent Zambii Levy Mwanawasa zabronił rozdawać ją ludziom, nazywając amerykańską pomoc „trucizną”. Powód? Była to kukurydza GMO. Nie pomogły żadne zapewnienia, że wszystko jest z nią w porządku, oraz oferta Amerykanów, by zambijscy naukowcy polecieli do USA przekonać się na miejscu, jak sprawy wyglądają i że miliony Amerykanów jedzą dokładnie tę samą kukurydzę. Prestiżowy tygodnik „The Economist” – jedno z niewielu europejskich czasopism zachowujących wówczas racjonalną postawę wobec biotechnologii rolniczej – pytał w tytule artykułu opisującego tę sytuację: „Lepiej umrzeć, niż jeść GMO?”.

Zambijscy politycy, którym żywności raczej nie brakowało, byli przestrzegani przed przyjęciem pomocy m.in. przez Greenpeace. Organizacja informowała, że w przypadku wykorzystania amerykańskiego ziarna przez rolników w uprawach załamie się eksport żywności do Europy, ponieważ pola zostaną „skażone” transgeniczną kukurydzą. Z kolei brytyjska organizacja Farming and Livestock Concern twierdziła, że z kukurydzy GMO w ciele człowieka mogą powstawać wirusy podobne do HIV.

W tym samym roku, w którym mieszkańcy Zambii umierali z głodu, na Szczycie Ziemi w Johannesburgu działacze Friends of the Earth i innych organizacji nakłaniali swoich afrykańskich partnerów do podpisywania otwartego listu głoszącego, że żywność GMO powoduje alergie, jest toksyczna i wywołuje raka. Organizacje pozarządowe z Danii, Belgii, Niemiec i Wielkiej Brytanii sfinansowały „marsz drobnych rolników” (kierowany przez ludzi niemających wiele wspólnego z uprawą roślin), zakończony hucznym ogłoszeniem deklaracji: „Afrykanie mówią NIE dla genetycznie zmodyfikowanej żywności”.

Dwa lata później Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) ogłosiła kolejną edycję swojego najważniejszego raportu: „The State of Food and Agriculture”. Jeden z jego rozdziałów został poświęcony potencjalnym korzyściom zastosowań inżynierii genetycznej w rolnictwie w krajach rozwijających się. Eksperci ocenili go jako rzetelny i wyważony. Takie podejście nie spotkało się jednak z aprobatą organizacji anty-GMO, które wysłały otwarty list do szefa FAO, oskarżając tę instytucję o bycie „narzędziem w rękach biotechnologicznych korporacji”. Od tamtego czasu FAO w swoich dokumentach stara się w ogóle nie poruszać kwestii GMO.

Nowy neokolonializm

Dr Philipp Aerni z University of Zurich, ceniony badacz wpływu nauki i technologii na zrównoważony rozwój, dowodzi w swoich publikacjach, że większość organizacji zwalczających GMO w Azji, Afryce i Ameryce Południowej zostało założonych przez europejskie organizacje pozarządowe i jest wspieranych publicznymi pieniędzmi płynącymi poprzez agencje Unii Europejskiej.

Sytuacja rolnictwa w Afryce jest jednak tak zła (większość państw kontynentu eksportuje tylko tyle żywności, ile sama Tajlandia), że mimo europejskich nacisków władze części krajów nie odważyły się całkowicie skreślić nowoczesnej biotechnologii. W Kamerunie, Egipcie, Ghanie, Kenii, Malawi, Nigerii i Ugandzie testuje się bawełnę, ryż, sorgo, bataty oraz pszenicę. W RPA opracowano kukurydzę odporną na lokalnie występującego wirusa. Również na wirusy uodporniono maniok, jedną z najważniejszych roślin jadalnych w Afryce, gdyż mogącą rosnąć w rejonach suchych i na bardzo słabych glebach. Jego testy polowe trwają też w Kenii i Ugandzie.

Australijscy naukowcy w ramach humanitarnego projektu opracowali odporny na szkodniki fasolnik – najważniejszą w Afryce jadalną roślinę strączkową spożywaną przez ok. 200 mln ludzi. Ona również potrafi rosnąć w suchych rejonach kontynentu. Fasolnik GMO testuje obecnie kilka krajów zachodniej Afryki. W Ugandzie badane są także banany odporne na chrząszcze z rodziny ryjkowców oraz niektóre infekcje bakteryjne.

Amerykański koncern biotechnologiczny Monsanto zgodził się udostępnić za darmo drobnym rolnikom z pięciu afrykańskich krajów kukurydzę DroughtGard. Roślina ta w normalnych warunkach nie daje wyższych plonów, ale gdy występują okresy suszy, pozwala znacznie zmniejszyć straty. Uzyskano tę cenną cechę m.in. dzięki przeszczepieniu pewnego genu z bakterii o nazwie laseczka sienna.

Kukurydza ta, w połączeniu z odpornością na szkodniki, powstaje w ramach programu WEMA (Water Efficient Maize for Africa), w którym uczestniczą instytucje publiczne, organizacje charytatywne (takie jak Fundacja Billa i Melindy Gatesów) i prywatne firmy. Jej zamknięte testy polowe zaczęły się niedawno w Kenii, Ugandzie i RPA. A kukurydza, co warto podkreślić, stanowi podstawę wyżywienia 300 mln mieszkańców Afryki. Naukowcy wyliczyli, bazując na danych z dziewięciu biednych krajów Azji i subsaharyjskiej Afryki, że dzięki odmianom o zwiększonej tolerancji na suszę wzrost plonów wyniósłby 18 proc. w przypadku kukurydzy (a przy dłuższych okresach słabych opadów nawet do 35 proc.), 25 proc. pszenicy i 10 proc. ryżu.

Pytanie tylko, czy takie rośliny rzeczywiście wejdą do komercyjnych upraw? Jeśli nie, Afryka straci bardzo dużo. Information Technology and Innovation Foundation (ITIF), jeden z najbardziej prestiżowych think tanków analizujących rozwój technologii na świecie, wyliczył w tegorocznym specjalnym raporcie, że do 2050 r. kraje rozwijające się, zwłaszcza w Afryce, mogą stracić aż 1,5 bln dol., jeśli nie wdrożą rolniczej biotechnologii.

Wiele zależy w tej sprawie od postawy Europy, czyli zamożnych ludzi, którzy mogą sobie pozwolić – bo żywności im nie brakuje – na komfort odrzucenia roślin GMO. I którzy obsadzili samych siebie w roli adwokatów praw drobnych rolników z krajów rozwijających się. Czy jednak nie przypomina to neokolonialnego myślenia, gdy decyduje się za mieszkańców Azji czy Afryki, co jest dla nich dobre, i narzuca własne rozwiązania? Bazujące zresztą nie na faktach, rzetelnej analizie korzyści i zagrożeń oraz nauce, tylko ideologii przypominającej religię? Takie podejście może mieć opłakane skutki w przyszłości również dla Europy, w kierunku której ruszą kolejne fale emigrantów z Afryki. Na kontynencie tym według prognoz demografów w połowie XXI w. będzie żyło aż 2,4 mld ludzi, czyli dwa razy więcej niż obecnie.

GMO nie rozwiąże wszystkich problemów żywnościowych Afryki, może jednak w tym znacząco pomóc. Oprócz nowych odmian roślin kontynent ten potrzebuje bowiem m.in. sprawniejszych i mniej skorumpowanych rządów, infrastruktury drogowej, technologii i narzędzi dostępnych rolnikom w rozwiniętych krajach. Oraz traktowania fair m.in. przez Europę, która np. poprzez wysokie cła na przetworzone produkty żywnościowe czyni z Afryki dostarczyciela taniego surowca.

Polityka 34.2016 (3073) z dnia 16.08.2016; Nauka; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Afryka zdrowo głoduje"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną