Europa przygotowuje się do pierwszego po Brexicie spotkania Rady Europejskiej, a tymczasem Wielka Brytania wciąż próbuje poradzić sobie ze skutkami ewentualnego wyjścia z Unii Europejskiej. Jednak skutki opuszczenia Wspólnoty odbiły się nie tylko na gospodarce i polityce, ale też na… nauce.
O wydziale fizyki i astronomii na University of Sheffield zrobiło się głośno, gdy jego dyrektor opublikował szczegóły korespondencji pomiędzy jednym z uczelnianych zespołów badawczych a szefem europejskiego projektu, w którym uczestniczyli. Naukowców czekało niemałe zaskoczenie – nagle okazało się, że zostali wyłączeni ze współpracy w międzynarodowym przedsięwzięciu. Udostępnione za zgodą obu stron maile rozwiewały wszelkie wątpliwości: Brexit postawił Brytyjczyków w dziwacznej sytuacji i ich obecność mogłaby obniżyć szanse na powodzenie badań. Potem pojawiło się zapewnienie: „Jak tylko zasady staną się jasne, pojawi się sposobność, żebyśmy mogli dalej razem pracować”.
Dymisja Davida Camerona i kolejne przetasowania w brytyjskiej polityce odsunęły na dalszy plan dyskusję o tym, jak radzić sobie z tego typu problemami. Dopiero niedawno Kanclerz Skarbu w rządzie Theresy May Philip Hammond zapewnił, że rząd będzie współfinansował niektóre europejskie projekty naukowe, o ile umowy ich dotyczące zostaną zawarte przed oficjalnym wyjściem Wielkiej Brytanii z UE.
Mowa tu przede wszystkim o głównym programie grantowym Horizon2020, na który Unia przeznaczyła w latach 2014–2020 blisko 80 miliardów euro. „Od referendum społeczność naukowa borykała się z niepewnością. Ta decyzja mocno uspokaja” – komentowała w „Nature” Sarah Main, szef Campaign for Science and Engineering, organizacji non-profit z siedzibą w Londynie.
Jeśli spojrzeć na twarde dane, nie dziwi, że mogło być niespokojnie. Aż 18 proc. pieniędzy, które przychodzą do Wielkiej Brytanii z UE, przeznaczanych jest na badania i rozwój. To daje około miliarda funtów rocznie i tym samym czyni Brytyjczyków jednymi z największych beneficjentów unijnych programów finansowania. „Brytyjska nauka jest niepokojąco silnie zależna od unijnych środków” – komentował w rozmowie z „The Guardian” Daniel Hook, współautor raportu firmy technologicznej DigitalScience.
Sezon wakacyjny zamroził sporą część działań zmierzających do rozjaśnienia sytuacji w nauce, więc określenie skutków nadchodzącej nawałnicy jest czystą zgadywanką. Dzięki decyzjom ministerstwa skarbu część krajowych zespołów badawczych nie będzie musiała się martwić o podstawowe aspekty finansowania w najbliższych latach. Brakuje jednak jednej kluczowej gwarancji, która pozwoliłaby na więcej optymizmu – możliwości swobodnego przekraczania granicy UE z Wielką Brytanią przez naukowców.
Trudno oczekiwać w najbliższym czasie akurat tego typu deklaracji, gdyż sprawy imigracji były na czele kampanii zwolenników „wyjścia” i wrócą niebawem przy okazji negocjacji z Unią, a to będzie ciągnęło się miesiącami. Tylko że nie sposób też mówić o efektywnym uczestnictwie w programach międzynarodowych przy jednoczesnym zamknięciu granic.
Jest jeszcze jeden kłopot. Brak możliwości wolnego przepływu ludzi między Wielką Brytanią a Unią Europejską mógłby prawnie przekreślić możliwość udziału Brytyjczyków w unijnych projektach naukowych, a to oczywiście oznacza odcięcie od środków i międzynarodowych współpracowników. Szwajcaria doświadcza teraz tego na własnej skórze.
Kraj ten mimo bycia poza UE uczestniczył w programie Horizon2020 na równych prawach co państwa członkowskie. Jednak wyniki referendum przeprowadzonego tam dwa lata temu w sprawie zaostrzenia przepisów imigracyjnych wpłynęły na to, by nie ratyfikować umowy o wolnym przepływie ludności z Chorwacją, którą przyjęto rok wcześniej do Unii Europejskiej.
Przez tę decyzję Szwajcaria już tylko częściowo uczestniczy w Horizon2020, a jeśli do lutego 2017 roku nie ratyfikuje ustawy, będzie musiała się pożegnać z programem na dobre. To przypadek bezprecedensowy i ważna przestroga dla Brytyjczyków.