Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Lek na lęk

Dlaczego warto być otwartym na ludzi z innych kultur

„Budowa wieży Babel” Martena van Valckenborcha, około 1600 r. „Budowa wieży Babel” Martena van Valckenborcha, około 1600 r. www.bridgemanimages.com
Rozmowa z prof. Anną Czajką-Cunico, filozofką i kulturoznawczynią, o tym, dlaczego musimy zrozumieć, jak myślą ludzie spoza naszej kultury, i że zamykanie się na nich to błąd.
Prof. Anna Czajka-CunicoLeszek Zych/Polityka Prof. Anna Czajka-Cunico

Artykuł w wersji audio

Agnieszka Krzemińska: – Europę zalali uchodźcy, lęki przed nimi podsycają separatyści, a pani uparcie namawia do międzykulturowego dialogu. Nie jest łatwy – porozumienie międzykulturowe utrudniają choćby języki, które kształtują i determinują myślenie.
Prof. Anna Czajka-Cunico: – Mówimy 6 tys. języków i każdy z nich wpływa na postrzeganie świata, ale te różne wizje należy ze sobą konfrontować, wtedy dysponujemy wieloogniskową soczewką do całościowego oglądania rzeczywistości. Wyjściem z wieży Babel, w której żyjemy, są tłumaczenia, bo żadna lingua franca nie wyprze języków narodowych, niezbywalnych do tworzenia tożsamości i kultur, co podkreślał już w XVIII w. Wilhelm von Humboldt. Badacze międzykulturowości muszą znać wiele języków i kultur, bo tylko w ten sposób mogą zająć się zgłębianiem relacji dialogicznych czy w zasadzie polilogicznych, ponieważ zazwyczaj bierze w nich udział wielu uczestników.

Niestety, prawie każdy z nich jest pewien, że jego kultura i język są najlepsze, a Europejczycy uważają w dodatku, że nikt im nie podskoczy, bo to oni stworzyli filozofię. Mają rację?
Długo byliśmy o tym przekonani, w czym zresztą utwierdzał nas Hegel, zapewniając, że myśl europejska to najdoskonalszy rezultat rozwoju myśli filozoficznej. W XIX w. zainteresowanie Orientem zwróciło naszą uwagę na tamtejszą filozofię. Potem Karl Jaspers zauważył, że w podobnym czasie w różnych miejscach na ziemi i nie wiedząc o sobie, pojawili się Konfucjusz, Sokrates, Budda i Jezus, którzy zapoczątkowali cztery główne formacje cywilizacyjno-kulturowe i leżące u ich podstaw sposoby myślenia. Ale rozszerzone pojęcie miejsca narodzin filozofii zyskało aprobatę dopiero w latach 80. XX w.

Starożytni Grecy dzielili świat na cywilizowany i barbarzyński, ale jednocześnie czerpali pełnymi garściami z kultur Bliskiego Wschodu czy Egiptu, co najlepiej widać w kulturze hellenistycznej, która narodziła się w trakcie podbojów Aleksandra Wielkiego.
Spotkania z innymi to momenty konstytutywne dla powstawania poszczególnych kultur, jak w XVIII w. pisał włoski filozof Giambattista Vico. A Niemiec Johann Herder przekonywał, że żaden naród nie wzniósł się do własnej kultury bez udziału innych. Na styku kultur dochodzi do mobilizacji obu stron, co sprawia, że jedne z nich rozkwitają, inne upadają. Vico mówił też o pysze narodów, z których każdy uważa się za najstarszy i najwartościowszy. Do dziś jest ona niezwykle silna, mimo że badacze do znudzenia powtarzają, że żaden naród czy kultura nie posiadają prawdy na wyłączność, bo ta żyje między nimi.

Religie uzurpują sobie jej posiadanie, a narodowi populiści przekonują, że wszelkie problemy świata da się rozwiązywać, jedynie opierając się na własnej kulturze i tożsamości.
To wielkie niebezpieczeństwo, bo kultury dają wszystkim prawo do kształtowania się i poszukiwania prawdy w swobodny sposób. Pojawiają się opinie, że czas skończyć z kulturami narodowymi, że tożsamość narodową można zmieniać jak koszulkę, ale i one są niebezpieczne. Tak jak choćby kanadyjski komunitarysta Charles Taylor uważam kultury narodowe za niezbywalne ramy poszukiwania tożsamości, która wyraża się przez uczestnictwo jednostki w systemie symbolicznym danej kultury. Ponieważ ten kanon stale się zmienia, tożsamość narodowa jest codziennym wyborem jednostki dotyczącym wzorów zachowania czy wartości. Oznacza to, że figura „prawdziwego Polaka” nie istnieje, bo polskość miała i ma wiele postaci, jest – jak zapewniała socjolożka Antonina Kłoskowska – trwała w zmienności.

Wielu Polaków mieszkających za granicą mówi, że mimo upływu lat żyją między kulturami, tłumacząc sobie świat z jednego języka na drugi. Czy pani, mając męża Włocha i krążąc między Tybingą, Genuą a Warszawą, też tak ma?
Oczywiście. Polskość jest podstawowym elementem mojej tożsamości, ale życie i praca poza ojczyzną daje mi inne perspektywy. Fakt, że piszę w obcych językach, wyrażając siebie w innych systemach znaczeń, pozwala mi w sposób bardziej doświadczony spoglądać zarówno na własną, jak i inne kultury i wydobywać z nich to, co najlepsze. Kłoskowska nazwała to zjawisko poliwalencją kulturową i ujęła w model osobowościowy odpowiadający współczesnej wielokulturowej rzeczywistości. Nie rozumiem, dlaczego w zażartej debacie o polskości nie nawiązuje się do Kłoskowskiej, tym bardziej że dziś każdy orientuje się w systemach symbolicznych innych kultur i nimi nasiąka. Nie mam wątpliwości, że przed nami epoka wieloperspektywicznej humanistyki, tylko ona będzie mogła mierzyć się z wyzwaniami współczesnego świata. Wszechobecny scjentycyzm i konserwatyzm sprawiają, że mamy Polskę wyposażoną w nowoczesne technologie, ale jednocześnie zamkniętą i pozbawioną umiejętności prowadzenia dialogu między różnymi postawami w kraju i za granicą.

No i ten wszechobecny pragmatyzm. W szkołach prawie nie ma łaciny, etyki czy filozofii, bo większość uważa, że ważniejsze są przedmioty praktyczne. Nie rozumieją, że coś, co wydaje się fanaberią, jest kluczowe, by zrozumieć złożoność świata.
Humanistyka jest podstawą, bo dostarcza kategorii do ujmowania rzeczywistości. W dodatku dziś musi być międzykulturowa, bo w przypadku każdego problemu trzeba konfrontować nasze podejście z podejściami wywodzącymi się z innych tradycji, inaczej rozwiązanie pozostaje niepełne i cząstkowe, podczas gdy powinno być uniwersalne. Od lat próbuję takie myślenie zaszczepić u nas, ale czasem czuję się jak św. Antoni przemawiający do ryb.

Z wykonanego niedawno dla nas sondażu wynika, że Polacy najbardziej boją się terrorystów i uchodźców, których większość nie widziała na oczy, a ostatnio Grzegorz Schetyna ogłosił, że PO nie ma zamiaru przyjmować „nielegalnych imigrantów”. Czy winne są temu media, pragmatyzm i egoizm czy właśnie ignorancja?
Wszystko po trochu. Media mają skłonność do manipulowania informacjami, a my nie potrafimy ich weryfikować ani interpretować, ponieważ instrumentarium humanistyczne, którym posługują się odbiorcy, jest niewystarczające. To niebywałe, że my, wieczni emigranci, których tożsamość i język ukształtowały się częściowo na emigracji, mamy tak mało empatyczny stosunek do uchodźców, nie mówiąc już o etyczności, postawach religijnych czy wręcz po prostu racjonalnych, sięgających trochę dalej niż własne podwórko. Powinniśmy zdać sobie sprawę, że emigracji nikt nie zatrzyma; że żyjemy w momencie przełomu; że z tego, jak się ustosunkujemy do Innego, będziemy rozliczeni, bo jesteśmy za niego odpowiedzialni i nasza tożsamość realizuje się w spotkaniu z nim. Jak dotąd kiepsko zdajemy ten egzamin, dlatego tak ważne jest posługiwanie się nie tylko kategoriami wspólnoty narodowej, ale też ogólnoludzkiej. Co ciekawe, kiedyś nasza humanistyka myślała w tych kategoriach, tworząc zjawisko, jakim jest mesjanizm.

Ależ to kwintesencja naszej zaściankowości, cierpiętnictwa i poczucia wyższości wynikającego z przekonania o byciu narodem wybranym!
Mój mąż, który jest filozofem religii, badał mesjanizm polski i otworzył mi oczy na to, że można go traktować jako fenomen międzykulturowy. Po pierwsze, został sformułowany za granicą nie tylko po polsku, ale i po francusku dzięki Józefowi Hoene-Wrońskiemu oraz po niemiecku, piórem Augusta Cieszkowskiego. Po drugie, łączy w sobie tendencje filozoficzne, choćby Kanta, i wątki wielu kultur – żydowskiej, niemieckiej, francuskiej. Mesjanizm określił rdzeń polskości, zaakcentowano w nim naszą ofiarę, ale zawiera w sobie przesłanie uniwersalne, postulujące wolność jednostek i narodów, co przemawia do wszystkich.

Jak przekonywać Polaków, że warto przełamać pogardę, strach, stereotypy i sięgnąć poza czubek własnego nosa?
Studentom zawsze mówię o trzech przykazaniach – poszerzaniu własnej wiedzy, próbowaniu zrozumienia Innego w różnych relacjach i projektowaniu wspólnych działań. Zachęcać do nich należy przykładami udanych dialogów, jakim było np. we Włoszech wspólne czytanie Wielkich Ksiąg ludzkości z osadzonymi w więzieniach obcokrajowcami. W tych dialogach międzyreligijnych nie koncentrowano się na roszczeniach prawdy, a na uznaniu, że wszystkie te księgi są przekazami mądrości, które regulują życie wspólnot i zawierają złotą regułę etyczną brzmiącą najprościej: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.

Ale wprowadzają też reguły życia i zachowania niesprawiedliwe, np. w stosunku do kobiet czy innowierców. Trudno ten problem zignorować.
Religie i kultura były instytucjonalizowane przez mężczyzn, więc i Księgi mają rysy mizoginiczne. Teraz jednak coraz częściej za ich tłumaczenie, czytanie i interpretację biorą się kobiety, które uzupełniają wiedzę na temat miejsca i postrzegania naszej płci w Koranie czy Biblii. Tym starym i głęboko zakorzenionym problemem powinna zająć się filozofia, z tym że kwestie praw człowieka, demokracji czy kobiet, dotąd rozpatrywane tylko z zachodnioeuropejskiego punktu widzenia, należy naświetlić również z innych perspektyw. Udany dialog z innymi kulturami można też prowadzić poprzez komunikację estetyczną, czyli sztukę, która wyraża tożsamość w sposób najmniej podlegający interesownym zniekształceniom i może być punktem wyjścia do zrozumienia innych postaw i kultur.

Ale akurat sztuka jest stale obecna w społeczeństwach wielokulturowych Zachodu.
Tak, jednak za mało zajmujemy się jej międzykulturowym przesłaniem. Poza tym międzykulturowość to nie wielokulturowość, w której ramach często wspiera się i uprawia sztuki o charakterze narodowym czy etnicznym. Podczas gdy ta pierwsza wymaga poznania Innego, ta druga toleruje go, ale może pozostawać wobec niego obojętna. Mieszkańcy europejskich metropolii często nic nie wiedzą o obcokrajowcach zza ściany. Niestety, istnieje także rodzaj wewnątrzeuropejskiego orientalizmu. Kiedy się debatuje o przyszłości Europy, nikt nie powołuje się na polskich myślicieli, wychodząc z założenia, że żyjący na peryferiach Polacy niewiele mają do powiedzenia.

A mają?
Wykładając za granicą estetykę i filozofię kultury, stwierdziłam, że nie mogę się obejść np. bez „Kultur narodowych u korzeni” Kłoskowskiej. We wstępie do jej włoskiego tłumaczenia Zygmunt Bauman napisał, że nasza szkoła kulturoznawcza stworzyła warsztat, który powinien być wykorzystywany przez wszystkich badaczy. Książka weszła do kanonu lektur na włoskich uczelniach, podobnie jak wydanie prac Jana Białostockiego, dzięki któremu Włosi zrozumieli, dlaczego u nich po wojnie teoria obrazu rozwijała się w porównaniu z nami z opóźnieniem. Zarówno my potrzebujemy badaczy, którzy mają inny bagaż kulturowy i spojrzą na Polskę z lotu ptaka, jak Norman Davies czy Timothy Garton Ash, jak i inni od nas mogą się dowiedzieć wiele na swój temat.

Zadaniem badań międzykulturowych jest przejście od analizy szczegółów do wniosków uogólniających, ale wciąż napływają nowe dane, obalając misternie wypracowane syntezy. Czy nie jest tak, że badania międzykulturowe są skazane na błędy lub powierzchowność?
Oczywiście zadania, jakie stawiają sobie badacze, są coraz bardziej skomplikowane, dlatego szwajcarski filozof kultury Elmar Holstein mówi o potrzebie tworzenia modeli pilotażowych, swoistych pomocy w myśleniu. Poza tym konkretne problemy powinny być diagnozowane i rozwiązywane przez całe zespoły specjalistów różnych dziedzin.

W świecie miejsce nadziei zajął wstyd i lęk, ale pani, tłumaczka i znawczyni dzieł Ernsta Blocha, autora „Zasady nadziei”, ciągle ma nadzieję na udany dialog?
Włochy mają jeden z najmniejszych przyrostów naturalnych, a Genua, w której mieszkam, jest demograficznie najstarszym miastem świata, więc wszyscy wiedzą, że ich przyszłość zależy od obcokrajowców, których niemal każdy ma w rodzinie. We Włoszech nie odczuwa się przed nimi lęku takiego jak u nas. Skoro wszystkie prognozy wskazują, że porządek świata się zmienia, czas wspólnie zacząć pielęgnować elementy różnych systemów symbolicznych w kontekście wzajemnych relacji i interpretacji świata. Trzeba mieć nadzieję, że uda się zbudować dobrą przyszłość, czerpiąc z zasobów wszystkich kultur. Do tego poza nadzieją potrzeba jeszcze dalekowzroczności, roztropności – bo stawianie czoła problemom związanym z wielkimi migracjami to nie będzie kaszka z mleczkiem – oraz wielkoduszności, o której jakbyśmy trochę zapomnieli. Kultura to troska o człowieczeństwo, zarówno Innego, jak i nasze własne. Od naszego stosunku do Innych zależy nasze człowieczeństwo i to, czy będziemy sobie mogli patrzeć w oczy.

Nie chodzi chyba o stworzenie jakiejś zuniformizowanej kultury globalnej?
Ależ nie, globalizacja i technologie bez kultury (i różnorodności kultur) prowadzą do barbarzyństwa. Podobnie jak filozof Raúl Fornet-Betancourt uważam międzykulturowość za alternatywę wobec homogenizacji współczesnej cywilizacji i lek na lęk. Może jest w tym rys utopijności, ale utopijność jako nakierowanie ku dobru jest wyróżnikiem gatunku ludzkiego i podstawą działań kulturowych. Nie mogą być dla nich alternatywą przedsięwzięcia oparte na przemocy.

Z tym że agresja jest stałym składnikiem dziejów, choć amerykański psycholog Steven Pinker przekonuje, że dzięki kulturze i prawu jest jej jednak coraz mniej.
Kultura pozwala pokojowo rozwiązywać problemy, tam gdzie pojawia się przemoc, nie ma na nią miejsca. Niestety, nie zmienia to faktu, że Europa i świat nie podejmują wystarczających starań, by rozumnie stawić czoło epokowym, nieuchronnym, a być może opatrznościowym przemianom rzeczywistości. Codziennie w Morzu Śródziemnym – przez niektórych zwanym już martwym – toną setki osób, a ci, którzy ocaleją, po przybiciu do brzegu przechodzą gehennę. Są takimi samymi ludźmi jak my. Całą parą powinniśmy pracować nad organizowaniem wspólnego życia opartego na solidarności i wzajemnym szacunku, bo w tej dziedzinie ludzkość wciąż jeszcze ma niewielkie osiągnięcia. Ci, którzy się w tym odznaczą, powinni mieć Nobla w kieszeni.

rozmawiała Agnieszka Krzemińska

***

Prof. Anna Czajka-Cunico – filozofka, kulturoznawczyni i tłumaczka, związana z uniwersytetami w Tybindze, Parmie i Genui, od 2008 r. kieruje Kulturoznawstwem na Wydziale Nauk Humanistycznych UKSW. Głównym obszarem jej zainteresowań są teoria i filozofia kultury, poezja, narracja i teoria obrazu. Autorka wielu publikacji niemiecko- i włoskojęzycznych, po polsku ukazały się „Człowiek znaczy nadzieja” (1991), „Kultury świata w dialogu” (2012), „Wielkie Księgi ludzkości” (2013), „Międzykulturowość i filozofia” (2016).

Polityka 23.2017 (3113) z dnia 06.06.2017; Nauka; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Lek na lęk"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną