Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Długi cień

Jak dorastanie w sierocińcu zmienia dziecko

Sierociniec w Bukareszcie, ok. 1995 r. Sierociniec w Bukareszcie, ok. 1995 r. Romano Cagnoni / Getty Images
Pozbawienie więzi rodzinnych bardzo źle wpływa na rozwój człowieka. Potwierdzają to wyniki prowadzonego od lat eksperymentu z udziałem dzieci z rumuńskich sierocińców. Ten los może czekać także najmłodszych imigrantów oddzielanych dziś od rodziców.
Sierociniec wyrządzał ogromne szkody w psychice i fizyczności. Umieszczenie dzieci w rodzinie zastępczej pozwalało to naprawić, ale nigdy do końca.Peter Turnley/Getty Images Sierociniec wyrządzał ogromne szkody w psychice i fizyczności. Umieszczenie dzieci w rodzinie zastępczej pozwalało to naprawić, ale nigdy do końca.

„Wiele dzieci migrantów oddzielonych od swoich rodziców (…) wylądowało w schroniskach, gdzie często doświadczają stresu, zaniedbania oraz minimalnej społecznej i poznawczej stymulacji” – stwierdzili w 2018 r. Mark Wade z Harvard Medical School, Charles Nelson z Harvard University, Nathan Fox z University of Maryland i Charles Zeanah z Tulane University. Odnieśli się w ten sposób do sytuacji w USA. Tam w 2018 r. 500 małoletnich, w tym 22 młodszych niż 5 lat, pozostawało bez rodziców. Ich matki i ojcowie zostali deportowani lub osadzeni w areszcie za nielegalne przekroczenie granicy. Amerykańscy psychologowie uznali, że grozi im to, co badanym przez nich dzieciom z sierocińców w Rumunii, do których trafili w latach 90.

„Uderzającą cechą instytucji, w których pracowaliśmy, było to, jak bardzo przygaszone i ponure wydawały się dzieci” – piszą Nelson, Fox i Zeanah w książce „Romania’s Abandoned Children” („Porzucone dzieci Rumunii”). Opisują grupę niemowląt w wieku od 12 do 36 miesięcy umieszczonych w dużej i pustej sali. Zgromadzonej tam piętnastki pilnowała jedna opiekunka, zazwyczaj niewykwalifikowana, niewykształcona i źle opłacana. Bawiła się od czasu do czasu z wybranym, ulubionym wychowankiem, a pozostałe pod ścianami leżały na plecach bądź siedziały, kiwając się w charakterystyczny wahadłowy sposób.

„Wiele wędrowało bez celu ze szklanym wyrazem twarzy, który był denerwujący ze względu na brak emocjonalnej ekspresji” – pisali naukowcy. Dzieci rzadko bawiły się ze sobą. Większość interakcji między nimi polegało na krótkich wybuchach agresji. Uderzone dziecko nie szukało ani nawet nie oczekiwało pocieszenia u opiekunki. Zazwyczaj po prostu płakało.

Bezdzietność zakazana

Takich dzieci było w Rumunii ponad 100 tys. To efekt polityki Nicolae Ceauşescu, byłego szewca, który w 1965 r. objął stanowisko I sekretarza Rumuńskiej Partii Robotniczej (później przemianowanej na Rumuńską Partię Komunistyczną). W tym czasie Rumunia miała jeden z najwyższych wskaźników aborcji w Europie Wschodniej, spadał zaś poziom dzietności. Ceauşescu postanowił temu przeciwdziałać. Wprowadził zakaz przerywania ciąży – legalnie mogły jej się poddać wyłącznie kobiety, które urodziły co najmniej piątkę dzieci i ukończyły 45 lat. Zakazany został także dostęp do środków antykoncepcyjnych.

Rozwody były możliwe tylko w przypadkach ekstremalnych. Legalny wiek zawarcia małżeństwa obniżono do 15 lat. Wprowadzono zasiłki na każdego potomka. Kobiety, które urodziły pięcioro lub sześcioro dzieci, dostawały Medal Macierzyństwa, a te z co najmniej siedmiorgiem – Order Macierzyńskiej Chwały. Pojawiła się też kara dla par – tzw. podatek od bezdzietności. Kobiety, które nie miały potomstwa, wzywano na przesłuchanie. Grupy ginekologów, zwane Policją Menstruacyjną, zyskały prawo do zabierania kobiet z pracy czy szkoły i poddawania ich badaniom. Wszelkie przypadki poronień były szczegółowo badane, by odstraszać przed próbami nielegalnej aborcji. Wszystko to miało zmusić ciężarne kobiety do urodzenia dziecka, a niebędące w ciąży – do zajścia w nią.

Paradoksalnie, za utrudnianiem rozwodów poszło osłabienie więzi rodzinnych. Masowy program urbanizacji kraju prowadził do migracji ludności wiejskiej do miast. To rozrywało relacje z dziadkami, wujkami, ciociami, czasem też i rodzicami. Ale i małżonkowie mogli dostać pracę w odległych od siebie miejscach. Na to nałożył się kryzys ekonomiczny w latach 80. Rodzicom zaczęło brakować środków na wychowanie dzieci. Matki musiały pracować zawodowo i nie były w stanie zajmować się dziećmi. Krewni mieszkali daleko i nie mogli pomóc. Nianie i żłobki leżały poza ich możliwościami finansowymi. Ale rodziców przekonywano, że państwo lepiej wychowa ich dzieci niż oni sami. Na potęgę więc oddawali potomstwo do dużych, prowadzonych przez rząd instytucji.

W 1989 r. Nicolae Ceauşescu został obalony i zabity. Rumuńska rewolucja przyciągnęła do tego kraju rzesze dziennikarzy mediów zachodnich. Przy okazji odkryli sieć państwowych sierocińców, w których przetrzymywano dziesiątki tysięcy niemowląt, starszych dzieci i nastolatków. „Obrazy zaniedbanych (…) i przerażonych dzieci, niektórych przywiązanych do metalowych łóżeczek, zszokowały świat” – piszą autorzy „Romania’s Abandoned Children”. Sami Rumuni, jak się okazało, nie zdawali sobie sprawy z koszmarnych warunków panujących w państwowych sierocińcach.

Nowy rząd zaczął wdrażać reformy, które miały poprawić byt wychowanków. Na pomoc ruszyły też międzynarodowe organizacje pozarządowe, a wiele rodzin z krajów Zachodu przyjeżdżało, by adoptować rumuńskie sieroty. Pewną szansę dostrzegli też psychologowie.

Kapelusz pełen losu

Badania z ostatnich kilkudziesięciu lat coraz mocniej potwierdzały tezę, że dziecko do zdrowego rozwoju potrzebuje bliskiej więzi ze swym opiekunem. A nie jest w stanie tego otrzymać w dużej instytucji, gdzie dziesiątki, a czasem setki dzieci znajdują się pod opieką nielicznej, niewykwalifikowanej kadry. Tylko że wszelkie porównania dzieci adoptowanych i tych, które pozostały w sierocińcu, rozbijały się o jeden, zawsze ten sam zarzut. Bo przecież pary, które szukają dzieci do adopcji, w większości wybierają te ładniejsze, sympatyczniejsze, inteligentniejsze. Może więc i ich sprawniejszy rozwój nie wynikał z zalet rodzinnej opieki, lecz po prostu z genów. Te zaś dzieci, które pozostawały w sierocińcach, rozwijały się gorzej nie dlatego, że brak im było więzi i opieki, ale z powodu genetycznie uwarunkowanych trudności.

Ten problem mogło rozwiązać wyłącznie badanie, które by przydzielało dzieci do adopcji na chybił trafił. Ze względów etycznych nikt jednak nie mógł takiego eksperymentu przeprowadzić.

I właśnie postkomunistyczna Rumunia pozwoliła na przezwyciężenie tej przeszkody etycznej. Liczba dzieci w sierocińcach była tam tak ogromna, że zdecydowana większość i tak nie miała szans na adopcję. Psychologowie zdobyli więc pieniądze na przeszkolenie, opłacenie i przygotowanie kilkudziesięciu rodzin zastępczych w Bukareszcie. Jedyny warunek, jaki im postawili, brzmiał: o tym, który z wychowanków do nich trafi, zadecyduje los. Na zarzuty, że to nieuczciwe wobec dzieci i wbrew etyce, psychologowie odpowiadali: „gdyby nie nasze badanie, wszystkie dzieci pozostałyby w instytucjach”.

Program, nazwany Bucharest Early Intervention Project (BEIP – Bukareszteński Projekt Wczesnej Interwencji), ruszył w 1999 r., do decydującej fazy przeszedł w 2001 r. Jego głównymi badaczami zostali trzej wspomniani amerykańscy naukowcy. Kierowany przez nich zespół wybrał w bukareszteńskich sierocińcach 136 dzieci w wieku od 6 do 31 miesięcy. Przydzielono im numerki, które zapisano na karteczkach (rodzeństwa umieszczano na jednej, żeby nie zostały rozdzielone). Karteczki wrzucono do kapelusza i odbyło się losowanie. W ten sposób 68 sierot trafiło do rodzin zastępczych, a 68 pozostało w domach dziecka.

Przez kolejne lata zespół specjalistów badał je na wszelkie dostępne sposoby. Porównywał też z 72 bukareszteńskimi dziećmi w takim samym wieku, które od urodzenia wychowywały się w domach rodzinnych.

Fatum sierocińca

Wyniki opisano w wielu prestiżowych publikacjach naukowych, a autorzy „Romania’s Abandoned Children” podsumowali osiem pierwszych lat eksperymentu. Generalnie każdy wskaźnik, jaki psycholodzy brali pod uwagę, wykazywał niemal identyczny efekt: instytucjonalizacja dzieci wyrządzała ogromne szkody ich psychice i fizyczności. Umieszczenie w rodzinie zastępczej pozwalało je naprawić, ale nigdy do końca. „Cień sierocińca” był jednak tym mniejszy, im wcześniej zabrano stamtąd dziecko.

Pierwotnie IQ dzieci z rodzin wynosiło średnio 103, dzieci z sierocińców – 66. Grupa, która trafiła do rodzin zastępczych, szybko nadrabiała różnicę – iloraz inteligencji najmłodszych już po paru latach był nieodróżnialny od typowego. Starsze go poprawiły, ale nie dorównały średniej. IQ tych, które pozostały w sierocińcach, wraz z wiekiem zaczęło zaś wręcz spadać.

Wychowanie w sierocińcu miało też wpływ na rozwój językowy. Sprawdzano to, gdy dzieci skończyły 30 miesięcy, a później 42 miesiące i 8 lat. Dzieci pozostające pod opieką instytucjonalną wykazywały się słabszą znajomością gramatyki i słownictwa. Te zaś, które przeniesiono do rodzin zastępczych w wieku młodszym niż 15 miesięcy, językowo stawały się nieodróżnialne od dzieci z rodzin. Jeśli zaś w momencie zabrania z instytucji były starsze niż 15 miesięcy, to choć zaczynały mówić lepiej, nigdy nie osiągały poziomu rówieśników. Ale i tak używały dłuższych, bardziej złożonych zdań i rozpoznawały więcej słów niż dzieci, którym los przydzielił pozostanie w sierocińcu.

Miejsce pobytu miało wpływ nawet na parametry biologiczne mózgu. Dzieci z sierocińca miały generalnie mniejsze mózgi i słabszą aktywność elektryczną neuronów. Jeśli trafiły do rodziny zastępczej, to aktywność elektryczna wyraźnie rosła, zwiększała się też ilość istoty białej w mózgu. Zmiana nie wpływała na zawartość istoty szarej.

Również fizycznie dzieci z sierocińców różniły się od swych rówieśników. Były niższe, lżejsze i miały mniejszy obwód głowy. Po umieszczeniu w rodzinie zastępczej szybko rosły i przybierały na wadze. Jedynie obwód głowy utrzymywał się na tym samym poziomie co u dzieci pozostawionych w sierocińcu.

W momencie rozpoczęcia eksperymentu prawie 60 proc. dzieci z sierocińców wykazywało tzw. stereotypie, czyli ciągłe powtarzanie bezcelowych ruchów ciała. U tych, którym los przydzielił wychowanie w rodzinie zastępczej, ich intensywność znacząco spadała.

Po umieszczeniu w rodzinie zastępczej dzieci częściej wykazywały też pozytywne emocje – 49 proc. wytworzyło z opiekunem więź bezpieczną, wśród dzieci pozostałych w sierocińcach było to 18 proc. (dla porównania: udało się to 65 proc. dzieci żyjących od urodzenia w rodzinie). Wszyscy wychowankowie po przeniesieniu do rodzin zastępczych znaleźli kolegów czy przyjaciół, podczas gdy 20 proc. spośród pozostawionych w sierocińcach nigdy nie wytworzyło takiej relacji.

Łączenie dla przyszłości

W opublikowanej we wrześniu 2018 r. w czasopiśmie naukowym „JAMA Psychiatry” pracy zespół Wade’a opisał los dzieci uczestniczących w eksperymencie, gdy ukończyły 16 lat. Okazało się, że w wieku 12 lat u dzieci pozostawionych w sierocińcach ujawniło się znacznie więcej zachowań patologicznych, takich jak łamanie reguł, przesadne kłótnie z autorytetami, kradzieże i pobicia. Wraz z dojrzewaniem te problemy narastały. „Nasze wyniki dołączają do rosnącej literatury na temat tego, jak oddzielenie od opiekuna na wczesnym etapie wpływa na długoterminowy rozwój psychiczny dziecka” – mówił Mark Wade.

Bo już w pierwszych publikacjach badacze podkreślali, że ich wyników nie należy odnosić wyłącznie do sierocińców czy Rumunii. Dotyczą one wszystkich dzieci znajdujących się w takiej sytuacji. Także – co podkreślili amerykańscy naukowcy, prezentując swoje badania – najmłodszych dzisiejszych imigrantów.

Im dłużej pozostają w placówkach opiekuńczych, tym przyszłość jawi się im jako bardziej skomplikowana. Najlepszym sposobem na zapobieżenie temu, jest połączenie ich z rodzinami. Jak najszybciej.

Polityka 4.2019 (3195) z dnia 22.01.2019; Nauka; s. 67
Oryginalny tytuł tekstu: "Długi cień"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną