Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Tylko jedno płuco

Fot. Matthew Fang, Flickr, CC by SA Fot. Matthew Fang, Flickr, CC by SA
Rozmowa z Andrzejem Jagusiewiczem, głównym inspektorem ochrony środowiska, o tym, kto truje i czy przestanie
Inspekcja monitoruje stan czystości wód, gleby i powietrza. Z racji pełnionej funkcji jest pan chyba najlepiej zorientowany w stanie naszego środowiska. Gołym okiem widać, że on się poprawia, dymiące na czarno kominy zniknęły z krajobrazu. Można więc chyba pełną piersią pooddychać?

Andrzej Jagusiewicz: – Niestety już tylko na Warmii i Mazurach. Warmińsko-mazurskie to obecnie jedyne województwo, gdzie poziom zapylenia powietrza mieści się w unijnych normach. Nie lepiej jest ze stanem wód, bo zaległości cywilizacyjne są tu ogromne. Jednak, zgodnie z wymaganiami Brukseli, do 2015 r. osiągniemy taki poziom, że w każdym jeziorze czy rzece oraz na bałtyckiej plaży będzie można się bezpiecznie kąpać. Przypomnę, że dzięki finansowemu wsparciu UE wybudujemy do 2015 r. w sumie 37 tys. km kanalizacji oraz niemal 1,8 tys. oczyszczalni ścieków.

Zaraz, zaraz, mamy dwa zielone płuca, to drugie to przecież Podlaskie, którego sporą część zajmuje Białowieża.

W takim razie zostało nam już tylko jedno płuco, gdyż na Podlasiu, podobnie jak w pozostałej części Polski wschodniej, powietrze jest też nadmiernie zanieczyszczone.

Ale tam przecież prawie nie ma przemysłu, a pejzaż sielsko-anielski, niemal same lasy i łąki.

Bo najpoważniejszym źródłem zanieczyszczenia powietrza są gospodarstwa domowe. Ponieważ gaz szybko drożeje, coraz więcej ludzi opala domy relatywnie tańszym węglem. Są to często stare, nieefektywne kotły i na domiar złego sporo użytkowników spala w nich domowe śmieci. W coraz większym stopniu do pogorszenia jakości atmosfery przyczyniają się także samochody. Mam tu na myśli miliony nieekologicznych gruchotów, które sprowadziliśmy w ostatnich latach.

Unijna dyrektywa dotycząca jakości powietrza, która weszła w życie w 2008 r., zakłada, że do połowy 2011 r. wszystkie kraje członkowskie, w tym Polska, powinny uporać się z nadmiernym zanieczyszczeniem. Zdążymy?

Wątpię. Wprawdzie pomoże nam budowa obwodnic, dróg ekspresowych i autostrad, gdyż auta będą mniej kopciły niż wtedy, gdy stoją w korkach. Ale trzeba zainwestować grube miliony w sieć ciepłowniczą. Aby ludzie zamieniali przestarzałe piece na te droższe, ekologiczne, opalane lepszym paliwem, należy stworzyć system zachęt podatkowych. Na to wszystko potrzeba czasu, dwa i pół roku to z pewnością za mało. Warto pamiętać, że normy unijne są co parę lat zaostrzane. Stąd pewien paradoks: chociaż więcej dla ochrony przyrody robimy, wciąż zostajemy w tyle.

I jakie mogą być tego konsekwencje?

Bruksela może nas pozwać do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Obawiam się jednak, że wcześniej się tam znajdziemy z powodu naszych trucicieli – zakładów przemysłowych, które nie chciały lub nie były w stanie dostosować się do unijnych norm, a my jako Inspekcja nie byliśmy ich w stanie dotychczas zamknąć.

Jakich trucicieli? Od czasu, gdy w 1990 r. minister środowiska opublikował słynną listę największych 80 trucicieli, w kolejnych latach robiła się coraz krótsza, aż w końcu trzy lata temu została zlikwidowana. Problem wraca?

Lista trucicieli zmieniła jedynie nazwę. Fabryki wciąż szkodzą środowisku, choć mniej niż kilkanaście lat temu. Po wejściu do UE pojawiły się przed nimi kolejne wyzwania. Od 1 maja 2004 r. właściciele zakładów muszą zapobiegać i likwidować zanieczyszczenia w sposób zintegrowany, czyli taki, by ująć ich oddziaływanie na całość środowiska, a nie tylko na atmosferę. I z tym wciąż wiele firm ma problem. Spośród 3 tys. zakładów, uznawanych za najbardziej uciążliwe, ponad 200 wciąż nie uzyskało tzw. pozwolenia na korzystanie ze środowiska. Zgodnie z unijną dyrektywą powinny je były uzyskać do końca października 2007 r.

A może trzeba się za trucicieli ostrzej zabrać?

Właśnie mam taki zamiar. Są wśród nich huty szkła, odlewnie, fermy hodowlane i składowiska odpadów. Czekaliśmy długo, gdyż zdajemy sobie sprawę, że uzyskanie pozwolenia zintegrowanego nie było sprawą łatwą, a ich wydawanie przeciągało się także z powodu zmian kompetencyjnych. Otóż do końca 2007 r. pozwolenia wydawali wojewodowie, a od stycznia 2008 r. kompetencje przeszły do urzędów marszałkowskich. Te okazały się kiepsko przygotowane. A więc, by nie krzywdzić tych, co nie do końca zawinili, jeszcze poczekamy. Wyznaczyliśmy im oraz sobie nową i ostateczną granicę: 30 marca 2009 r. Po tym terminie nie będzie pobłażania. Na pierwszy ogień pójdą fermy przemysłowe trzody chlewnej, z których dziewięć kwalifikuje się do natychmiastowego zamknięcia.

Skoro jest z nimi aż tak źle, to czemu ich do tej pory nie zlikwidowano?

Bo w praktyce nie jest to takie łatwe. Wspomniane fermy próbowały ominąć unijne restrykcje dzieląc się na mniejsze firmy. Teraz w sądach musimy wykazywać, iż podział ten z uwagi na szkodliwość dla środowiska jest fikcją. Gdyż w danym chlewie dalej jest 3 tys. świń, czyli tyle, by podlegał on dyrektywie i musiał posiadać pozwolenie zintegrowane.

Nie ukrywam, że za trzy miesiące czeka nas próba sił. Truciciele nie dają się tak po prostu zamknąć, zawsze odwołują się do sądu. A sędziowie traktują ich na ogół pobłażliwie, natomiast my za ignorowanie naszych decyzji możemy jedynie ponownie wlepić grzywnę w wysokości co najwyżej 500 zł i kontynuować postępowanie egzekucyjne w administracji. To przecież kpina.

Politykom trudno się dziwić. Perspektywa zamknięcia jedynego dużego zakładu w okolicy musi wyzwalać społeczne emocje.

Zgoda. Jednak na Zachodzie trucicieli łatwej ścigać i stosowanie unijnych wymogów można sprawniej egzekwować. U nas odpowiedzialność za środowisko się rozmywa na różnych szczeblach administracji. Efekt obecnego stanu kompetencyjnego może być taki, że minister środowiska będzie stawał przed trybunałem w Luksemburgu w imieniu Polski, a potem rząd, czyli podatnik, zapłaci gigantyczną, nałożoną w przegranej sprawie karę. Tymczasem truciciele i ich poplecznicy będą się ze słabości państwa ekologicznego zapewne cieszyć.

Jest aż tak źle, że Bruksela postawi nas przed Trybunałem? Nie przesadza pan?

Nie. Wysyłamy do Brukseli liczne sprawozdania z realizacji unijnych wymogów ekologicznych i czasem, niestety, dostajemy ponaglenia. Tamtejsi urzędnicy są jednak dociekliwi i stawiają konkretne pytania. Na przykład, co robią samorządy, by poprawić jakość powietrza albo jak wygląda przestrzeganie przez zakłady norm emisyjnych? Uważam, że nie należy ich zwodzić. Komisja Europejska nas nie skrzywdzi widząc, że się staramy i próbujemy wyjaśnić naszą sytuację, pokazując mapę osiągnięcia unijnych celów. Grając nie fair nie będziemy mogli liczyć na żadne ustępstwa.

W ubiegłym roku Inspekcja przeprowadziła 15 tys. kontroli. Jakie są najczęstsze przewinienia?

Prawie dwie trzecie skontrolowanych firm było z wymogami środowiskowymi na bakier, przy czym połowa naruszeń dotyczyła problematyki zagospodarowania odpadów.

A jeśli o nich mowa, media alarmują, że zalewają nas śmieci z Niemiec. Ile w tym prawdy?

Problem nasilił się w 2006 r. i niestety narasta, co jest związane z wejściem Polski do strefy Schengen i całkowitym zniesieniem kontroli na granicy wewnętrznej Unii. Ale nie dramatyzujmy, bo w ubiegłym roku odnotowaliśmy 50 przypadków nielegalnego przemieszczania odpadów wobec 26 w 2007 r. Ale pełna skala tego procederu nie jest do końca znana. W tej masie dominowały odpady komunalne i, co gorsza, pozostałości po ich sortowaniu, czyli te najbardziej toksyczne dla środowiska. Nielegalne transporty z komunalnymi odpadami, które udało się nam przechwycić, faktycznie pochodziły z Niemiec, zwłaszcza zaś z sąsiedniej Brandenburgii. Gdy poprosiliśmy władze tego landu, by zabrały je z powrotem, odmówiły. Twierdzą, że skoro po drugiej stronie jest polski odbiorca, to jest to wyłącznie nasza sprawa. To sprzeczne z prawem unijnym. Nie zamierzamy odpuścić, będziemy interweniować na wyższym szczeblu.

Jak wygląda taka procedura?

W Głównym Inspektoracie istnieje specjalny departament kontroli rynku, który rocznie rozpatruje kilka tysięcy wniosków – wnioskodawca otrzymuje zgodę na przywóz, wywóz lub tranzyt przez polskie terytorium. Jeśli ładunek nadaje się do zagospodarowania lub recyklingu i jeśli jego krajowy odbiorca legitymuje się stosownym certyfikatem, że może taką operację wykonać w sposób profesjonalny i bezpieczny dla środowiska, nie ma problemu. Niestety firmy oszukują, bo strefa Schengen kusi.

Jak to?

Choć kontrola transgranicznych odpadów na naszych drogach czy w portach należy do naszych obowiązków, sami nie mamy prawa zatrzymywać samochodów. W ramach zawartych porozumień robi to dla nas policja, służba celna, straż graniczna i najczęściej Inspekcja Transportu Drogowego. Ale gdy np. ITD przyłapie taki podejrzany transport, a nasz inspektor wezwany na miejsce zdarzenia stwierdzi, że jest on nielegalny, to ITD nakłada na przewoźnika mandat i powinna zatrzymać transport do chwili uzgodnienia procedury zwrotnej. Ale zazwyczaj funkcjonariusz ITD po wlepieniu mandatu uważa sprawę za zakończoną. A to oznacza, że tir zostaje zwolniony z aresztu i śmieci jadą dalej. Zostają w kraju, choć powinny wrócić, skąd przyjechały.

A czy proceder nielegalnego przywozu odpadów to nie przestępstwo?

Też tak uważamy i przesyłamy w każdym przypadku stosowny wniosek do prokuratury, ale śledczy uważają inaczej. Większość postępowań, wszczętych na nasz wniosek, została umorzona ze względu na słynny paragraf o niskiej szkodliwości czynu.

Przyzna pan, że Polska, mając wciąż relatywnie tanią siłę roboczą, jest dobrym miejscem recyklingu. Ale chyba nie jest to branża, ze względu na ryzyko środowiskowe, na której rozwoju powinno nam w sposób szczególny zależeć.

Tu są dwie strony medalu. Niektóre surowce wtórne są na tyle cenne, że warto je zostawić i przetwarzać w kraju z pożytkiem dla polskiej gospodarki i środowiska.

Makulatura?

Tak, ale również np. przepracowane oleje i zużyte akumulatory samochodowe. Recyklingiem tych ostatnich zajmuje się np. Kombinat Orzeł Biały, który skarży się nam, że ma wolne moce, a tymczasem stare ogniwa są wywożone do Niemiec. Pozyskanie ołowiu z rudy jest drogie i energochłonne. Stąd wniosek, by jak najwięcej tego metalu pozyskiwać z recyklingu w kraju. W takich sytuacjach nie wydaję już zgody na wywóz zużytych akumulatorów. Niestety, jedna z firm o niemieckim rodowodzie pozwała nas za to do sądu. Twierdzą, że naruszyliśmy unijną zasadę swobody przepływu osób, kapitału, towarów i usług. Wiedząc, że z podobnym zarzutem mogę się spotykać, zwróciłem się do Komisji Europejskiej o ich interpretację. Na odpowiedź czekam już ponad pięć miesięcy.

Walka z globalnym ociepleniem, kwestie związane z ochroną środowiska i ambicje unijne w tych sprawach rodzą nowe wyzwania. Inspekcja słabo jest do nich przygotowana.

Niestety. Mamy znacznie mniej pracowników niż bliźniacze instytucje w krajach europejskich. Brakuje także stabilności finansowania naszych zadań i nowoczesnej aparatury. Bardziej gasimy pożary, niż podejmujemy wyzwania.

Zdaję sobie z tego sprawę i chcę Inspekcję jak najszybciej zreformować. Bez możliwości dyscyplinowania samorządów nie będziemy w stanie skutecznie przyrody chronić. Minister środowiska doskonale to rozumie, trzeba jeszcze tylko przekonać premiera i parlamentarzystów.


 
Główny Inspektorat Ochrony Środowiska

Organ podległy ministrowi środowiska.  Sprawuje kontrole nad realizacja przepisów o ochronie środowiska i racjonalnym wykorzystaniu zasobów przyrody. Inspektorat:

  • organizuje i koordynuje monitoring środowiska
  • prowadzi badania jakości środowiska
  • kontroluje instalacje i urządzenia chroniące środowisko przed zanieczyszczeniem.

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną