Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Pożegnania z bronią

Ameryka się rozbraja

F-22 – najdroższy bojowy samolot świata. Stany Zjednoczone mają 187 takich maszyn. Czy potrzebują następnych? F-22 – najdroższy bojowy samolot świata. Stany Zjednoczone mają 187 takich maszyn. Czy potrzebują następnych? MSgt. Kevin Gruenwald / U.S. Air Force
Niełatwo ciąć wydatki na wojsko tocząc kosztowne wojny. Obama próbuje. Z umiarkowanym sukcesem.
Prototyp korwety USS FreedomLockheed Martin/U.S. NAVY Prototyp korwety USS Freedom

Stany Zjednoczone wydają na obronę więcej niż następne 45 krajów razem wziętych: prawie sześć razy tyle co Chiny, dziesięć razy tyle co Rosja i sto razy tyle co Iran. Według International Institute for Strategic Studies w Londynie, na Amerykę przypada 48 proc. wszystkich światowych wydatków zbrojeniowych. Wciąż jest to niewiele ponad 4 proc. amerykańskiego PKB, podczas gdy w szczycie wojny w Korei (1953 r.) odsetek ten wynosił 14 proc., w szczycie wojny wietnamskiej (1968 r.) – 9,5 proc., zaś w latach 1943–1945 ponad 14 proc. Przyjęty w październiku budżet wojskowy USA na 2010 r. zakłada 550 mld dol. na obronę i dodatkowo 130 mld na Irak i Afganistan. W sumie 680 mld dol., czyli więcej niż PKB Polski.

Całkiem niedawno George W. Bush, senator John McCain i wielu ekspertów proponowało, aby przyjąć 4 proc. jako stałą proporcję wydatków militarnych w dochodzie narodowym. Przeciwnicy tej koncepcji pytają: czy jeśli nasza gospodarka się podwoi, mamy wydać dwa razy tyle na wojsko, niezależnie od potrzeb? Biuro Budżetowe Kongresu USA przewiduje, że do 2025 r. koszty militarne będą stanowić 2–3 proc. PKB.

Pytanie nie tyle – czy Amerykę stać na takie wydatki, ile – na co innego można wydać takie pieniądze? To pytanie oficjalnie pojawia się bardzo rzadko. Dużo częściej natomiast wątpliwości budzi to, jak dysponuje się środkami z budżetu wojskowego. GAO (Government Accountability Office, które z ramienia Kongresu kontroluje rząd) szacuje, że niemal dwie trzecie wszystkich programów wojskowych podlega zmianom po ich rozpoczęciu, a te zmiany prowadzą do eskalacji kosztów, średnio o 72 proc. Mechanizm wygląda z grubsza tak: producenci, aby dostać zamówienie, przedstawiają zaniżone kosztorysy; doświadczenie uczy, że projekt zatwierdzony i rozpoczęty rzadko jest przerywany. Chociaż w latach 70. Lockheed Aircraft niemal zbankrutował, kiedy zaoferował lotnictwu samoloty transportowe C-5 Galaxy po cenach tak niskich, że tracił na tym miliony. W końcu jednak rząd wyłożył dodatkowe pół miliarda i skończyło się na strachu.

Kongres z reguły daje Pentagonowi wszystko, czego ten chce, a często i więcej. Z dwóch powodów. Po pierwsze, chce zamanifestować swój patriotyzm i troskę o obronność kraju. Po drugie, takie są interesy lobby militarnego, które pociąga za mnóstwo sznurków w każdym praktycznie stanie. Przemysł obronny przeszedł w ostatnich latach przez serię fuzji, które zmniejszyły liczbę wielkich producentów, ale każdy z nich zadbał, aby mieć fabryki w jak największej liczbie stanów. Po to, aby ewentualny zamach na zamówienia przekładał się na straty w zatrudnieniu i wywoływał odruchy obronne ze strony polityków.

Zbrojny trójkąt

Prezydent generał Dwight Eisenhower pół wieku temu ostrzegał przed kompleksem militarno-przemysłowym. Siłę tego lobby znakomicie ilustrują wydarzenia minionego lata.

F-22 to najdroższy bojowy samolot świata. Kosztuje ponad ćwierć miliarda dolarów. Zaprojektowano go w końcu lat 80. z myślą o ewentualnym konflikcie z ZSRR. F-22 jest w stanie latać wyżej niż inne myśliwce, oszukiwać systemy radarowe i przygotować pole dla bombowców. Nigdy go do tej pory nie użyto w wojnie. Nie był potrzebny ani w Iraku, ani w Afganistanie. Zwolennicy mówią, że Ameryka potrzebuje więcej takich maszyn na wypadek konfliktu z Chinami, Iranem lub ewentualnej sprzedaży Japonii, gdyby zniesiono zakaz ich eksportu. Stany Zjednoczone mają ich 187. Już w latach 90. próbowano wstrzymać finansowanie tego projektu. Sekretarz obrony Robert Gates uważa tę maszynę za relikt zimnej wojny. Pentagon zmienia swą strategię.

Zamiast toczyć dwie duże wojny jednocześnie, Gates chce być bardziej elastyczny, gotowy na jedną dużą wojnę konwencjonalną i długotrwałą walkę z partyzantką, taką jak Taliban. Dowództwo lotnictwa zdecydowało, że może się obejść bez dodatkowych F-22. Potrzebuje natomiast więcej tańszych, zwrotniejszych samolotów. Tę rolę ma odegrać nowy myśliwiec F-35, obecnie testowany. Pentagon chciałby zbudować 2,4 tys. takich maszyn, także na potrzeby marynarki i piechoty morskiej, zaprojektowanych z myślą o atakowaniu celów na ziemi. Eksperci wojskowi szacują, że do 2020 r. USA powinny mieć w sumie prawie 1,1 tys. F-35 i F-22 i że do tego czasu Chiny nie będą miały żadnego samolotu tej klasy. Ale Senat upierał się do lipca 2009 r., aby zamówić dodatkowe siedem F-22, za 1,75 mld dol. Prezydent apelował: „W czasach, kiedy toczymy dwie wojny i stoimy twarzą w twarz z poważnym deficytem, byłoby to niewybaczalne marnotrawstwo pieniędzy”.

Gates, pierwszy w historii USA sekretarz obrony, który pozostał na swym stanowisku po zmianie w Białym Domu i uchodził do niedawna za jastrzębia, a nie gołębia, tym razem energicznie przekonywał Kongres, że Ameryka nie potrzebuje F-22. I gdy napotkał silniejszy, niż tego oczekiwał, opór, mimo nieodpartych argumentów w przemówieniu do elit gospodarczych powiedział poirytowany: „Jeśli nie potrafimy zrobić tego, jak należy, to co u licha jesteśmy w stanie zrobić porządnie?”. Nawet liberalni demokraci: Christopher Dodd, Robert Byrd, Diane Feinstein i Barbara Boxer, głosowali za dodatkowym zamówieniem. Powód jest prosty: miejsca pracy. 25 tys. ludzi pracuje bezpośrednio w Lockheed Martin przy produkcji F-22. Dodatkowe 70 tys. zatrudniają poddostawcy, głównie w Georgii, Teksasie i Kalifornii. Ostatecznie zdecydowano zatrzymać produkcję F-22.

Gordon Adams, profesor School of International Service w American University w Waszyngtonie, ekspert w zakresie polityki kontraktów wojskowych, kreśli tzw. żelazny trójkąt warunków powodzenia każdego programu zbrojeniowego. Pierwsze ramię trójkąta to jeden z rodzajów sił zbrojnych (armia, lotnictwo, marynarka lub piechota morska), który mocno o projekt zabiega. Drugi to producent, dla którego to ważny biznes. Trzeci to członkowie Kongresu, którzy albo zasiadają w ważnych komitetach parlamentu, albo których wyborcy pracują lub bardzo chcą pracować przy programie. W przypadku F-22 obcięto półtora ramienia. Dowództwo lotnictwa porzuciło projekt, Lockheed Martin (producent) oznajmił, że zaakceptuje plany Pentagonu i zaprzestanie silnego lobbingu, choć nie wycofa się całkowicie z poparcia. Na polu boju został tylko Kongres. Gdyby nie głęboki kryzys finansowy, popularny prezydent i szanowany sekretarz obrony, F-22 byłby wciąż produkowany.

F-22 i helikopter prezydencki, z których zrezygnowano, to dwa z pięciu kontrowersyjnych programów o łącznej wartości 370 mld dol., jakie pojawiły się w rozważaniach nad budżetem Pentagonu na 2010 r. Niszczyciel DDG-1000, o wyporności 14,5 tys. ton, bardziej nadaje się do otwartej walki na morzu niż do ataku na ląd, a takiego potrzebowała marynarka. Chciała więc z zamówień zrezygnować, tym bardziej że koszty poszły ostro w górę, ale kilku członków Kongresu wybroniło projekt. Tyle że skończy się zapewne na trzech takich jednostkach, a nie 16–24, jak to pierwotnie zakładano. Odsunięto w czasie ostateczną decyzję w sprawie nowej floty samolotów do tankowania w powietrzu. W 2008 r. głośny przetarg na taki samolot wygrało konsorcjum Northrop Grumman i Airbus. Boeing odwołał się od tej decyzji. Dopatrzono się uchybień proceduralnych, decyzję uchylono, a rozstrzygnięcia wciąż nie ma.

Przemysłowi zbrojeniowemu nie grozi masowa ucieczka za granicę. Produkcji nie zleca się lekką ręką Chińczykom czy Hindusom. Tu marża zysku nie kurczy się łatwo, bo wciąż dominuje model cost plus. Oznacza to, że płaci się tyle, ile wynoszą koszty plus marże zysku. Skoro tak, to nie ma specjalnych bodźców dla obniżki kosztów. Taki mechanizm rodzi sytuacje, wielekroć opisywane, gdy Pentagon płacił kilkaset dolarów za miskę klozetową lub młotek.

Potyczki o zamówienia

Mocno wątpliwy jest także mechanizm przepływu ludzi między wojskiem a producentami broni. 53-letni pułkownik przechodzi na pełną emeryturę, a rok później rozpoczyna pracę w firmie zbrojeniowej. Rychło wysyła swym kolegom w służbie czynnej propozycję: pracujemy nad nowym pojazdem opancerzonym, samolotem, rakietą, haubicą lub czymś podobnym. Będziecie tego sprzętu potrzebować za 3–5 lat, więc im wcześniej zamówicie, tym lepiej. Tego rodzaju propozycje zwykle trafiają na podatny grunt również dlatego, że decydent za parę lat znajdzie się dokładnie w tej samej sytuacji: już rozważa emeryturę, a po niej pracę za dużo większe pieniądze, niż płaci wojsko.

Gdy kruszył się komunizm, na potrzeby wojska pracowało 7 mln Amerykanów. Do 1996 r., w wyniku serii cięć w wydatkach, zatrudnienie spadło o 2,5 mln ludzi, z tego milion w sektorze rządowym (wojsko i agendy rządu) i półtora miliona w sektorze prywatnym. W 1980 r. w Stanach istniało 51 firm określanych jako dostawcy dla wojska. Dziś są cztery, choć oczywiście mają swych poddostawców, a wiele przedsiębiorstw nie ma tej etykietki, bo pracuje na potrzeby cywilne i wojskowe. Trzej najwięksi dostawcy dla wojska: Lockheed Martin, Boeing i Northrop Grumman to w sumie 420 tys. zatrudnionych. W sytuacji, gdy z pracą wszędzie krucho, dodatkowe zamówienia wojskowe zmniejszają ból recesji.

Doświadczyła tego ostatnio firma Oshkosh. Pentagon wydał 26 mld na 16 tys. dużych ciężarówek nazywanych MRAP (Mine Resistant Ambush Protected) na potrzeby wojny w Iraku. Są za duże i za ciężkie, aby wspinać się po górzystym terenie i wąskich często drogach Afganistanu. Są też nie dość zwrotne, żeby uniknąć bomby dostrzeżonej w ostatniej chwili albo ruszyć w pościg za talibem. To zadanie przejmą nowe pojazdy MRAV (Mine Resistant All-Terrain Vehicle), które robi firma Oshkosh. Dla Oshkosh zamówienie na 5,2 tys. pojazdów o wartości 2,8 mld dol. to zbawienie. Oshkosh dostał także zamówienie na średniej wielkości ciężarówki za 3,5 mld dol. Zwiększy zatrudnienie o co najmniej 1,2 tys. osób. Akcje Oshkosh podskoczyły w ciągu roku dziesięciokrotnie: do 40 dol. za sztukę. Chociaż konkurenci z branży uważają, że Oskosh zaniżył ceny.

Roboty do boju

Wojsko było tradycyjnie sponsorem postępu w technice i technologii. Wystarczy przypomnieć GPS, Internet, satelity komunikacyjne, szybkie procesory. Wszystko to przyszło do cywila z wojska. W podstawowym budżecie wojskowym Ameryki na 2010 r. 79 mld, czyli prawie 15 proc., pójdzie na R&D (badania i rozwój). Ważne miejsce w tym procesie odgrywa DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency) stworzona w 1958 r. w odpowiedzi na wystrzelenie przez ZSRR Sputnika. DARPA podlega bezpośrednio szefowi Pentagonu, ale funkcjonuje poza strukturami wojskowymi. Światowej klasy naukowcy i inżynierowie współpracują z przedstawicielami przemysłu, uniwersytetów i innych laboratoriów rządowych nad nowymi systemami broni i obrony. To DARPA stoi za rozwojem robotów i samolotów bezzałogowych na potrzeby wojska. Jej raport przypomina, że w 1908 r. sprzedano zaledwie 239 samochodów Ford model T. 10 lat później sprzedano ich ponad milion. Podobnie, zdaniem DARPA, dziać się będzie z technologią robotów. „Tak jak pierwsza wojna światowa przyspieszyła technologię samochodową, tak wojna z terroryzmem przyśpieszy rozwój automatyki i technologii robotów” – twierdzi agencja.

Amerykańskie bezzałogowe samoloty stają się nowym ważnym elementem przemysłu obronnego. W budżecie Białego Domu na 2010 r. przeznaczono na nie 3,5 mld dol. Podaż nie nadąża za popytem, a to stwarza sytuację dawno niespotykaną w gospodarce USA: mnożą się małe stosunkowo firmy, które chwilowo całkiem nieźle sobie radzą, konkurując z gigantami takimi jak Lockheed czy Northrop Grumman. Pentagon wierzy, że mali producenci to sposób na wyposażenie wojska w niedrogie i skuteczne systemy militarne.

Ale zamówienia wojskowe to nie tylko ulga w recesji, motor postępu technicznego i technologicznego. To także źródło gigantycznego marnotrawstwa. Przykładem są te systemy, które powstały na wyrost, i te, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Do tych ostatnich należy samolot startujący pionowo, który miał służyć wszystkim rodzajom sił zbrojnych, a którego w końcu, po wydatkach sięgających grubych miliardów dolarów, nikt nie chciał.

Robert M. Gates napisał na początku 2009 r. w „Foreign Affairs”, że choć amerykańska flota skurczyła się od końca zimnej wojny, to pod względem tonażu jest wciąż większa niż następne 13 flot razem wziętych, z czego 11 to sojusznicy Ameryki. Nie oznacza to jednak, że Ameryka nagle przestanie inwestować w okręty wojenne i przeznaczy te środki na badania nad rakiem. Tak dobrze dla pacyfistów jednak nie ma.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną