Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Straszna praca

Badania: Polak marzy o emeryturze

Wnuczka i dziadek w wersji kreskówkowej (Hello Kitty) Wnuczka i dziadek w wersji kreskówkowej (Hello Kitty) clifnotes / Flickr CC by SA
Na pytanie o zadowolenie z pracy Polacy odpowiadają z roku na rok coraz bardziej entuzjastycznie. Jednocześnie większość tych, którzy skończyli pięćdziesiątkę, chce jak najszybciej odejść na emeryturę. Jak to pogodzić?
60 proc. pięćdziesięciparolatków chce odejść na emeryturę jak najszybciej. Jedna trzecia zdrowych osób w Polsce w wieku 50 - 64 lat już jest na emeryturzePiotr Socha/Polityka 60 proc. pięćdziesięciparolatków chce odejść na emeryturę jak najszybciej. Jedna trzecia zdrowych osób w Polsce w wieku 50 - 64 lat już jest na emeryturze

Najprostsza odpowiedź brzmi – pracujemy dla pieniędzy. Ale Polacy nie chcą się do tego przyznać, kwestię finansową skromnie pomniejszają, przekonując, że w pracy cenią przede wszystkim jej sensowność, interesujące zajęcie i możliwość rozwoju (CBOS, listopad 2009 r.). A jednak tylko stosunek do pieniędzy jest w stanie wyjaśnić paradoks, że chociaż 78 proc. Polaków deklaruje zadowolenie z pracy, to jednocześnie 60 proc. jej nie cierpi, bo czmychnęłaby na emeryturę przy pierwszej sposobności.

Co prawda w opracowaniach CBOS możemy przeczytać, że zadowolenie z dochodów nie przesądza o ogólnym zadowoleniu z życia, czyli że pieniądze szczęścia nie dają, jednak nie jesteśmy tego całkiem pewni.

Tylko 30 proc. Polaków badanych w projekcie SHARE (Survey of Health, Ageing and Retiring in Europe) uznało, że ich zarobki wynagradzają wysiłek, jaki wkładają w pracę. W Europie Zachodniej – 55 proc. pytanych. Badania CBOS wskazują, że pozycja zarobków w rankingu czynników wpływających na satysfakcję zawodową Polaków rośnie. W latach 90. przesunęły się one z piątej na czwartą pozycję, w obecnej dekadzie wylądowały już na trzeciej. W 2008 r. zadowoleni ze swoich pensji stanowią – według CBOS – 40 proc. pracujących, zaś niezadowoleni niewiele mniej – 35 proc. i jest to aspekt najmniej satysfakcjonujący Polaków w ich ogólnym zadowoleniu z życia.

Praca chorobotwórcza

O naszym prawdziwym stosunku do pracy może również świadczyć skala absencji chorobowej. W 2008 r. przeciętny Polak spędził na zwolnieniu 23 dni, podczas gdy średnia dla krajów europejskich to 5 dni. Liczba zwolnień rośnie z roku na rok o kilka procent, w pierwszym półroczu 2009 r. była tak duża (kwota wypłacanych zasiłków chorobowych wzrosła o ponad 40 proc. w porównaniu z pierwszym półroczem 2008 r.), że ZUS w sierpniu z hukiem ogłosił wielką kontrolę zwolnień L4.

Podejrzliwi obserwatorzy rynku pracy uważają, że plaga zwolnień lekarskich, jaka ogarnęła Polskę w ciągu ostatnich lat (w 2008 r. pracownicy przebywali na chorobowym w sumie dwa razy dłużej niż w 2002 r.), wynika ze zgodnego współdziałania pracodawców, którzy z powodu kryzysu chcą ograniczyć produkcję kosztem ZUS, pracowników, którzy wolą iść na zwolnienie, niż stracić pracę, oraz lekarzy, którzy, nie wiadomo dlaczego, zgadzają się wystawiać fałszywe zwolnienia.

Zapewne po części jest to prawda, ale na pewno to nie jedyna przyczyna potężnego wzrostu zachorowań. Kontrole ZUS wykazują, że zaledwie 9 proc. zwolnień przedstawiają symulanci. Wychodzi, że przez ponad 20 dni rocznie statystyczny Polak uczciwie choruje. Średnia europejska jest cztery razy mniejsza. A w dodatku na każdego z pracujących przypada niemal jedna osoba bezrobotna lub bierna zawodowo. A 400 tys. ludzi w wieku 18–64 lat GUS nazywa zniechęconymi – do tego stopnia, że już przestali szukać pracy.

Człowiek wypalony

Około 10 proc. wszystkich zwolnień dotyczy zaburzeń układu nerwowego. I tu dochodzimy do kolejnego symptomu, który świadczy o naszej głęboko ukrywanej niechęci do pracy. W badaniu Instytutu Spraw Publicznych 30 proc. pracujących i 26 proc. niepracujących mówiło, że chroniczne zmęczenie jest jedną z najważniejszych przyczyn ich odchodzenia z pracy. Takie samopoczucie to jeden z objawów wypalenia zawodowego, które, jak się okazuje, przybrało dzisiaj w Polsce rozmiary plagi. Połowie Polaków nie chce się rano wstawać, nie chce się iść do pracy, nie chce się w niej być.

Człowiek wypalony ma poczucie, że nic w życiu nie osiągnął, i zaczyna źle traktować osoby, dla których pracuje – nie liczy się z ich uczuciami, staje się nieuprzejmy. Wypalenie wynika z zachwiania równowagi w wymianie energii – pracownik daje bardzo dużo, bardzo niewiele dostając od świata.

Z badań prof. Bassama Aouila z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego z Bydgoszczy wynika, że ok. 25 proc. mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego jest w różnym stopniu dotkniętych tym syndromem. Drugie tyle jest na dobrej drodze, by do nich dołączyć. Zespół profesora zbadał 10 tys. osób, wystarczająco dużo, by uogólnić wyniki na cały kraj.

Złe początki

Wydaje się zatem, że praca nie jest naszym ulubionym zajęciem. Boimy się jednak do tego przyznać nawet sami przed sobą, bo nie mamy wyjścia – musimy zarabiać.

Młodzi odkładają podjęcie pracy najdłużej, jak się da, tym bardziej że łatwo dzisiaj iść na jakieś studia. W końcu zaczynają szukać roboty, bo muszą, bo tego od nich wymaga rodzina i społeczeństwo, bo na tym polega życie i kropka. Nie dlatego, że marzą o jakimś ciekawym i przynoszącym satysfakcję zajęciu. Najczęściej nie wiedzą, co chcieliby robić, i biorą pracę, jaka się nawinie, byle blisko domu.

Chlubimy się, że w ostatnich 20 latach liczba studentów w Polsce wzrosła pięciokrotnie, ale jakie to ma znaczenie, gdy ci studenci to w większości adepci kierunków humanistycznych, pedagogicznych czy społecznych nie najlepszego sortu? – pyta retorycznie Agnieszka Mazurek, psycholog, kierownik działu analiz rynku pracy w firmie Sedlak&Sedlak. Z jej obserwacji wynika, że wybór studiów rzadko poprzedza refleksja, jakie wykształcenie daje szanse na znalezienie sensownej pracy, do czego właściwie przyszły student się nadaje, co lubi robić, na czym się zna lub chciałby się poznać. Idzie się studiować tam, gdzie wszyscy, albo tam, gdzie najłatwiej się dostać.

Dotarło do nas, że liczy się papierek potwierdzający wyższe wykształcenie, ale świadomość, że za tym papierkiem powinny stać umiejętności i wiedza, jakoś nie może się przebić. Studia mają być czasem zabawy. – Wskaźnik zatrudnienia Polaków w wieku 15–24 lat wynosi 27 proc. Średnia europejska to 37 proc., w Niemczech – 47 proc., w Holandii 69 proc. – wylicza Mazurek. W efekcie, gdy absolwent godzi się w końcu z myślą, że pora się wziąć do jakiejś roboty, nie ma w czym przebierać – pozostaje mu brać, co się trafia. Słabe możliwości manewru bywają dodatkowo frustrujące w zetknięciu z ambicjami części młodych, przekonanych, że po studiach z zarządzania jest im na wejściu pisana kariera menedżera.

Nic dziwnego, że już na starcie są rozczarowani. Z niechęcią i oburzeniem opowiadają o chamskich, niesprawiedliwych szefach, o przemęczeniu, o nadmiernym stresie, o zarobkach nieadekwatnych do włożonego wysiłku, o zaczopowanych możliwościach awansu i rozwoju. Narzekają na złą organizację i sztywny czas pracy, który zmusza do bezmyślnego przesiadywania w biurze, na brak zaufania ze strony przełożonych.

Pogodzeni z losem

Większość młodych pracowników z czasem znajduje swoje miejsce, przyzwyczaja się, godzi z rzeczywistością. Nie mają tego, co lubią, więc starają się polubić to, co mają. W dodatku zewsząd słyszą, że bezrobocie rośnie, a o pracę coraz trudniej, co niekoniecznie jest prawdą, ale powtarzane często nieprawdy wykazują wielką moc sprawczą. 30–45-latki mają już na utrzymaniu rodzinę, do spłaty kredyty na mieszkanie i samochód, nie mogą sobie pozwolić nawet na chwilową utratę dochodów.

Pracują więc pilnie od rana do nocy, tygodniowo o 2,5 godziny dłużej niż przeciętny Europejczyk, ale mało efektywnie. Chociaż wydajność pracy w Polsce wzrosła w ostatnich 10 latach do 66 proc. średniej w UE, nadal pozostajemy na końcu rankingów produktywności (raport GPW, Kapitał Intelektualny Polski). Ponieważ pracownicy tak bardzo są zajęci wypełnianiem obowiązków zawodowych, nie mają czasu poszerzać swoich kompetencji. Możliwość doszkalania widzi tylko 45 proc. – europejska średnia to ponad 70 proc.

Czują się za to wyczerpani fizycznie dużo bardziej niż pracownicy z innych krajów Unii. Chętnie wybraliby się na urlop, ale o tych kilka dni wolnego trzeba się zwykle z szefem wykłócić, czasem trzeba brać urlop nie wtedy, kiedy się chce, ale wtedy, kiedy firma pozwoli. A my przecież nie potrzebujemy go na fanaberie, tylko musimy wyremontować mieszkanie albo zająć się chorym ojcem, na żaden wyjazd nie mamy czasu ani nas na to nie stać.

Owszem, jeśli szef odmówi urlopu, można podobno iść do sądu albo jakiejś innej instytucji, zajmującej się prawem pracy, czy do związków zawodowych. Ale w małych firmach związków nie ma, a znajomość prawa pracy wśród pracowników jest zwykle mizerna. No i wiadomo, jak działają instytucje, a poza tym szef się dowie i może robić nieprzyjemności.

Stojąc w codziennym korku albo siedząc w pociągu (te dojazdy trwają coraz dłużej) pracownik rozmyśla, czy jego pozycja w pracy jest jeszcze w miarę stabilna, czy też już zaraz go wyrzucą. Wprawdzie szef nie miał do niego ostatnio żadnych pretensji, ale może nic mu nie mówi, bo już go skreślił? Od dawna też nikt go nie pochwalił, czuje się niedoceniony. Gdyby mieli go wywalić, to straszny wstyd. Może lepiej samemu odejść? Ale jak tu znaleźć inną pracę. Nie, lepiej już siedzieć na miejscu, przynajmniej czasem można się wcześniej urwać, żeby iść z dzieckiem do lekarza (te kolejki!). Zresztą nie dalej jak wczoraj szef ogłosił, że firma idzie do przodu, więc może zwolnień nie będzie. Ciekawe, firma się bogaci, a pensja od lat stoi w miejscu. Ta robota jest bez sensu.

W tym czasie żona pracownika w zatłoczonym autobusie myśli o podobnych rzeczach, chociaż z jeszcze większym lękiem, bo jest w drugiej ciąży. A może by tak rzucić wszystko w diabły i zostać z dziećmi w domu? Proponowała w swojej firmie wprowadzenie elastycznego czasu pracy – nie; może trzy czwarte etatu – nie; że będzie pracowała w domu przy swoim własnym komputerze – też odpowiedzieli, że nie, bo nie. A tu ani żłobka, ani przedszkola, cała jej pensja pójdzie na opiekunkę do dzieci.

Trudno się dziwić, że na trzech pracujących mężczyzn przypadają zaledwie dwie pracujące kobiety. Zarabiają na podobnych stanowiskach około 30 proc. mniej, chociaż w poziomie wykształcenia już dawno przegoniły panów.

Strach przed zmianą

Tylko 29 proc. z nas uważa, że warto zmieniać pracę co kilka lat. To znacznie poniżej średniej europejskiej (40 proc.) i dużo poniżej Szwecji czy Danii, gdzie ponad 70 proc. obywateli uważa, że zmiana pracy służy człowiekowi (Kapitał Intelektualny Polski).

W listopadzie 2009 r. zaledwie 16 proc. ankietowanych przez CBOS pracujących miało zamiar zmienić pracę, ale mniej niż połowa z nich chciała to zrobić jak najszybciej, a pozostali (9 proc.) odkładali to na kiedy indziej.

Zmiana pracy zdaniem specjalistów może być lekarstwem na wypalenie zawodowe. Zalecają, by szukać tego, co człowiek rzeczywiście chciałby robić i co oprócz pieniędzy przyniesie satysfakcję i będzie przyjemnością. Ale my kurczowo trzymamy się tej pracy, którą już mamy. Bo boimy się szukać nowej.

Polacy tak bardzo są przywiązani do swojej obecnej pracy, że zbiorowo zachowują się nieracjonalnie – im lepsza sytuacja na rynku, tym mniejsze zainteresowanie zmianą pracy. W 2006 r. za nowym zajęciem rozglądał się prawie milion Polaków, ale w 2008 i na początku 2009 r. – zaledwie 500 tys. osób: – Mniej więcej od połowy 2007 r. rynek pracy był jednak rynkiem pracownika. W takich momentach większość Europejczyków, nie mówiąc o Amerykanach, zaczyna przebierać w ofertach, szukać czegoś nowego. Polacy są inni – gdy czują się dobrze i bezpiecznie, szef podnosi pensje, nie wyrywają się do zmiany. W latach 2007–2008 wynagrodzenia wzrosły o ok. 30 proc. I to nam wystarczało – tłumaczy Agnieszka Mazurek. W pracy szukamy przede wszystkim bezpieczeństwa i stabilizacji.

Może także nie otrząsnęliśmy się jeszcze z grozy wielkiego bezrobocia, które zapanowało w Polsce w latach 2001–2005 i dochodziło nawet do 20 proc. Niewykluczone, że wtedy wielu z nas uznało, że praca, nawet beznadziejna, jest wartością, której należy się trzymać za wszelką cenę. W 2008 r. wzmocniły to przekonanie wieści o nadciągającym z USA gigantycznym kryzysie, który wprawdzie w naszym przypadku okazał się mniej dolegliwy, ale propaganda swoje zrobiła.

Człowiek, który czuje, że jest dobry w swoim zawodzie, odnosi sukcesy, nie boi się rozglądać za lepszą pracą. Niepewność własnej wartości jest zresztą dominującym poczuciem wśród pracujących Polaków. Aż 71 proc. badanych pracowników uważa, że znalezienie innej pracy, przynoszącej podobne dochody, byłoby dla nich trudne, szczególnie często sądzą tak osoby w wieku 45–54 lat. Tylko 23 proc. (częściej mężczyźni) ma więcej pewności siebie. Powody, dla których najwięcej tych nielicznych z nas chce zmieniać pracę, też są jednoznaczne. 60 proc. spośród 40 tys. kandydatów zarejestrowanych w bazie serwisu RynekPracy.pl – specjalistów, menedżerów, absolwentów studiów – szuka nowego pracodawcy ze względów finansowych.

Szef ma wpływ

Do czołówki zadowolonych z pracy należą przedstawiciele kadry kierowniczej (88 proc. zadowolonych i brak niezadowolonych; 12 proc. nie ma zdania). Czyli szefowie. Oni także zarabiają najwięcej, najrzadziej chodzą na zwolnienia lekarskie i nie wypalają się nadmiernie. Ale to w dużym stopniu od nich zależy samopoczucie pracowników.

Chociaż wiele się mówi o nowoczesnym sposobie zarządzania, który ma polegać na delegowaniu obowiązków, dialogu z podwładnymi, okazywaniu szacunku i podkreślaniu zasług, do nas te nowinki dotarły w niewielkim stopniu. Świadczy o tym właśnie wysoki poziom wypalenia zawodowego.

To prawda, częściowo pracownicy są sami sobie winni. Jak twierdzą psychologowie, wypalenie często dotyka tych, których do zawodowego wyścigu popycha nienasycenie – ich własne ambicje i aspiracje, by żyć na odpowiednim poziomie. A także nadmierny samokrytycyzm lub nieufność wobec współpracowników i podwładnych. – Ludzie zwalają winę na złą organizację pracy w firmie, a tak naprawdę brak im asertywności – zauważa Katarzyna Brachowska-Przeniosło, psycholożka i trenerka. – Pozwalają, by szef zlecał im kolejne zadania, choć resztkami energii wykonują te, które już mają.

Gdy czujemy, że kręcimy się w kieracie ostatkiem sił, a nie potrafimy się z niego wyrwać, postawa szefa może się okazać decydująca. To szef ma wpływ na stan psychiczny pracownika, on może zmienić deprymujący nieczytelny system nagradzania i karania, niejasny zakres obowiązków, zwiększyć pensję. W badaniach w Kujawsko-Pomorskiem urzędnicy, którzy mają klarowny spis zadań i sztywne godziny pracy, okazali się mniej wypaleni niż lekarze i pracownicy socjalni.

Spora grupa Polaków już jest świadoma potężnej władzy przełożonego. Najczęstsza dewiza, jaka przyświeca ludziom uruchamiającym własną działalność gospodarczą, brzmi: nie chcę mieć nad sobą szefa. I to oni są jeszcze bardziej zadowoleni z pracy niż kadra kierownicza (92 proc. zadowolonych i żadnych niezadowolonych). A w dodatku najpóźniej ze wszystkich pracujących odchodzą na emeryturę i często nawet po przejściu na nią dalej pracują.

Niebiańska emerytura

Najbardziej zdewastowaną psychicznie i mentalnie grupą pracowników wydają się osoby po 45 roku życia. Są zmęczeni. Mają do tego prawo, bo pracują średnio 44 godziny tygodniowo, czyli 10 proc. więcej niż przewiduje norma.

Ale właśnie oni deklarują największe zadowolenie z pracy. Dlaczego zatem 60 proc. pięćdziesięcioparolatków chce odejść na emeryturę najszybciej, jak to będzie możliwe? Jedna trzecia zdrowych osób w Polsce w wieku 50–64 lat jest na emeryturze. W krajach Europy Zachodniej – jedna piąta. Emerytką jest prawie co druga zdrowa Polka w tym wieku. W Europie Zachodniej ledwie co szósta kobieta.

Prof. Anna Giza-Poleszczuk w opracowaniu dla MPiPS pisze: „Emerytura przez osoby jeszcze pracujące jest idealizowana jako okres wolności (od przymusu, od stresów, od obowiązków) oraz odpoczynku”. I rzeczywiście, pracownicy seniorzy marzą o emeryturze jak o czasie niebiańskiego spokoju. Ale nie tylko z powodu chęci ucieczki od znienawidzonych obowiązków. Także, a może przede wszystkim dlatego, że w pracy są dyskryminowani. Odkąd Jerzy Targalski, jeden z szefów Polskiego Radia, potraktował bezceremonialnie pracowników, mówiąc im, że średnia ich wieku jest bliska tej na cmentarzu i że „dookoła widzi same stare kobiety”, niewiele się w Polsce zmieniło. Może inni szefowie nie są aż tak chamscy, ale nawet gdyby nie chcieli, przepisy i racjonalne myślenie skłaniają ich do traktowania najstarszych pracowników nie do końca fair.

Seniorzy są ogólnie gorzej wykształceni, nie znają języków i trudniej przystosowują się do zmian niż ich młodsi koledzy. Boją się komputerów i innych nowinek. Z biegiem czasu stają się także coraz mniej wydajni. A pensję, ze względu na staż pracy, zwykle mają wysoką. Według opracowania „Stan przestrzegania praw osób starszych w Polsce”, przygotowanego dla rzecznika praw obywatelskich w 2008 r., średnia pensja mężczyzny w wieku 65+ to 150 proc. przeciętnego wynagrodzenia dla tej płci. Pensja 30-latka to 94 proc.

Po przekroczeniu granicy 60/65 lat emeryt może nadal pracować na pełnym etacie bez utraty świadczeń. Taki układ mu się opłaca: pracodawca wciąż płaci za niego składki, a każdy kolejny przepracowany rok to trochę wyższa emerytura. Pracodawcy, z powodu tych samych składek, trzymanie na etacie emeryta opłaca się zdecydowanie mniej. Właściwie szef nie może rozwiązać z kimś umowy tylko dlatego, że ten ktoś osiągnął wiek emerytalny. W praktyce może jednak emerytowi zasugerować, żeby – jeśli chce nadal pracować – podpisał dużo tańszą dla pracodawcy umowę o dzieło.

Aż cztery lata przed osiągnięciem wieku emerytalnego to okres ochronny – w tym czasie nie wolno zwolnić pracownika na stałej umowie. Dlatego pracodawca, jeśli nie chce mieć potem problemów, stara się pozbyć takich pracowników trochę wcześniej. Pod różnymi pretekstami. Czasem dochodzi do mobbingu, którego pracownik nie wytrzymuje i znękany odchodzi na własne życzenie, obwiniając się, że nie nadąża, nie rozumie, przeszkadza. Czuje się zbędny i zgadza się odejść za porozumieniem stron. A 56-letnia kobieta lub 60-letni mężczyzna mają niewielkie szanse na znalezienie nowej pracy. Mówi się, że w niektórych firmach panie z kadr mają specjalne zadanie służbowe sprawdzania dat urodzenia pracowników i wskazywania szefom tych tuż przed okresem ochronnym.

Starsi pracownicy nie są pewni swojej sytuacji ani tam, gdzie pracują, ani na rynku pracy w ogóle. Umowę na czas nieokreślony ma w Polsce 70 proc. osób w wieku 50–64 lat. W Czechach – 80 proc., a w Europie Zachodniej ok. 90 proc. Emerytura, nawet niewielka, jest jednak pewna.

Myślą o niej już najmłodsi pracownicy i planują, co będą robić, gdy wreszcie nastanie ten upragniony czas. Zamierzają opiekować się wnukami, pomagać dzieciom w prowadzeniu domu albo pracować społecznie. Podróżować, zajmować się hobby, działką, prowadzić życie towarzyskie. Im młodsi są przyszli emeryci, tym więcej wśród nich przekonanych, że tak właśnie będzie. Mylą się jednak. Sądząc po tym, co robią dzisiaj ich dziadkowie – będą oglądać telewizję (92 proc.), słuchać radia i czytać książki oraz gazety. Ograniczą swoje potrzeby do minimum, wycofają się z życia i ich świat się zmniejszy do rozmiarów własnego mieszkania, a jedynym wiernym towarzyszem pozostanie telewizor (CBOS, listopad 2009).

Życie Polaka u progu 2010 r. nie jawi się więc zbyt optymistycznie. Pracujemy, bo musimy, ale wciąż zarabiamy za mało, więc pracujemy jeszcze bardziej, ponad siły i w końcu tracimy równowagę między pracą a odpoczynkiem, wpadamy w choroby, psychicznie nadajemy się na złom i jedyną myślą ratunkową jest marzenie o emeryturze, na którą odkładamy wszystkie zaległe sprawy, przyjemności, niespełnione marzenia.

Napędza nas strach, uczucie niestety destrukcyjne. Boimy się o pracę, ale boimy się też samej pracy, stosunków w niej panujących, szefa, reprymendy, zwolnienia. Boimy się, bo czujemy się niepewni swoich sił, kompetencji, wykształcenia. Ale za to jesteśmy zadowoleni ze swojej pracy.

Polityka 4.2010 (2740) z dnia 23.01.2010; Raport; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Straszna praca"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną