Początek ubiegłego roku jeszcze był słaby, ale potem, z kwartału na kwartał, chińska gospodarka błyskawicznie się rozpędzała. Na tym tle, nasze ubiegłoroczne tempo wzrostu – jakby nie było krótkotrwałego lidera Europy – wydaje się śmiesznie niskie. Po raz kolejny Chiny zaskakują i fascynują. Jest co podziwiać i jest się o co... bać.
Podziw dotyczy tempa i sposobu, w jaki Chiny uporały się ze skutkami globalnego kryzysu finansowego sprzed dwóch lat. Kraj, który siłą rzeczy musiał ucierpieć z powodu mniejszego popytu na swoje masowo wywożone za granicę towary, szybko potrafił ożywić popyt wewnętrzny, jeszcze bardziej rozkręcić infrastrukturalne inwestycje, zachęcić lepiej sytuowanych do budowania i kupowania domów czy mieszkań. Gospodarka realna i banki dostały potężne wsparcie finansowe (600 mld dolarów), obniżano stopy procentowe i zachęcano do brania kredytów. Wszystko to okazało się na tyle skuteczne, że dziś znowu powracają pytania, czy chińska gospodarka nie rozwija się… za szybko? Czy nie grozi jej przegrzanie, a błyskawiczny wzrost cen nieruchomości i akcji kredytowej nie doprowadzą do powstania baniek spekulacyjnych na wzór tych, które były w krajach rozwiniętych?
Sami Chińczycy i część zewnętrznych ekspertów uspokajają, że to inny kraj, inne czasy i inne warunki. Liczą, że przed Chińczykami jeszcze wiele lat imponującego rozwoju, bo dystans do najbogatszych, w przeliczeniu na głowę mieszkańca, ciągle pozostaje ogromny. Nie zmienia to faktu, że ewentualne kłopoty Chin – kraju, który aspiruje dzisiaj do miana drugiej potęgi gospodarczej świata – bardzo utrudniłyby i opóźniły proces łapania równowagi przez innych. A innego konia pociągowego dla światowej gospodarki nie widać,
Z kolei obawy, wcale przecież nie nowe, wiążą się z bezpardonowym, ekstensywnym sposobem rozwoju kraju, lekceważeniem elementarnych norm ochrony środowiska, niechęcią do międzynarodowej współpracy w dziedzinie powstrzymania zmian klimatycznych, a przede wszystkim do demokratyzacji państwa, czego najświeższym dowodem jest ostry konflikt z chińskim oddziałem koncernu Google. Powodów do niepokoju o „chińską drogę rozwoju” jest więc sporo. Zwłaszcza, że kraj ten coraz więcej waży w światowej gospodarce. Na razie dobrze sobie radzi z naszymi problemami (szybko zneutralizował skutki wywołanego przez Stany Zjednoczone finansowego kryzysu). Czy świat równie sprawnie poradzi sobie z kłopotami, które może sprawić chiński smok?