Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Znam, to dam

Banki po kryzysie

Widok na skarbiec Widok na skarbiec Kirsty P. / PantherMedia
Polskie banki wyszły z kryzysu obronną ręką, ale wciąż liczą straty po zbyt hojnie udzielanych pożyczkach. W tym roku mają się wreszcie zająć lojalnymi klientami. O kredyty hipoteczne będzie łatwiej. A co z zyskami z lokat?
Polityka
Zyski netto 10 największych banków według listy 50 największych instytucji finansowych POLITYKIPolityka Zyski netto 10 największych banków według listy 50 największych instytucji finansowych POLITYKI

Wzbiera fala tsunami, która może zagrozić polskim bankom” – tak niespełna rok temu ostrzegał Mateusz Morawiecki, prezes Banku Zachodniego WBK, a od niedawna członek Rady Gospodarczej przy premierze. Jego koledzy po fachu byli co prawda mniej dosadni, ale też z niepokojem patrzyli w przyszłość. Dziś możemy się uśmiechać na myśl o czarnych przepowiedniach, ale na początku 2009 r. naprawdę było o co się bać: po osłabieniu złotego istniała autentyczna groźba niewypłacalności wielu firm, doszło do skokowego wzrostu rat setek tysięcy kredytów hipotecznych, a banki miały poważne kłopoty z płynnością. Katastrofy jednak udało się uniknąć. Dlaczego?

– Polskim bankom pomogła stosunkowo niewielka zależność od kredytów, napływ funduszy europejskich i inwestycji zagranicznych, a także spora elastyczność rynku pracy, inaczej niż podczas poprzedniego spowolnienia gospodarczego w Polsce – tłumaczy dziś Mateusz Morawiecki. Prezes BZ WBK nie uważa swoich ubiegłorocznych przestróg za błąd. – Jeśli ktoś ostrzega przed pożarem, gdy jest on jeszcze w zarodku, to chyba dobrze? – pyta. W gaszeniu bardzo pomogły Narodowy Bank Polski (zapewniając płynność na rynku) i Komisja Nadzoru Finansowego (przekonując zagranicznych właścicieli naszych banków, aby zrezygnowali z transferu dywidend i zostawili zyski za 2008 r. w Polsce). – Wówczas istniało spore ryzyko, że ludzie wycofają z banków oszczędności. Na szczęście ten odpływ okazał się znikomy. Rząd uspokoił nastroje podnosząc wysokość maksymalnych rekompensat z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego do 50 tys. euro na osobę – przypomina Krzysztof Rosiński, prezes Getin Noble Banku.

Kosztowna strategia

Kryzys przyniósł jednak spore zmiany w polskich bankach. Pierwszą z nich, przyjętą z aplauzem przez oszczędzających, okazała się wojna depozytowa. Tak określa się trwającą w ubiegłym roku licytację między wieloma bankami o to, kto zaoferuje lepsze warunki zakładania lokat czy kont oszczędnościowych. Oczywiście ta wojna nie brała się z filantropii, tylko z obaw bankierów o utratę płynności finansowej. Najłatwiejszym sposobem na jej utrzymanie było zebranie z rynku jak największej części oszczędności Polaków. Były miesiące, że oprocentowanie lokat, nawet po odliczeniu podatku Belki, znacznie przekraczało poziom inflacji. A tak bywa bardzo rzadko.

Taka strategia okazała się oczywiście kosztowna. – BRE Bank nie wziął udziału w wojnie depozytowej, ale wielu naszych konkurentów praktycznie przestało na depozytach zarabiać. Niektórzy musieli nawet do nich dopłacać. Nic zatem dziwnego, że zaczęli szukać dla siebie innych źródeł dochodu. Efektem są droższe kredyty – tłumaczy Mariusz Grendowicz, prezes BRE Banku.

Wojna depozytowa już się skończyła – praktycznie nie znajdziemy lokat czy kont pozwalających zyskać w ciągu roku 7 czy 8 proc. Ale wielu bankowców nadal narzeka, że na depozytach praktycznie nic nie zarabia i w tym roku zapewne się to nie zmieni. Bo choć najgorsza faza kryzysu za nami, to szczególnie mniejszym bankom wciąż będzie zależeć na naszych oszczędnościach. A to dlatego, że nadal trudno zdobywać pieniądze w tradycyjny dla banków sposób, m.in. emitując obligacje, listy zastawne czy korzystając z kapitałów zagranicznych właścicieli, którzy sami dopiero odzyskują równowagę.

Wojna depozytowa nie pozostała bez wpływu na wyniki naszych banków w 2009 r. Jak wynika z danych Komisji Nadzoru Finansowego, ich łączny zysk spadł z 13,7 do 8,7 mld zł. Częściowo było to spowodowane dopłacaniem do najlepiej oprocentowanych lokat i kont oszczędnościowych. Ale jest też inny powód gorszych wyników, tym bardziej niepokojący, że wciąż nie znamy prawdziwych rozmiarów zjawiska: chodzi o straty powstałe w wyniku narastania przeterminowanych kredytów konsumpcyjnych udzielanych w czasach szybkiego wzrostu.

Jeszcze dwa, trzy lata temu właściwie bez umiaru przyznawano kredyty ratalne na zakup sprzętu RTV czy AGD. Niemal każdy mógł dostać karty kredytowe i spore pożyczki praktycznie bez zabezpieczeń. Z ostatnich danych KNF wynika, że odsetek zagrożonych kredytów konsumpcyjnych, czyli niespłacanych regularnie albo w ogóle, przekroczył 10 proc. To niedobra wiadomość dla banków. Część tych pieniędzy na pewno już do nich nie wróci.

Na szczęście nauka nie poszła w las (także za sprawą Komisji Nadzoru Finansowego). Ostatni rok przyniósł zmianę w strategiach praktycznie wszystkich banków, które gwałtownie zaostrzyły kryteria udzielania kredytów konsumpcyjnych. Część z nich zrobiła to jednak za późno. – Przyczyną dzisiejszych kłopotów było przekonanie, że najważniejsza jest historia kredytowa klienta (informacje, jak do tej pory spłacał zaciągnięte kredyty). Znacznie mniejszą wagę przywiązywano do tego, czy przypadkiem kolejny kredyt nie będzie oznaczał przekroczenia rozsądnego poziomu łącznych miesięcznych rat – mówi Leszek Niemycki, prezes Deutsche Bank PBC.

Oczywiście zarówno bankowcy, jak i sami klienci nie zakładali spowolnienia i związanego z nim wzrostu bezrobocia. A teraz okazuje się, że szczególnie osoby mniej zamożne, które zaciągnęły po kilka, a nawet kilkanaście kredytów, nie radzą sobie ze spłatami. Dotyczy to zwłaszcza klientów, o których banki niewiele wiedziały, pożyczając im pieniądze. Teraz ma się to zmieniać.

Konieczność tworzenia rezerw i odpisów na źle spłacane kredyty konsumpcyjne może jeszcze przez ten rok pogarszać wyniki niektórych banków. Nie oznacza to, że dostęp do nowych pożyczek będzie dla wszystkich bardzo utrudniony. Na wzmożoną czujność natrafią osoby pierwszy raz przychodzące po pieniądze do banku, w którym nie miały dotąd konta ani nie korzystały z żadnych jego usług. Rzetelni klienci ciągle mogą liczyć na dostęp do wyższych limitów debetu w rachunku czy zadłużenia na karcie kredytowej. Ale też bez przesady.

 

Względy dla stałych klientów

KNF postanowiła nie dopuścić do niefrasobliwego zaciągania kredytów konsumpcyjnych i przyjęła w lutym rekomendację T. (O rekomendacji T piszemy też na s. 91). Zgodnie z nowymi wytycznymi osoby zarabiające poniżej średniej krajowej mogą zaciągnąć w sumie kredyty w takiej wysokości, by łączna miesięczna spłata rat i odsetek nie przekroczyła połowy ich dochodów. Ci z lepszymi zarobkami mogą na obsługę kredytów wydać maksymalnie 65 proc. pensji. Czy zmusi to banki do zmiany kredytowych strategii?

Otóż niekoniecznie, bo większość z nich już to zrobiła. Banki generalnie chwalą KNF za przyjęcie tej rekomendacji, ale narzekają, że nie jest ona dość elastyczna. Krytykują stosowanie sztywnych limitów w wysokości rat od 50 do 65 proc. dochodów. Same wolałyby stworzyć bardziej rozbudowaną stratyfikację klientów. Wskazują na przykład, że osoby bogate mogłyby na obsługę zobowiązań bezpiecznie wydawać nawet trzy czwarte swoich dochodów.

KNF ocenia, że z powodu rekomendacji T suma udzielonych kredytów konsumpcyjnych nie spadnie o więcej niż 10 proc. Dotknie ona przede wszystkim najmniej zarabiających, którzy jednak i tak nie powinni już bardziej się zapożyczać. Jeszcze mniejszy będzie wpływ nowej rekomendacji na dostęp do kredytów hipotecznych, które mimo czarnych prognoz są ciągle przyzwoicie spłacane. Na fali osłabienia złotego, przede wszystkim wobec franka szwajcarskiego, i grożącej eksplozji bezrobocia to właśnie o kredyty na domy i mieszkania sektor finansowy bał się najbardziej. Tymczasem dziś ich spłacalność jest nadal bardzo dobra.

Mieliśmy ogromne szczęście. Wszystko dlatego, że równocześnie ze słabnącym złotym spadały stopy procentowe w Szwajcarii i w strefie euro. Dzięki temu raty kredytów hipotecznych dla naszych klientów wzrosły zdecydowanie mniej – mówi Mateusz Morawiecki. Część banków, bojąc się nie tylko wahań kursu złotego, ale też coraz trudniejszego dostępu do zagranicznych walut, w 2009 r. gwałtownie ograniczyła, lub nawet zlikwidowała, ofertę kredytów hipotecznych w euro i we frankach.

Teraz banki śmielej i chętniej zaczęły udzielać pożyczek w walutach, ale przede wszystkim w euro. Dlaczego? – W ciągu kilku lat prawdopodobnie wejdziemy do eurolandu. A przecież kredyt hipoteczny nasi klienci często zaciągają na dekady. To oznacza, że dłużej będą go spłacać zarabiając już w euro, a nie w złotówkach – tłumaczy Wojciech Sobieraj, prezes Alior Banku. Oczywiście i w przypadku kredytów hipotecznych banki zaostrzyły nieco kryteria. Od osób gorzej zarabiających wymagają na przykład wyższego wkładu własnego. Jednocześnie, zachęcone bardzo dobrą spłacalnością tego rodzaju pożyczek, nie planują kolejnych ograniczeń. Na lepsze traktowanie mogą liczyć zwłaszcza starzy, wcześniej poznani i sprawdzeni klienci. To oni mają w tym roku znaleźć się w centrum zainteresowania banków.

– Mamy o nich sporą wiedzę, do tej pory w dużej mierze niewykorzystywaną. Teraz chcemy im zaoferować różne produkty i usługi, jak najlepiej dopasowane do indywidualnych potrzeb – mówi Mariusz Grendowicz, prezes BRE Banku, właściciela mBanku i MultiBanku.

W efekcie klienci internetowego mBanku od niedawna widzą w swoim serwisie transakcyjnym konkretną kwotę kredytu gotówkowego czy limitu karty kredytowej, które mogą od ręki uzyskać w banku. Jest ona wyliczona właśnie na podstawie informacji, które bank ma na ich temat: miesięcznych wpływów na konto, wysokości zgromadzonych oszczędności, solidności w spłacaniu pożyczek.

Skomplikowana rzeczywistość

Nic dziwnego, że najważniejszym dla banków produktem jest dziś zwykły rachunek osobisty (ROR). To tutaj, z reguły, trafia nasza pensja czy emerytura i to do niego łatwo podłączyć wiele innych usług – jak konta oszczędnościowe, lokaty, ubezpieczenia czy karty kredytowe.

Od początku 2010 r. w Polsce obowiązują nowe przepisy mające ułatwiać przenoszenie rachunków osobistych z banku do banku bez większej fatygi dla klientów. To też powinno wzmagać konkurencję między finansowymi instytucjami i wpływać na rosnącą atrakcyjność oferty. Na papierze nowe przepisy wyglądają nawet zachęcająco – jedno nasze słowo i zmiana banku ma być tak prosta jak zmiana operatora telefonu komórkowego. Niestety, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

Zmiana banku w praktyce wymaga jednak sporo czasu i wysiłku. W wielu przypadkach chodzi nie tylko o sam rachunek osobisty, ale też kartę kredytową, konto oszczędnościowe i szereg innych produktów – tłumaczy Leszek Niemycki. Na razie zatem liczba przeniesionych dzięki nowej procedurze ROR jest znikoma. Nie znaczy to, że będzie tak wiecznie. – Nowymi ułatwieniami mogą być zainteresowane szczególnie dwie grupy klientów: najstarsi, liczący każdą złotówkę, jeśli prowizje w jednym banku okażą się dla nich za duże, oraz najmłodsi, czyli najbardziej mobilni, aktywnie szukający w Internecie najlepszych ofert – dodaje Leszek Niemycki.

Dobra wiadomość dla lojalnych klientów, którzy w jednym banku załatwiają wszystkie swoje sprawy, jest też znacznie gorszą nowiną dla tych, którzy dotąd polowali na najlepsze oferty. Tacy bardziej wybredni klienci często w jednym banku mają konto oszczędnościowe z dobrym oprocentowaniem, ale już kartę kredytową w innym, gdzie są niższe odsetki, a ROR jeszcze gdzie indziej, bo tam dostępne są bezpłatne przelewy i dużo bankomatów bez prowizji. – Zasady stają się jasne: jeśli jesteśmy dla ciebie bankiem pierwszego wyboru, zaoferujemy ci bardzo korzystne warunki. Ale jeśli traktujesz naszą ofertę wybiórczo, nie będziesz miał takich propozycji jak nasi najlepsi klienci – mówi Wojciech Sobieraj, którego Alior Bank niedawno właśnie zaczął różnicować opłaty i prowizje dla korzystających z jego usług, w zależności od stopnia ich związania z bankiem.

Trend zwany przez branżę finansową umocnieniem relacji z klientem, a przez mniej lubiących banki osaczaniem ze wszystkich stron, jest zresztą widoczny nie tylko w przypadku rachunków osobistych. Już teraz konto oszczędnościowe czy lepiej oprocentowane od standardowych lokaty są dostępne tylko dla lojalnych i sprawdzonych klientów. Mogą też oni liczyć na brak prowizji przy rozpatrywaniu wniosku o kredyt czy na darmową kartę kredytową, o ile będą się nią odpowiednio często posługiwać. Trudno się zresztą takiej polityce banków dziwić. Przy ponad trzydziestu dużych, aktywnie działających na polskim rynku bankach nastawionych na obsługę ludności (a są jeszcze przecież banki spółdzielcze i specyficzne SKOK, oferujące też wiele podobnych produktów), solidny klient to prawdziwy skarb. Nic dziwnego, że rośnie liczba ich poszukiwaczy. Od nas zależy, czy potrafimy to wykorzystać.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną