Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Związki bez zobowiązań

Jest praca, ale dla tymczasowych

Sean P. / PantherMedia
Firmy już potrzebują nowych ludzi do pracy, ale jeszcze boją się wiązać z nimi na stałe. Modne stają się związki bez zobowiązań, czyli pracownicy tymczasowi.

Sygnałów, że pracy przybywa, jest coraz więcej. Z portalu Pracuj.pl bije wręcz hurraoptymizm. W pierwszym kwartale tego roku pracodawcy zamieścili tu aż o 46 proc. ofert pracy więcej niż rok wcześniej. W dodatku najwięcej w regionach, gdzie tradycyjnie bezrobocie jest największe: w woj. podlaskim propozycji pracy przybyło aż o 80 proc., w warmińsko-mazurskim o ponad 70 proc., a w podkarpackim o 67 proc. Procenty prezentują się imponująco, liczby bezwzględne – mniej. W sumie na portalu Pracuj.pl w pierwszym kwartale tego roku pojawiło się 54 tys. ofert pracy, podczas gdy rzesza bezrobotnych przekracza 2 mln osób. Kiedy więc rzeczywistość wirtualną porówna się z realną, powodów do zadowolenia gwałtownie ubywa. Według Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, bezrobocie w marcu spadło z 13 proc. do 12,9 proc. To niewiele.

Dane ministerstwa także jednak nie odzwierciedlają rzeczywistości realnej, a tylko statystyki urzędów pracy. W tych zaś liczba zarejestrowanych bezrobotnych od 1999 r. jest o około 400 tys. osób większa niż tych, które rzeczywiście próbują znaleźć robotę. Jako bezrobotni figurują w nich bowiem ci, którzy wolą pracować na czarno albo wcale, zarejestrowali się tylko dlatego, żeby mieć prawo do korzystania z publicznej służby zdrowia. – Najwierniej oddaje rzeczywistość tak zwany wskaźnik BAEL, którym posługuje się również Eurostat. Według niego stopa bezrobocia w Polsce wynosi około 10 proc., czyli tyle co w innych krajach Unii – uważa Jacek Męcina z Instytutu Polityki Społecznej UW. BAEL odzwierciedla odsetek osób, które rzeczywiście pracują, nawet jeśli jest to zatrudnienie nielegalne. Najważniejsze jest jednak to, że ofert pracy rzeczywiście przybywa.

Na tymczasem

Pierwsze oznaki wychodzenia z kryzysu zwykle pojawiają się w magazynach. Klienci zaczynają więcej kupować, firmy uzupełniają zapasy, branża logistyczna potrzebuje więcej ludzi, najchętniej z uprawnieniami do obsługi wózków widłowych. Magazynierów w okolicach Poznania, Częstochowy, a także do pracy w Błoniu pod Warszawą szuka agencja Job Impulse Polska. Pracodawcy oferują od 7,50 do 14 zł brutto za godzinę. Oferty dla tego rodzaju pracowników ma też Randstad. Do agencji zaczynają spływać oferty dla chętnych do pracy przy taśmach produkcyjnych. Zarobić można od 7 do 11 zł za godzinę brutto.

Od ręki w Randstad można także dostać pracę biurową, nie mając w tym względzie żadnego doświadczenia. Potencjalni pracodawcy, głównie firmy zagraniczne, od kandydatów oczekują znajomości angielskiego, obsługi komputera oraz kultury osobistej i umiejętności komunikowania się z innymi. Z angielskim i komputerem idzie nam coraz lepiej, kultura jednak szwankuje. Najgorzej jest z umiejętnością komunikowania się z innymi. To skutek tego, że rozmowy z ludźmi zastąpiły nam komputery, a niekomunikatywny pracownik w zetknięciu z klientem grozi katastrofą. Do zarobienia w biurach firm zagranicznych jest 15–20 zł za godzinę brutto.

Maciej Kozicki z Job Impulse nie owija w bawełnę i od progu informuje, że praca jest tymczasowa. – Kryzys bardzo zmienił rynek pracy – uważa. Firmy szukały oszczędności, ale dopiero na końcu sięgały po zwolnienia. Teraz, gdy rośnie portfel zamówień, najpierw usiłują pracowników zmusić do wyższej wydajności. Potem sięgają po tymczasowych i nie ukrywają powodu: z tymi najłatwiej się rozstać. Tak jest też najtaniej, bo nie trzeba płacić odpraw. Dopiero jak wróci koniunktura, a wraz z nią strach, że znów zacznie brakować ludzi, pracodawcy zaczną ich zatrzymywać etatami. Tych samych, których teraz zatrudniają za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej i którym już zdążyli się przyjrzeć. U jednego pracodawcy tymczasowo nie wolno pracować dłużej niż przez 18 miesięcy. Firma nie może płacić mniej niż osobie zatrudnionej na podobnym stanowisku na stałe.

W niektórych branżach stałe zatrudnienie należy już jednak do przeszłości, na przykład w call centers. To praca dla ludzi młodych, którzy chcą dorobić i raczej nie wiążą z nią przyszłości. Bo jak długo można wytrzymać na infolinii, wydzwaniając do potencjalnych klientów z ofertami? A wszystko za 10 zł na godzinę. Jeszcze gorzej jest, gdy dzwonią klienci z reklamacjami, najczęściej wściekli. Wtedy i 15 zł na godzinę niejednego nie jest w stanie w tej robocie zatrzymać. Za duży stres. Etaty nie wrócą też raczej do całej branży horeka, czyli do hoteli, restauracji i kawiarni. Euro 2012 obsługiwać będą pracownicy tymczasowi.

Sprzedawcy od zaraz

Warunki zatrudnienia dyktuje silniejszy, ale nawet w czasach kryzysu nie zawsze jest to pracodawca. Najwięcej ofert na Pracuj.pl skierowanych jest do przedstawicieli handlowych. Robotę dla nich od zaraz mają też wszystkie agencje zajmujące się rekrutacją. Wynagrodzenie zależy głównie od wyników, ale zachętą ma być stałe zatrudnienie, czyli tak pożądany etat. – Jeszcze przed kilkoma laty przedstawiciel handlowy musiał zakładać własną firmę, nie przysługiwał mu żaden urlop i zarabiał tyle, ile sprzedał – wspomina Agnieszka Bulik, członek zarządu Randstad. Im trudniej namówić klienta na kupno, tym bardziej cenny staje się dobry handlowiec. Nic dziwnego, że wraz z ogłoszeniem przez GUS, iż straciliśmy zapał do zakupów i konsumpcja hamuje, firmy chcą zatrudniać coraz więcej handlowców. Pracę łatwo można dziś znaleźć zarówno w koncernach produkujących tak zwane towary szybko sprzedające się (chemia gospodarcza, kosmetyki, żywność), jak i w hurtowniach oraz w firmach farmaceutycznych.

Mimo wysokiego bezrobocia osoby poszukujące pracy raczej nie chcą być przedstawicielami handlowymi. Te, które się na to zajęcie decydują, najczęściej też szybko rezygnują albo – jeśli nie mają wyników – to z nich rezygnują pracodawcy. Rotacja w tym zawodzie jest ogromna.

Etat nie skusi też informatyków, dla których ciągle jest sporo pracy. Profesjonaliści IT chętnie zgłaszają się do agencji, ale tylko po to, by znaleźć klienta. Umawiają się na wykonanie określonego zadania, ale tym razem to pracobiorcy nie chcą się wiązać na stałe. – Praca w jednym miejscu szybciej grozi wypaleniem zawodowym, bo stwarza mniej wyzwań – uważa Jacek Męcina, specjalista rynku pracy. Etat bardziej też uzależnia pracownika od pracodawcy. Coraz więcej profesjonalistów, mimo kryzysu, czuje się pewnie na rynku i wolą brać zlecenia od kilku klientów. W ten sposób zarobić też mogą nawet dwa razy więcej niż na etacie. Wraz z powrotem koniunktury grono osób, które cenią niezależność i nie chcą się wiązać z pracodawcą na stałe, będzie rosło.

Jeszcze niedawno wydawało się, że praca na swoim to także bardzo dobra propozycja dla absolwentów. Stosunkowo łatwo jest nawet uzyskać od państwa dotację na założenie własnej firmy. Tyle że 18 tys. zł szybko znika, a brak doświadczenia „kapitalisty” i tak doprowadza firmę do upadku. Ten brak doświadczenia jest także powodem, że szanse na znalezienie pracy absolwenci mają dzisiaj znikome. Nawet w agencjach pracy tymczasowej, zwłaszcza że aż 70 proc. ofert, jakimi dysponują, dotyczy stanowisk robotniczych. A większość poszukujących pracy ma w kieszeni przynajmniej licencjat.

W urzędach pracy woj. lubelskiego zarejestrowanych jest 9,2 tys. takich bezrobotnych absolwentów, którzy stanowią 7,3 proc. ogółu bezrobotnych. Ale Mirosław Fatyga, szef Wojewódzkiego Urzędu Pracy, cieszy się, gdyż wkrótce statystyka gwałtownie się poprawi. Ministerstwo Pracy wprowadziło staże dla absolwentów i Lubelszczyźnie przypadło 4,8 tys. ofert. Staż to jeszcze nie praca, ale już nie bezrobocie. Cieszą się sporą popularnością zarówno wśród absolwentów, jak i pracodawców. Ci pierwsi dostają z urzędu 500 zł miesięcznie i nabierają doświadczenia zawodowego, zaś pracodawcy mają szansę się im przyjrzeć i ewentualnie zaproponować potem pewniejsze zatrudnienie. Na razie ożywienie widać w pracach sezonowych.

 

Życiowy zawód

– Im bardziej elastyczne jest prawo pracy, tym szybciej gospodarka reaguje na ożywienie. W Stanach Zjednoczonych już 0,5 proc. wzrostu PKB oznacza zwiększenie zatrudnienia – wylicza Męcina. W Europie, gdzie przepisy są bardziej propracownicze, ten proces jest wolniejszy. Firmy niemieckie zwiększają zatrudnienie dopiero wtedy, gdy wzrost gospodarczy przekroczy 1,5 proc. Polska gospodarka potrzebuje jeszcze silniejszego impulsu. Pracodawcy na większą skalę zaczną szukać pracowników dopiero przy 4–5-proc. wzroście PKB, czyli nie w tym roku.

Te oferty pracy będą jednak inne niż jeszcze dwa lata temu. Wtedy polskie przedsiębiorstwa narzekały na brak inżynierów. Potrzebował ich cały przemysł motoryzacyjny, którego przyszłość trudno dziś przewidzieć. Jeszcze przed rokiem agencje pracy tymczasowej kierowały ludzi do polskich fabryk samochodów, bo popyt na nie nakręcały niemieckie dopłaty. Teraz nie ma ofert na pracę przy montażu aut i trudno przewidzieć, kiedy znów się pojawią. Szczęśliwie dla nas nie spada zapotrzebowanie na sprzęt gospodarstwa domowego, a to nasza druga specjalność. Niektórzy, jak np. Indesit z Łodzi, nawet poszukują pracowników. Zygmunt Łopalewski gasi jednak entuzjazm, mówiąc, że firma potrzebuje tylko kilku osób – inżyniera, menedżera i oczywiście przedstawicieli handlowych. Pojedynczych osób szuka też producent opon Bridgestone do zakładów w Poznaniu i Stargardzie.

Czas kryzysu uświadomił, że nasz rynek pracy zmienia się szybciej, niż sądziliśmy. Masowe inwestycje zagraniczne w fabryki samochodów i sprzętu AGD dawały nadzieję, że staniemy się montownią Europy. I tak się stało. Trudno jednak przewidzieć, jak długo to potrwa. Im szybciej będą rosły koszty pracy u nas, tym bardziej konkurencyjny stanie się sprzęt chiński. Minister nauki i szkolnictwa wyższego zachęca dziś stypendiami do studiów na politechnikach, ale każdy – także przyszli inżynierowie – muszą mieć świadomość, że dziś nie wybiera się zawodu na całe życie. Być może po dziesięciu, piętnastu latach trzeba się będzie nauczyć nowego.

Do usług

Jedne nadzieje się rozwiewają, pojawiają się też jednak nowe perspektywy. Montować tak tanio jak Azjaci na pewno nie będziemy. W ostatnich latach zdobyliśmy jednak nową specjalizację. Polska staje się ważnym centrum obsługi firm. – Wielkie koncerny zagraniczne, takie jak IBM, Philips, Samsung i wiele innych, uruchomiły w naszym kraju centra usługowe, które na przykład prowadzą księgowość dla wszystkich ich fabryk w Europie – tłumaczy Agnieszka Bulik z Randstad. Powstają we Wrocławiu, Krakowie, Warszawie. Także inne działy, np. zamówień, przenosi się do Polski. Tutaj tworzone są centra informatyczne obsługujące niektóre zagraniczne banki, o czym ich klienci nie mają nawet pojęcia.

Taka praca wymaga wykwalifikowanych specjalistów po studiach i biegła znajomość angielskiego zwykle już nie wystarczy. Potrzebny bywa też chiński, czasem fiński albo – w zależności od kraju, gdzie koncern ma siedzibę – inny egzotyczny język. Wielki koncern farmaceutyczny Roche uruchomił w Poznaniu Centrum Usług Informatycznych, które specjalizuje się w tworzeniu systemów informatycznych. M.in. będzie ono monitorować badania kliniczne na całym świecie. Ciągle potrzebuje informatyków. Na pracę w tym sektorze usług młodzi Polacy mogą chyba liczyć przez wiele najbliższych lat.

Polski rynek pracy ciągle bardzo różni się od modelu europejskiego – zauważa Jacek Męcina. Zbyt wiele (około 8 proc.) osób zatrudnionych jest w rolnictwie. W Unii udział pracujących na roli w strukturze zatrudnienia nie przekracza 3 proc. Dzięki inwestycjom zagranicznym więcej Polaków zatrudnionych jest w przemyśle (w UE ich udział nie sięga 20 proc. i ciągle się kurczy, u nas wynosi około 40 proc.). Przyszłością Europy, i także Polski, są jednak usługi wymagające coraz wyższych kwalifikacji. Najważniejsze, że to pracownicy muszą się dopasować do rynku, bez względu na to, jak szybko się zmienia.

Polityka 17.2010 (2753) z dnia 24.04.2010; Rynek; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Związki bez zobowiązań"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną