Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Trudny rok, dobry wynik

WYWIAD: Rok 2009 w polskiej gospodarce

Marek Sobczak / Polityka
Rozmowa z dr Małgorzatą Starczewską-Krzysztoszek, główną ekonomistką PKPP Lewiatan, członkiem Rady Gospodarczej przy premierze.
dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan, członek Rady Gospodarczej przy premierzePolityka dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan, członek Rady Gospodarczej przy premierze
Marek Sobczak/Polityka

ZAPRASZAMY DO OBEJRZENIA SERWISU SPECJALNEGO: www.lista500.polityka.pl >>

Zamieściliśmy tam rozszerzoną - w stosunku do wydania papierowego Tygodnika - wersję tegorocznej Listy 500 największych polskich firm z sektora przemysłu, usług i handlu.

 

Paweł Tarnowski: – Przez cały miniony rok świat dręczył finansowy kryzys, wiele krajów przeżywało ostrą recesję. Na tym tle Polska autentycznie się wyróżniała. Czy pani zdaniem największe polskie firmy przetrwały ten trudny czas równie dobrze jak cała gospodarka?

Dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek: – Myślę, że tak. Jak wynika z danych GUS, średnie i duże firmy, które stanowią 1 proc. wszystkich, ale wytwarzają 47 proc. PKB i zatrudniają prawie połowę siły roboczej, w 2009 r. zarobiły na czysto 79 mld zł. To drugi, po rekordowym 2007 r., wynik w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

Jak by to pani wyjaśniła?

Przychody firm, co zrozumiałe w okresie osłabienia gospodarczego, niemal przestały rosnąć. W 2009 r. zwiększyły się o 1,6 proc. Na szczęście udało się zapanować nad kosztami – wzrosły one tylko o 0,7 proc. W efekcie polskie przedsiębiorstwa w większości osiągnęły bardzo dobre wskaźniki rentowności.

Ale musiały zamykać fabryki, zwalniać ludzi.

To też, ale w skali nieporównanie mniejszej niż można się było spodziewać. Tego typu reakcje większość właścicieli firm uznawała za ostateczność, dowód swojej porażki. Jak długo mogła, odwlekała tego rodzaju decyzje. Imponujące jednak było przede wszystkim tempo działań dostosowawczych, zwłaszcza w dużych firmach, których inercja jest zazwyczaj ogromna, a także trafność ocen, co jest niezbędne, a z czym można jeszcze poczekać. Ten proces intensywnego dostosowywania kosztów do nowych, rosnących wolno, a często niższych przychodów dokonał się w bardzo krótkim czasie – trzech kwartałów 2009 r. W czwartym wyniki finansowe spółek wyraźnie się poprawiły, co można uznać za europejski rekord i ewenement.

Jakich sposobów przy tej okazji używano?

W wielu ratowano się ograniczając tempo wzrostu płac, a czasem obcinając zarobki, nie przyjmowano nowych pracowników. Z naszych badań wynika, że 52 proc. firm dużych zmniejszyło w 2009 r. zatrudnienie, w niektórych (24 proc.) nastąpił spadek wynagrodzeń. Wprowadzano też zmiany w procesie produkcji, aby zmniejszyć koszty i zwiększyć wydajność. Proszę jednak zauważyć, że w przeciwieństwie do poprzedniego kryzysu nie było naprawdę masowych zwolnień i skokowego wzrostu bezrobocia. Do polskich rekordów pod tym względem było nam daleko. Pracodawcy, jak długo mogli, nie chcieli rozstawać się ze sprawdzonymi ludźmi, bo wiedzieli, że kryzys kiedyś minie. Wysyłali pracowników na urlopy, czasowo zawieszali produkcję, ale woleli na stałe się nie rozstawać. Także i dlatego ten kryzys dotknął nas mniej boleśnie niż społeczeństwa w innych krajach. Eksporterom pomogło osłabienie złotego.

Zmiany w zatrudnieniu to był pierwszy sposób ograniczania kosztów, z którego korzystano?

Przeciwnie, jeden z ostatnich. Wiadomo, że złe nastroje w firmie nie sprzyjają wzrostowi wydajności. Szukano więc przede wszystkim innych dróg, np. na nowo negocjowano ceny z dostawcami lub wybierano tańszych, wzrósł outsourcing usług, co z reguły obniża koszty, w wielu firmach drastycznie ograniczano wielkość wydatków na promocję i reklamę.

Wystarczyło, żeby przetrwać?

Większości tak. Pomogła też specyfika polskich przedsiębiorstw, które… stosunkowo mało pożyczają. A to oznacza niskie koszty finansowe.

To dobrze?

W rozwiniętej gospodarce rynkowej, gdy firmy chcą szybko rosnąć, a koniunktura jest dobra, generalnie nie ma i lepszej, i tańszej drogi finansowania rozwoju niż korzystanie z kredytów. Za środki własne, mówię o regule, a nie o wyjątkach, nikt nie zbuduje wielkiej i szybko rozwijającej się spółki. Nasza gospodarka nie jest jednak w pełni rozwinięta, banki i przedsiębiorstwa mają do siebie ciągle ograniczone zaufanie, procedury pozyskiwania kredytów są długie, a koszty kredytów potrafią być wysokie.

I ta niechęć tym razem im pomogła?

W tych nietypowych okolicznościach, tak. Czując nadciągający kryzys, firmy ograniczyły inwestycje, a zatem i zapotrzebowanie na kapitał. Jednocześnie zarabiały. W efekcie pod koniec 2009 r. płynność gotówkowa, czyli zdolność firm do natychmiastowej spłaty krótkoterminowych zobowiązań, była najwyższa w historii – wyniosła 38,5 proc. Sytuacja w bankach, które w wyniku kryzysu na rynkach finansowych przez wiele miesięcy ograniczały akcję kredytową, nie była więc aż tak groźna dla płynnego funkcjonowania sektora produkcji i usług, jak to miało miejsce w innych krajach Unii. Tym razem zachowawczość przedsiębiorców przyniosła im korzyści, okazała się cnotą.

W sumie efekt był taki, że, jak podaje GUS, liczba firm dużych i średnich, które poniosły straty na koniec 2009 r., spadła o 0,6 punktu procentowego w stosunku do roku poprzedniego. Zważywszy na rozmiary zapaści w świecie finansów i skalę załamania gospodarczego u wszystkich najważniejszych odbiorców polskich towarów, to świetny wynik. Rok był trudny, ale ogólna kondycja polskich firm pozostała dobra, nie wzrosła w sposób widoczny grupa firm, które mają naprawdę poważne kłopoty. Co więcej, sektor przedsiębiorstw dużych i średnich zgromadził w postaci oszczędności łącznie środki finansowe w wysokości 160 mld zł, co znacznie przekracza wartość jego planowanych inwestycji. Trudno o lepsze dowody, że ten kryzys przeszliśmy – przynajmniej na razie – względnie suchą nogą.

Ale nie wszyscy.

Oczywiście nie. W 2009 r. wzrosła jednak liczba bankructw. W kłopoty popadały całe branże. Nie bez znaczenia była też wielkość spółki. W lutym tego roku PKPP Lewiatan przeprowadził badania oceny sytuacji i nastrojów wśród przedsiębiorców. Wyszły bardzo ciekawe rzeczy. Oceniając 2009 r. niewiele ponad jedna czwarta szefów dużych firm informowała, że ich przychody w sposób istotny wzrosły. Ponad 52 proc. mówiło, że spadły. W małych i w średnich te proporcje były dużo lepsze. Generalnie w 2009 r. ci mniejsi szybciej przystosowali się do zmienionych warunków rynkowych i mogli chwalić się wynikami za ubiegły rok. U największych, co zrozumiałe, procesy przystosowawcze trwały dłużej. Ale teraz sytuacja się odwróciła. To w tej ostatniej grupie najwięcej jest oczekiwań na wysokie wzrosty produkcji, sprzedaży, inwestycji i zysków. Dla dużych spółek, a jednocześnie i eksporterów, kryzys w zasadzie się skończył, a 2010 r. ma być czasem wykorzystywania szans.

Branża motoryzacyjna, m.in. dzięki europejskim, rządowym programom dopłat przy wymianie starych aut na nowe, w 2009 r. całkiem dobrze sobie radziła, ale hutnictwo czy budownictwo mieszkań już mocno ucierpiały.

Nie tylko oni. W 2009 r. słabe wyniki było widać przede wszystkim w całym sektorze tzw. przetwórstwa przemysłowego. Procesy inwestycyjne wyraźnie zwolniły w kraju, a jeszcze bardziej w świecie, nie było więc zamówień. Producentom materiałów, podzespołów, maszyn, urządzeń wyposażenia, nie pozostało nic innego niż – jak to się ładnie mówi – „optymalizować koszty”, czyli ciąć te, które nie wpływają na biznes, z sensem i nie na zapas. Już mówiłam, że ten „tuning” w skali kraju wypadł naprawdę dobrze, choć nie wszyscy, ze względu na specyfikę rynków, mieli równe szanse. Prócz przetwórstwa przemysłowego duże kłopoty miała mocno rozdrobniona branża transportowa. Nie było co wozić, stawki za usługi spadały, nie wszyscy zdołali przetrwać trudny czas. Część branży deweloperskiej ocalała tylko dlatego, że zgromadziła duże zyski w poprzednich latach. Ale teraz znowu liczą na tłustsze lata.

A komu powodziło się lepiej?

Części firm motoryzacyjnych, branży hotelarskiej i gastronomicznej, spółkom telekomunikacyjnym.

Da się to jakoś wyjaśnić?

Koncerny motoryzacyjne były przez cały rok wspierane przez rządy, hotele i gastronomia sporo zyskały dzięki funduszom unijnym przeznaczonym na szkolenia, konferencje, programy edukacyjne i przekwalifikowanie osób tracących zatrudnienie, telekomunikacja ciągle pozostawała w fazie wysokiego popytu na jej usługi, choć faktem jest, że ceny i zyski – przy tak ostrej konkurencji – w większości firm spadały.

To już pełna lista szczęśliwców?

Dobrze radziły sobie firmy z sektora usług finansowych, prawnych i księgowych. To prawda, że ich klienci, sami poddawani presji finansowej, naciskali na obniżkę stawek, ale z drugiej strony bez wielu usług po prostu nie mogli się obejść. Tak było np. z usługami audytorskimi czy z usługami zarządzania ryzykiem tak przecież ważnymi w kryzysowych czasach.

Czy w ciągu minionego roku zmieniły się warunki funkcjonowania firm, jeśli idzie o podatki, przepisy prawa pracy, odbiurokratyzowanie państwa?

Sporo o tym mówiono, niestety, niewiele się zmieniało.

A rządowe programy przeciwdziałania kryzysowi – czy spełniły swoje zadanie?

Pewnie nie znajdzie pan przedsiębiorcy, który by odpowiedział twierdząco. Te programy powstawały za długo, wchodziły w życie za późno i pod ostrymi warunkami. Przykładem niech będzie pakiet antykryzysowy negocjowany w Komisji Trójstronnej, który wszedł w życie dopiero w sierpniu 2009 r., a środki na ten cel pochodziły z Funduszu Pracy oraz z pieniędzy europejskich. Skala wykorzystania umieszczonych w nim narzędzi jest naprawdę niewielka.

Może to wina samych przedsiębiorców, że nie umieli sięgnąć po pieniądze lub ulgi?

Warunkiem skorzystania z tych środków był spadek przychodów ze sprzedaży o... 25 proc. Przy takich spadkach często nie było już co ratować. Co więcej, państwo oczekiwało, po ewentualnym udzieleniu finansowego wsparcia na utrzymanie zatrudnienia, gwarancji pracy dla całej załogi, co w wielu przypadkach, przy braku realnych perspektyw i szans na wzrost sprzedaży, byłoby ze strony właściciela firmy nieodpowiedzialne.

Efekt tego jest taki, że…

...z różnych form pomocy do tej pory skorzystało raptem ok. 600 firm. To naprawdę niewiele jak na skalę problemów i rozmiary kraju. To z jednej strony oznacza, że firmy jakoś radzą sobie same, a z drugiej, że program nie trafił w potrzeby. Gorzej, że utrzymują się istniejące od lat bariery związane z niejasnym, generującym ryzyko, prawem podatkowym, a także bariery inwestycyjne. Chodzi m.in. o nieefektywne prawo budowlane, brak planów zagospodarowania przestrzennego. Dziś ten stan rzeczy naprawdę ogranicza tempo i obniża poziom inwestycji w Polsce, bo przy braku tych planów inwestorzy są skazani na decyzje urzędników. Niestety, niewiele się w tej sprawie zmienia.

Na co jeszcze przedsiębiorcy najczęściej narzekają?

Martwi ich słabe wykorzystanie stosunkowo nowego i potencjalnie obiecującego narzędzia, jakim jest ustawa o partnerstwie publiczno-prywatnym. Jeśli jakieś projekty są w tym trybie realizowane, to przede wszystkim drobne, na szczeblu samorządów. A mogłoby ich być dużo więcej i dużo bardziej ambitnych. Niestety, na razie ta ścieżka inwestowania w Polsce ciągle wydaje się zakorkowana.

Mam nadzieję, że uznanie przedsiębiorców zyskała chociaż działalność sejmowej komisji Przyjazne państwo.

Na stół obradujących członków komisji rzucono do weryfikacji i oceny tysiące paragrafów z setek ustaw. Komisja po analizach prawnych w wielu sprawach zajęła jakieś stanowisko, miała własne wnioski, które podlegały normalnej procedurze legislacyjnej obróbki, w tym także uzgodnień międzyresortowych. Były sytuacje, że w finale „poprawiona” ustawa była gorsza od początkowej wersji. Łączny efekt działania tej komisji w środowisku przedsiębiorców nie jest oceniany wysoko.

Kryzys niby się kończy, ale pewności nie ma. Czego przedsiębiorcy powinni się w tym roku najbardziej obawiać: umocnienia złotego, drugiej fali krachu finansowego, podwyżki podatków z powodu coraz bardziej dziurawego budżetu?

Dla niektórych firm, zwłaszcza dla eksporterów, silny złoty rzeczywiście może być w tym roku problemem, ale pewnie nie najważniejszym. Trzeba liczyć się, że jesienią lub zimą mogą wzrosnąć podstawowe stopy procentowe, co podniosłoby koszty kredytu i, pośrednio, inwestowania. Problemem ciągle jest popyt – jego słabości firmy obawiają się najbardziej. Podwyżki podatków sobie nie wyobrażam. Chyba że ktoś chciałby przydusić i tak rachityczny wzrost polskiej gospodarki.

 

ZAPRASZAMY DO OBEJRZENIA SERWISU SPECJALNEGO: www.lista500.polityka.pl >>

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną