Wszechstronnie wykształcony i przygotowany do takiej pracy, od lat w służbie publicznej, kilkakrotnie w roli wicepremiera, ministra finansów a raz premiera. Dał się poznać jako zwolennik równoważenia finansów państwa (słynna budżetowa kotwica Belki), stopniowej sanacji państwowej kasy i wróg życia kraju ponad stan. Obywatele zapamiętali go przede wszystkim jako ojca i promotora wprowadzonego w 2001 roku powszechnego podatku od dochodów kapitałowych (podatek Belki). Nie zjednało mu to pewnie sympatii rodaków, ale budżetowi trochę pomogło. A były to czasy, kiedy w publicznym skarbcu, podobnie jak teraz, raczej się nie przelewało.
Jeszcze do dziś Marek Belka pełnił prestiżową funkcję dyrektora departamentu europejskiego w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Uczestniczył w ratowaniu greckiego bankruta i montowaniu systemu finansowego wsparcia dla słabszych ogniw strefy euro. Gdyby został prezesem NBP (co zależy od woli Sejmu) na pewno poprawiłyby się relacje banku centralnego z rządem i ministrem finansów. Ktoś, kto siedział po obu stronach ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie (budynki MF i NBP stoją niemal naprzeciwko siebie) będzie pewnie bardziej skłonny do zrozumienia racji drugiej strony i racjonalnej współpracy. W tych wszystkich sprawach widać dziś duży deficyt.
Jest więc świetny kandydat i spora niepewność, czy nie zostanie jednak spalony w bieżącej, politycznej walce. PiS i PSL już zapowiedziały (w ogóle nie oceniając kompetencji profesora), że prawo marszałka Komorowskiego - skoro tylko pełni obowiązki prezydenta - do przedstawienia tej kandydatury jest wątpliwe. Przed wyborami prezydenckimi obie te partie będą więc dla zasady głosować przeciw powołaniu kogokolwiek na stanowisko szefa NBP. Czy posłów PO, gotowych dzisiaj obsadzić w roli prezesa banku centralnego człowieka przez większość swojego życia związanego z lewicą, poprze klub SLD dowiemy się w przyszłym tygodniu, podczas głosowania. Jeśli SLD tego nie zrobi, będzie to dziwactwo, także polityczne. Trudno przecież w tym konkretnym przypadku uznać, że PO próbuje dla siebie zagarniać wszystkie kluczowe funkcje w państwie.