Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Samobójcze bramki

Jak będziemy płacić za drogi

Wojciech Kardas / Agencja Gazeta
Nie dość, że nowoczesne drogi budujemy powoli, to jeszcze stawiamy na nich anachroniczne bramki do poboru opłat. Za kilka lat będą bezużytecznie stać i straszyć jako symbol zmarnowanych pieniędzy. A można inaczej...
Polityka

W kwietniu zamknięto węzeł Emilia na autostradzie A2. Powodem jest budowa bramek, które umożliwią pobieranie opłat na darmowym dotąd odcinku A2 z Konina do Strykowa. Za jazdę po autostradach już niemal w całej Europie trzeba płacić. To norma, złości jednak, że mając wreszcie trochę nowych dróg, instalujemy na nich technologię ściągania myta z poprzedniego stulecia.

Każdy, kto jeździł po zachodniej Europie, zna bramki na francuskich czy włoskich autostradach. W Polsce, na trzech istniejących odcinkach płatnych autostrad, ten system poboru opłat od samochodów osobowych jest również stosowany. Pojazdy cięższe na bramkach nic nie płacą, ale muszą mieć wykupioną winietę. To anachroniczne rozwiązanie ma obowiązywać jeszcze ponad rok. Polska przygotowuje się bowiem do budowy nowoczesnego elektronicznego systemu poboru opłat. Niestety, na początku obejmie on tylko pojazdy o masie powyżej 3,5 t.

Elektroniczny system poboru powinien zacząć działać 1 lipca 2011 r. (ostatnio pojawiły się spekulacje, że będzie to pół roku później), bo wtedy tracą ważność winiety. W tej chwili Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) prowadzi przeciągający się przetarg, w którym wyłoni operatora takiego systemu. Podstawowa zaleta tej zmiany to większa sprawiedliwość: płacić będziemy nie ryczałtowo, bez względu na to, jak duże odległości pokonuje samochód, ale za każdy rzeczywiście przejechany kilometr.

Opłaty z satelity

Elektroniczne systemy funkcjonują już w wielu państwach europejskich. Na razie nie jest jasne, którą technologię wybierze zwycięskie konsorcjum – satelitarną, mikrofalową czy też może mieszaną. Rozwiązanie satelitarne działa od kilku lat w Niemczech – dla pojazdów ważących ponad 12 t. Jego podstawowa zaleta to brak konieczności budowy urządzeń rejestrujących ruch na autostradzie. Przejechana przez każdy pojazd trasa śledzona jest dzięki systemowi satelitarnej nawigacji GPS, a dane trafiają do centrum operacyjnego przez sieci komórkowe GSM.

Niemcy są dumni ze swojego rozwiązania i chwalą się nim na całym świecie. Ostatnio pobór opłat drogą satelitarną uruchomiono dla ciężarówek na Słowacji. – Podstawowa zaleta tego systemu to możliwość łatwego rozszerzania na nowe odcinki dróg. Nie trzeba w tym celu budować żadnej infrastruktury, wystarczy wprowadzić nowe dane do systemu – mówi Patrycja Wrześniewska, dyrektor ds. międzynarodowych klientów z firmy Satellic (spółki-córki Deutsche Telekom), uczestniczącej w niemieckim systemie i będącej członkiem konsorcjum MyToll, które jako jedno z sześciu zostało zaproszone do drugiego etapu polskiego przetargu. Zwycięzcę mamy poznać najpóźniej w sierpniu.

Brak konieczności montażu czujników w pasie drogi to rzeczywiście największy atut niemieckiego systemu. W połowie 2011 r. GDDKiA chce nim objąć 1,7 tys. km autostrad, dróg ekspresowych i niektórych krajowych. Już wiadomo, że w miarę oddawania do użytku nowych odcinków, w ciągu 8 lat trwania kontraktu, system będzie się rozrastał. W 2019 r. ma działać na prawie 9 tys. km dróg.

Satelitarna technologia ma jednak swoje wady. Najważniejsza to stosunkowo wysoki koszt nadawczo-odbiorczych urządzeń pokładowych, montowanych w każdym samochodzie. Kierowcy jeżdżący ciężarówkami do Niemiec wiedzą, że takie urządzenie trzeba najpierw zainstalować w warsztacie. Ale nie wszyscy zdają sobie sprawę z jego ceny (średnio kilkadziesiąt euro), bo Niemcy wliczają koszty jednostek pokładowych w działanie całego systemu i użyczają je kierowcom bezpłatnie. Nie wiadomo, czy w Polsce będzie podobnie.

Analogiczne urządzenia działające w systemie krótkofalowym są znacznie tańsze. Taką technologię wybrali m.in. Austriacy i Czesi. W Austrii kierowcy ciężarówek za 5 euro dostają niewielkie pudełko, które sami przyklejają do szyby. Z drugiej strony, wybór rozwiązania mikrofalowego oznacza konieczność budowy specjalnych bramek na płatnych drogach (kilkuset sztuk w małym i kilku tysięcy w dużym kraju). Na szczęście, w przeciwieństwie do tradycyjnych, nie spowalniają ruchu, bo nie trzeba się przed nimi zatrzymywać ani nawet redukować prędkości.

GDDKiA stwierdziła, że nie narzuci w przetargu technologii. To konsorcja będą musiały zdecydować, co zaproponują. – Nie wiem, jakie rozwiązanie wybierzemy, bo nie znamy wszystkich szczegółów przetargu. Zostaną one ujawnione dopiero w drugim etapie – mówi Michael Gschnitzer, dyrektor ds. globalnej sprzedaży firmy Kapsch TrafficCom AG, która zbudowała elektroniczny system poboru opłat m.in. w Austrii i Czechach.

 

Elektrokilometry

Kierowców samochodów osobowych najbardziej interesuje, czy oni również zostaną włączeni do systemu. Na razie takiej decyzji nie ma, choć ten obecnie budowany ma być na to gotowy. Dla jeżdżących po Polsce to jednocześnie dobra i zła wiadomość. Dobra, bo elektroniczny pobór opłat wyeliminuje konieczność postoju przy bramkach, pobierania biletów czy płacenia za każdym razem przy zjeździe z autostrady. Raz w miesiącu dostawalibyśmy rachunek na jakąś kwotę, uzależnioną od liczby przejechanych po płatnych drogach kilometrów.

Z drugiej strony, rozszerzenie systemu na miliony samochodów osobowych oznaczałoby powrót do dyskusji nad tym, co zrobić z drogami ekspresowymi. W tej chwili rząd oficjalnie stoi na stanowisku, że tylko cięższe pojazdy mają za nie płacić. W rzeczywistości trudno sobie wyobrazić, aby w przyszłości jedynie autostrady (będzie ich przecież niewiele – tylko trzy długie i kilka krótkich) podlegały opłatom, a kilka tysięcy kilometrów dróg ekspresowych, które będą podstawą naszej sieci drogowej, pozostało na zawsze bezpłatne dla samochodów osobowych.

Mniejsze państwa – jak Czechy czy Austria – cały czas stosują obowiązkowe winiety dla pojazdów najlżejszych. U nas ten pomysł nie ma szans nie tylko dlatego, że Unia Europejska uważa go za przestarzały i nieefektywny. Samo słowo „winieta”, od czasu pomysłu byłego ministra infrastruktury Marka Pola, cieszy się wyjątkowo złą sławą. Co innego elektroniczne myto – wprowadzając takie rozwiązanie, łatwiej pewnie będzie uzasadnić rozszerzenie opłat na większą sieć dróg.

Na razie Ministerstwo Infrastruktury broni jednak anachronicznych pomysłów dalszego budowania bramek, także po wprowadzeniu nowego systemu dla ciężarówek. Argumentuje, że inni robią tak samo! Tylko że trudno nas porównywać z krajami, gdzie sieć szybkich dróg od dawna istnieje, a teraz po prostu co pewien czas przybywa nowy odcinek. Zresztą precedens w Europie już jest – Holandia jako pierwsza ogłosiła wprowadzenie elektronicznego poboru opłat od wszystkich pojazdów i do tego za wszystkie drogi! Uruchamiany stopniowo system za kilka lat obejmie cały kraj i każdego kierowcę. Holenderski rząd jako rekompensatę obiecał zniesienie podatku od posiadania i zakupu samochodu. Cena za kilometr w przypadku samochodów osobowych ma wynosić kilka eurocentów i stopniowo rosnąć.

Debata na temat podobnego rozwiązania toczy się od lat w Niemczech. Warto ją obserwować, bo nas czeka zapewne podobna. Zwolennicy chcą takich opłat, bo przekonują, że to najbardziej sprawiedliwe: płaci się za rzeczywiście przejechane kilometry, czego nie zapewnia winieta. Poza tym nowoczesny system pozwala różnicować wysokość myta w zależności od klasy emisji spalin (tak już jest w przypadku ciężarówek). Przeciwnicy boją się, że dla większości kierowców oznacza to wyższe wydatki, bo spadek podatku od samochodu czy niewielkie obniżenie akcyzy za benzynę nie zrekompensują dodatkowych opłat, szczególnie bolesnych dla często podróżujących. Pewnie mają rację, bo przecież cała zmiana ma przynieść wzrost, a nie zmniejszenie dochodów państwa.

Sposób na system

W Polsce jesteśmy na znacznie wcześniejszym etapie. Na razie nie wiemy nawet, ile będzie nas kosztować korzystanie z wygodnych dróg, gdy te wreszcie powstaną. Na tych, które mamy, panuje cenowy chaos. Część istniejących autostrad jest płatna, a ceny przejazdu pozostają absurdalnie wysokie. Po ostatnich podwyżkach za przejazd z Krakowa do Katowic trzeba zapłacić 16 zł, a z Nowego Tomyśla do Konina aż 36 zł. Niektóre odcinki, niedawno wybudowane przez państwo, wciąż czekają na punkty obsługi podróżnych i bramki, więc na razie są bezpłatne (nie dłużej niż do końca przyszłego roku).

Na najbliższe lata rząd podaje dwie stawki jako wyjściowe: 20 gr za km od samochodu osobowego i 46 gr od ciężarowego. Inaczej może być na tych odcinkach autostrad A2 i A4, które zbudowały i eksploatują prywatne firmy. Tam opłaty mogą być wyższe. Z drugiej strony wiadomo, że na części autostrad i dróg ekspresowych, budowanych przy wsparciu funduszy europejskich, opłaty nie mogą być zbyt wysokie: muszą wyrównywać tylko koszty bieżącej eksploatacji. Cenowy chaos jeszcze długo więc pozostanie.

Uruchomienie elektronicznego systemu spowoduje jeszcze jeden problem. GDDKiA nie może automatycznie objąć nim odcinków A2 i A4, zarządzanych przez prywatnych koncesjonariuszy. W połowie przyszłego roku tracą ważność winiety, więc Stalexport Autostrada Małopolska i Autostrada Wielkopolska nie będą już dostawać rekompensat z Krajowego Funduszu Drogowego za każdy przejazd samochodu ciężarowego. Same muszą zdecydować, co zrobić: pobierać opłaty na bramkach od ciężkich pojazdów czy wejść do systemu elektronicznego. To pierwsze rozwiązanie spowodowałoby nieprawdopodobny bałagan.

GDDKiA twierdzi, że chce dojść do porozumienia z koncesjonariuszami. Oni też deklarują wolę rozmów, bo boją się spadku ruchu u siebie, gdyby pozostali poza nowym systemem. Umowy jednak jeszcze nie ma. – Na razie żadne negocjacje z GDDKiA się nie toczą. Czekamy na wyniki przetargu – mówi Zofia Kwiatkowska, rzecznik Autostrady Wielkopolskiej. Spór na pewno będzie dotyczył podziału wpływów z elektronicznego systemu. Gdyby rząd chciał objąć w przyszłości mytem także samochody osobowe, problem renegocjacji umów z koncesjonariuszami powróci.

Sama perspektywa rozszerzania i podwyższania opłat za korzystanie z dróg – bez względu na system poboru – nie budzi zachwytu kierowców. Przez lata byliśmy przyzwyczajeni do prostej zasady: oferta bardzo marna, ale za to płatna tylko pośrednio – przez podatki czy opłatę paliwową. Niestety, powoli trzeba zacząć oswajać się z myślą, że jeśli w Polsce naprawdę powstanie porządna sieć dróg (nie tylko autostrad, ale też tras ekspresowych), trzeba będzie za nią dodatkowo płacić. I to niemało.

Jak pokazuje doświadczenie zachodniej Europy, koszty utrzymania tysięcy kilometrów szybkich dróg wysokiej jakości są ogromne. Unia Europejska może nam dziś pomóc przy ich budowie, ale na pewno nie będzie płacić za bieżące remonty i nowe odcinki za kilkanaście lat. Nie chodzi zatem o to, by żyć iluzją darmowych dróg. One będą kosztować. Przyszły system poboru opłat musi być jednak możliwie wygodny dla kierowców, bez bramek, wielokilometrowych korków i dodatkowego spalania setek ton benzyny.

Polityka 27.2010 (2763) z dnia 03.07.2010; Rynek; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Samobójcze bramki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną