Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

O zawartości państwa w państwie

Spory o udział państwa w gopodarce

Aleksander Grad chce przy pomocy państwowego PKO kupić prywatny WBK Aleksander Grad chce przy pomocy państwowego PKO kupić prywatny WBK Adam Chełstowski / Forum
Zgłoszony przez Jana Krzysztofa Bieleckiego projekt Narodowego Programu Nadzoru Właścicielskiego dla wielu był zaskoczeniem. Czyżby kolejna cudowna przemiana? Tym razem liberała w etatystę.

Nawet posłowie PiS, zawsze deklarujący niechęć do prywatnego, podczas prezentacji projektu Nadzoru Właścicielskiego autorstwa Jana Krzysztofa Bieleckiego – byłego premiera, prezesa Pekao SA, a obecnie szefa Rady Gospodarczej przy premierze – na forum sejmowej komisji skarbu twierdzili, że to na pewno przedwyborcza przebieranka. Ich zdaniem po 4 lipca były premier wróci do starych poglądów.

Oliwy do ognia dolał minister skarbu Aleksander Grad. Za pośrednictwem kontrolowanego przez państwo PKO BP chce kupić prywatnego konkurenta – Bank Zachodni WBK. To przecież nacjonalizacja! Ale czy BZ WBK, należący do irlandzkiej grupy AIB, jest jeszcze naprawdę prywatny? AIB, podobnie jak inne irlandzkie banki, światowy kryzys finansowy mocno poturbował. Nie było więc rady, wielki bank musiał wyciągnąć do swojego rządu rękę po wsparcie. Teraz, konkretnie do końca roku, musi mu zwrócić 7 mld euro, których – nawet jak sprzeda swój polski bank – najprawdopodobniej nie zgromadzi. Wtedy obecny 25-proc. pakiet państwowy rozrośnie się do pakietu kontrolnego i BZ WBK, jeśli sprzedaż nie doszłaby do skutku, zostanie znacjonalizowany. Tyle że nie przez państwo polskie, ale irlandzkie. A to już mocno zmienia obraz sytuacji. Obecnie w superliberalnej Irlandii większość sektora finansowego jest już państwowa!

Irlandia nie jest wyjątkiem. Kryzys w globalnym świecie finansów dokładnie przetasował karty. Z powodu ogromnej pomocy własnych rządów w sporej części upaństwowiona została holenderska grupa ING, mająca u nas bank, ubezpieczenia i fundusz emerytalny, czy amerykański Citibank (właściciel naszego Handlowego). Pomoc państwa zmieniła też strukturę własnościową niemieckiego Commerzbanku, a więc także naszego BRE (właściciela mbanku i Multibanku). Dziś trudno przewidzieć, co może się jeszcze stać. Światowy kryzys z 2008 r. zamienił się w 2010 r. w kryzys grecki, niestety też o zasięgu globalnym.

Pomysł, żeby państwowy PKO BP stał się właścicielem BZ WBK (co wcale nie będzie takie proste), nie wynika jednak tylko z faktu, że inne kraje postępują podobnie. Nawet nie przede wszystkim. Można powiedzieć, że on wynika głównie ze strachu. Przed tym, co się jeszcze może zdarzyć.

Matki zarażą córki

Ten pierwszy kryzys nasz sektor bankowy przeszedł suchą nogą, ale tylko członkowie Komitetu Stabilizacyjnego (Ministerstwo Finansów, Komisja Nadzoru Finansowego i NBP) naprawdę wiedzą, jak się wtedy bali. Tego, że międzynarodowe grupy finansowe, będące właścicielami wielu banków w naszym kraju, swoje kłopoty przerzucą na spółki-córki. Że je zainfekują kryzysem i wydrenują z nich gotówkę. Szczęśliwie tak się nie stało. Częściowo dlatego, że chroni przed tym nasze prawo. Bank Śląski (własność ING) czy Citibank nie są oddziałami swoich zagranicznych matek, ale samodzielnymi polskimi spółkami. Matka może im zabrać tylko dywidendę, inne sposoby pozbawiania gotówki są w zasadzie niemożliwe. Ale i tak głównym zajęciem Stanisława Kluzy, szefa Komisji Nadzoru Finansowego, było pilnowanie przepływów finansowych między krajami, czuwanie, czy aby banki-matki mimo wszystko czegoś złego nie kombinują.

Wtedy nie posunęły się za daleko, nie wydrenowały polskich bankowych kas, ale kurki z kredytami zakręciły. To jednak nie znaczy, że przy następnej fali kryzysu będzie tak samo. W Komisji Europejskiej trwa właśnie trudna dyskusja, jak się zachować, gdy kłopoty powrócą. Wszystkie rządy zadłużyły się już tak bardzo, że – w razie czego – powtórka pomocy finansowej dla banków nie będzie możliwa. Większość krajów Unii, z wyjątkiem Polski, Wielkiej Brytanii i kilku innych, zabiega o zmianę regulacji prawnych. Chodzi im o to, by wielkie grupy finansowe zamiast wyciągać rękę po pomoc do rządów krajów, gdzie mają centrale, zgodnie z prawem mogły sięgać do kasy zagranicznych spółek-córek. To te ostatnie mają wyciągać je z kłopotów kosztem własnego bezpieczeństwa.

Gdyby takie zmiany w unijnym prawie nastąpiły, utrzymywana z trudem stabilność naszego systemu bankowego byłaby dramatycznie zagrożona. Matki zaraziłyby córki. Ostro przeciwko temu protestujemy, ale w Parlamencie Europejskim, a potem w Komisji inne państwa mogą nas przegłosować.

Aż 80 proc. sektora bankowego w Polsce należy do grup międzynarodowych. Niestety, nasz kraj nie jest siedzibą ich matek, ale córek. Dlatego rząd próbuje ten polski stan posiadania powiększyć. – Jest jeszcze jeden powód – przypomina Jarosław Myjak, wiceprezes PKO BP. – Kiedy wybuchł kryzys, okazało się, że Polacy największym zaufaniem darzą właśnie banki państwowe. Dzięki temu, że firmy i ludzie przynosili oszczędności właśnie do nas, mogliśmy udzielać o wiele więcej kredytów. W najgorszym okresie, gdy zagraniczni konkurenci zakręcili kurki z pieniędzmi, polskie banki państwowe ciągle pożyczały. Były wiarygodne nie tylko dla Polaków, ale też dla inwestorów zagranicznych. Kiedy PKO BP wyemitował nowe papiery za ogromną sumę aż 5 mld zł, właśnie na podtrzymanie akcji kredytowej, nie miał kłopotów z ich sprzedażą.

W latach 90. polskie banki nie miały ani know-how, ani systemów informatycznych, ani też profesjonalnej kadry menedżerskiej. Nie było też polskiego kapitału. Trzeba je było prywatyzować poprzez sprzedaż inwestorom zagranicznym. Teraz jest inaczej. Kiedy więc nadarza się okazja, żeby coś w tym obszarze odzyskać, trzeba z niej korzystać. – To nie ja zmieniłem poglądy – zapewnia Jan Krzysztof Bielecki. – To sytuacja się zmieniła. Ja tylko wyciągam wnioski.

Pozostaje jednak pytanie, dlaczego w polskim sektorze finansowym nie mógłby próbować się rozpychać polski kapitał prywatny? Teoretycznie nikt mu tego nie zabrania, to Irlandczycy zdecydują, komu sprzedadzą BZ WBK. Kłopot w tym, że nie bardzo widać inwestora, który mógłby i chciałby na ten cel wyłożyć około 10 mld zł.

Projekt Rady Gospodarczej spodobał się premierowi, zyskał jego akceptację, ale to jeszcze nie znaczy, że w tej sprawie rząd będzie mówił jednym głosem. Owszem, przeważa opinia, że państwo powinno mieć w gospodarce większe niż dotąd wpływy. Jak wielkie? Jan Krzysztof Bielecki zapewnia, że nie aż tak wielkie jak w Norwegii. Ma na myśli głównie sektor finansowy i największe przedsiębiorstwa strategiczne, kluczowe dla bezpieczeństwa kraju, np. Polskie Sieci Elektroenergetyczne czy PERN. W sumie uważa, że w polu zainteresowań rządu nie powinno być więcej spółek niż 20.

 

Drugi powód utrzymywania państwowej kontroli wiąże się z ambicjami, żeby w kraju powstała polska Nokia, wielka, silna i naprawdę nowoczesna firma. Fiński oryginał też przecież długo był państwowy. Pod kuratelą państwa pozostaną więc przedsiębiorstwa, które mają szansę na zagraniczną ekspansję. Tego kryterium obawia się Tadeusz Aziewicz, szef sejmowej komisji skarbu, ale wcześniej prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Marzenia polityków o budowaniu polskich narodowych koncernów najbardziej bowiem uderzać mogą po kieszeni konsumentów.

Najświeższy przykład: na krótkiej liście chętnych do przejęcia i prywatyzacji gdańskiej Energi znalazła się Polska Grupa Energetyczna, największe przedsiębiorstwo w tej branży. – Całym rynkiem energetycznym w Polsce rządzą cztery koncerny – tłumaczy Tadeusz Aziewicz. – Można powiedzieć, że konkurencja jest znikoma. Jeśli teraz wzmocni się gracza największego, tej konkurencji będzie jeszcze mniej. Obawiam się, że ceny prądu będą rosły szybciej, niż muszą, a marzenia, że PGE zacznie inwestować na przykład w Portugalii, szybko się rozwieją.

Komisja wyraziła więc negatywną opinię w sprawie fuzji obu firm. Nic jednak nie wskazuje, aby minister skarbu się tym przejął. Wrócą też zapewne pomysły o łączeniu PKN Orlen z Lotosem, które także nie zwiększają szans na ich ekspansję zagraniczną, ale są gwarancją wyższych cen przy dystrybutorze. Jeśli więc konsumentów nie obroni UOKiK, na polityków raczej trudno liczyć. Pomysły konsolidacji państwowych spółek zazwyczaj im się podobały. Tym razem nie będzie inaczej.

Największym przeciwnikiem wdrażania w życie pomysłu Rady Gospodarczej będą bowiem politycy. I to nie tylko ci z opozycji, ale przede wszystkim – we własnych szeregach partyjnych. W tej sprawie z pewnością poparcia przeciwnikom Bieleckiego udzielą też zgodnie obie centrale związkowe. Interesy związkowców zostaną bowiem zagrożone.

Polityków za bramę

Rada Gospodarcza chce co prawda zachować wpływy państwa w kluczowych spółkach, ale jednocześnie odciąć polityków od procesu obsadzania stanowisk w ich zarządach i radach nadzorczych. Chce też zakazu wybierania do zarządów i rad nadzorczych związkowców, którzy w zdecydowanej większości nie mają kwalifikacji i kompetencji do zajmowania tego rodzaju stanowisk.

Istota pomysłu Bieleckiego polega na tym, żeby polityków odciąć od przedsiębiorstw państwowych, wyprowadzić ich za bramę, nie dać się wtrącać. Tak jest właśnie w Norwegii, w której przedsiębiorstwa państwowe zarządzane są według tych samych standardów, jakie stosują wielkie korporacje. Bez tego „cały pogrzeb na nic” i żadna Nokia u nas nie powstanie. Szanse i tak zresztą wydają się nieduże. A opór związkowców i polityków wobec tego rodzaju pomysłów z pewnością będzie ogromny.

Wielu do tej pory pamięta, jak na początku lat 90. nieziemsko wkurzony premier Bielecki trzaska drzwiami służbowego auta po wizycie w Ursusie. Tę gigantyczną ongiś fabrykę traktorów do upadku doprowadziły rządy związkowców. Wbrew pozorom, od tamtej pory nie tak dużo się w kraju zmieniło. Owszem, minister organizuje konkursy na stanowisko prezesa, ale najlepsi i tak się nie zgłaszają, bo zarobki ograniczone są ustawą kominową, a nazwisko będzie spalone, gdyż z pewnością wycieknie do mediów przed rozstrzygnięciem konkursu. Startują zatem głównie menedżerowie chwilowo bezrobotni.

Zdarza się, że mimo wszystko państwowej firmie trafi się profesjonalny zarząd. Mamy już takie, choćby w PZU. Zaraz mu rada nadzorcza, o której składzie decyduje minister, szybko da do zrozumienia, kto tu naprawdę rządzi. Więc nawet najlepszy zarząd, zanim zdecyduje, co dobre dla firmy, pomyśleć musi, czy to się aby spodoba ministrowi. Lojalność wobec władzy ministerialnej jest najważniejsza. Ta zaś dobro spółki, owszem, bierze pod uwagę, ale ma także interesy polityczne. I często kolegów, którzy potrzebują stanowisk. Te interesy wymagają, żeby gdzieś zainwestować (tak powstawał Polkomtel, ale także Telewizja Familijna), kogoś zatrudnić, nie zaogniać strajkami sytuacji politycznej.

Wszystko odbywa się w zgodzie z kodeksem spółek handlowych, ale w radach nadzorczych często zasiadają osoby uległe wobec ministra, posłuszni mu urzędnicy ministerialni, a nawet – jak w KGHM – także związkowcy. Jeśli prezes za bardzo uwierzy w swoją niezależność, rada go wymieni. Jeśli rada też zechce bronić interesu spółki, wymieni się radę. Rada Gospodarcza tym wszystkim osobom chce dziś powiedzieć: „państwu już dziękujemy”. I to się z pewnością nie spodoba.

Komitet na minie

Najpierw ministrowi skarbu – bo już nie będzie wskazywał członków rad nadzorczych. Kontrolę ma sprawować poprzez walne zgromadzenie akcjonariuszy. Na tym forum, tak jak się to dzieje w firmach prywatnych, będą określane strategiczne cele spółki. Wtedy mniejszościowi akcjonariusze, którzy dziś w spółkach kontrolowanych przez państwo nie mają nic do powiedzenia, odzyskają głos. Zarząd, oceniany przez niezależną od właściciela radę nadzorczą, będzie rozliczany z budowy wartości firmy, a nie z lojalności wobec politycznego dysponenta.

Polityków ma zastąpić Komitet Nominacyjny. To on będzie rekomendował kandydatów do rad nadzorczych. Zyska władzę, jaką straci minister. I tu trafiamy na pierwszą minę, która może rozsadzić cały projekt. Powstaje pytanie, kto będzie nominował członków Komitetu? – Ta mina wybuchnie, jeśli będą to osoby dyspozycyjne wobec aktualnej władzy – obawia się Tadeusz Aziewicz. Bo nic tak nie skompromituje pomysłu, jak ukształtowanie KN na wzór Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Też miała być apolityczna, a wszyscy widzą, jak to się skończyło. Na razie żadne nazwiska nie padają. Ogólnie mówi się, że typować członków KN mają izby gospodarcze, organizacje ekonomistów itp. Komitet Nominacyjny będzie powołany odrębną ustawą już na jesieni. Ciekawe, kto ją napisze?

Na razie w kręgach rządowych oficjalnie wszyscy są „za”. W radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa odbywają się jednak przegrupowania, które świadczą o tym, że władzy raz zdobytej łatwo się nie oddaje.

Polityka 27.2010 (2763) z dnia 03.07.2010; Rynek; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "O zawartości państwa w państwie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną