Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Koniec epoki kamiennej

Czarne chmury nad węglem

Lubelska Bogdanka. W czym tkwi tajemnica jej sukcesu? Lubelska Bogdanka. W czym tkwi tajemnica jej sukcesu? Tadeusz Późniak / Polityka
Węgiel to nasza polisa bezpieczeństwa energetycznego. Szykują się jednak kłopoty. Czy opłaca się go dalej wydobywać? I co z nim robić?
Ile kupujemy, ile sprzedajemyPolityka Ile kupujemy, ile sprzedajemy
Prąd z kamienia. Pochodzenie energii elektrycznej w Polsce w czerwcu 2010rPolityka Prąd z kamienia. Pochodzenie energii elektrycznej w Polsce w czerwcu 2010r

Górnicy z Kompanii Węglowej przygotowują się do strajku. To dla nich nie pierwszyzna. Jeśli będzie trzeba, przyjadą do Warszawy albo – tak jak w 2007 r. – wybiorą się pod siedzibę Kompanii i znów zamurują wejście. Tym razem ich gniew wywołały informacje o pracach nad wieloletnią strategią spółki. Ta największa firma górnicza Europy planuje zmniejszenie wydobycia, zamknięcie kilku kopalń i redukcję zatrudnienia. Zapewnia wprawdzie, że zwolnień nie będzie, wystarczą naturalne odejścia na emerytury, ale górnicy w to nie wierzą.

Uważają, że Kompania przede wszystkim powinna chronić miejsca pracy. Nie godzą się też na zamknięcie najbardziej deficytowej kopalni Halemba-Wirek w Rudzie Śląskiej. Mają nawet własny projekt strategii. Zarząd nie chce jednak nad nim dyskutować. Podkreśla, że to nie są kompetencje związków, a zadaniem spółki jest osiąganie dobrych wyników ekonomicznych, nie zaś zatrudnienie.

Jeszcze niedawno na hasło „strajk górników” energetykom cierpła skóra. Zwłaszcza gdy zbliżał się sezon jesienno-zimowy i trzeba było robić zapasy paliwa. Ponad połowa energii elektrycznej w Polsce jest produkowana z węgla kamiennego, a jeśli do tego doliczyć węgiel brunatny – to 90 proc. Ciepłownie w niemal 80 proc. opalane są węglem. Zużywamy go ok. 80 mln t rocznie, z czego ponad połowa przypada na energetykę. Jesteśmy najbardziej uzależnionym od tego paliwa krajem Unii Europejskiej, na świecie ustępujemy jedynie RPA. Ale południowoafrykański węgiel kamienny leży tak płytko, że można go wydobywać metodą odkrywkową. My musimy wyrywać go z głębi ziemi. Choć mamy potężne zasoby (16 mld t), wyrywanie idzie nam coraz trudniej i kosztuje coraz więcej.

Węgiel jedzie na Śląsk

Polski węgiel staje się coraz droższy i przegrywa konkurencję nie tylko na rynkach eksportowych, ale i w kraju. Już od wielu lat rośnie import węgla do Polski. Od dwóch lat nasz bilans stał się ujemny: więcej węgla importujemy, niż eksportujemy. Dociera do nas z Rosji i Ukrainy, a także z odległych rejonów świata (RPA, Australia, Kolumbia, Chiny) za pośrednictwem portów ARA (Amsterdam–Rotterdam–Antwerpia), będących europejskim centrum handlu tym surowcem. Polskie porty dokonują szybkiej reorganizacji i urządzenia załadunkowe przestawiają tak, by opróżniać przypływające statki. W tym roku możliwości rozładunku dojdą do 10 mln ton, czyli ponad 12 proc. polskiego zużycia węgla. A przecież są jeszcze tory, po których przyjeżdżają pociągi z Rosji. Górnicy uważają, że to dumping, bo rosyjskie koleje stosują dla węgla ulgową taryfę. Domagają się ochrony, ale bez rezultatu.

Dziś w północnej Polsce importowany węgiel wypiera krajowy. Geograficzna linia opłacalności przesuwa się na mapie w górę i w dół, w zależności od cen na światowych rynkach. Czasem zbliża się do granic województwa śląskiego, a bywało, że śląskie koksownie korzystały z importowanego węgla. Kupują go także spółki energetyczne. Nawet takie jak koncern Tauron, który ma kilka własnych kopalń. Dlaczego? Bo sprowadzany do Polski węgiel jest z reguły wyższej jakości niż ten, który oferują śląskie kopalnie – bardziej kaloryczny i mniej zasiarczony.

Czechowi się opłaca

Energetycy śpią więc spokojnie: górnicy mogą strajkować, węgla nie zabraknie. Poza tym na śląskich hałdach zalega jeszcze 6 mln ton z importu. Akcja protestacyjna będzie z pewnością problemem dla właściciela, czyli państwa, które od kilkunastu lat prowadzi restrukturyzację górnictwa węgla kamiennego.

Proces ten dotychczas był skoncentrowany na górnikach i polegał na kupowaniu ich spokoju za coraz większe pieniądze. Mniejszą wagę przywiązywano do kopalń. Niewiele inwestowano w wydobycie, udostępnianie nowych pokładów. Nie powstał żaden nowy szyb wydobywczy, a to właśnie ich przepustowość decyduje o wydajności kopalń. Zamykano jedynie najbardziej wyeksploatowane i deficytowe zakłady, a te słabsze łączono. Wszystkie odziedziczone po czasach PRL albo wcześniejszych. Wtedy węgiel był jedyną walutą wymienialną, jaką dysponowała Polska, i kosztów nikt nie liczył. W efekcie powstało kilka kopalń, które nigdy w swojej historii nie były rentowne.

Oczywiście, kwestia rentowności jest w dużym stopniu zależna od sposobu zarządzania. A to w firmach państwowych nigdy nie było szczególnie efektywne. Dowodem Siltech w Zabrzu, pierwsza prywatna polska firma górnicza, która powstała na terenie dawnej kopalni Pstrowski. Dla państwowego właściciela była nierentowna, a jako prywatna wychodzi na swoje. Dlatego wszyscy z zainteresowaniem obserwują teraz kopalnię Silesia w Czechowicach-Dziedzicach, którą Kompania Węglowa sprzedaje czeskiemu koncernowi EPH. Ten zaś zapowiada poważne inwestycje w wydobycie (Czesi ubiegają się też o zakup gdańskiego koncernu energetycznego Energa). Dla Kompanii Węglowej to szczęśliwe rozwiązanie, bo nie mogąc wyłożyć pieniędzy na udostępnienie nowych głębokich pokładów, planowała zamknięcie Silesii.

Na Śląsku są jeszcze bogate złoża węgla, jednak w czynnych kopalniach powoli kończą się możliwości wydobywcze. Dotyczy to nie tylko najbardziej dziś deficytowych, jak Halemba-Wirek czy Rydułtowy-Anna, gdzie koszt wydobycia tony węgla jest dwukrotnie wyższy od jego rynkowej ceny, ale też wielu innych. Trzeba byłoby udostępniać nowe pola, budować nowe kopalnie albo w istniejących uruchamiać nowe pokłady, co oznacza schodzenie coraz głębiej pod ziemię (w kopalni Budryk jest projekt uruchomienia poziomu 1290 m). Koszty tego są ogromne, bo wraz z głębokością rosną zagrożenia. Same spółki z reguły nie mają pieniędzy na tak poważne wydatki, a na pomoc państwa za bardzo liczyć nie mogą. Państwo jest skoncentrowane na górnikach, a kopalniom chętniej odracza i umarza rozmaite publiczne zobowiązania, niż wspiera żywą gotówką. Dlatego taką sensacją w branży jest tegoroczne 400 mln zł, jakie budżet ma do rozdania kopalniom na inwestycje początkowe. Niewiele, ale zawsze.

Banki niechętnie rozmawiają na temat kredytów – to dla nich biznes zbyt ryzykowny. Żeby się ratować, Katowicki Holding Węglowy wyemitował obligacje, które będzie spłacał węglem. Finansowych problemów dostarczają kopalniom też śląskie gminy. Domagają się podatków już nie tylko od tego, co stoi na powierzchni, ale od niedawna także od podziemnych wyrobisk. Nie są tak wyrozumiałe jak budżet centralny. Jeśli nie widzą pieniędzy, natychmiast wysyłają komornika. W efekcie koszty rosną, a wydobycie maleje.

Prezes ryzykant

Prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej Jarosław Zagórowski przekonuje, że ratunkiem dla kopalń może być przejście z systemu zmianowego na pracę ciągłą. Dziś niezwykle kosztowne urządzenia wydobywcze wykorzystywane są średnio przez 3,5 godz. na zmianę, i to przez pięć dni w tygodniu. To marnotrawstwo, na które kopalni nie stać. Zagórowski ma świadomość, że podnosi rękę na świętość: górnicze układy zbiorowe wywodzące się z zawartych 30 lat temu Porozumień Jastrzębskich. Jest jednak niezwykle rzadkim w polskim przemyśle górniczym menedżerem młodszego pokolenia; dla niego tamte wydarzenia to już historia. Obsypany nagrodami, traktowany jest jako nadzieja polskiego węgla. Przekonuje, że dziś wybór jest prosty: albo polskie kopalnie zredukują koszty i zwiększą wydajność, albo nie wytrzymają konkurencji i padną. Górniczym związkowcom mówi to, o czym inni boją się nawet pomyśleć. Dużo ryzykuje, bo związki to hegemon i lepiej z nimi nie zadzierać. Dlatego błyskotliwa kariera Zagórowskiego może się szybko skończyć. On sam przyznaje, że karuzela kadrowa w państwowych spółkach górniczych stanowi problem, który całą branżę pcha ku zagładzie.

Jastrzębska Spółka Węglowa wybiera się na giełdę. Swą szansę widzi w specjalizacji: wydobycie węgla koksowniczego plus produkcja koksu dla hut. Debiut planowany jest na 2011 r. W podobnym czasie na giełdzie ma się też pojawić Katowicki Holding Węglowy. Kompania Węglowa, największa z całej trójki, też myśli o parkiecie, ale w dalszej przyszłości. Te deklaracje trzeba przyjmować z ostrożnością, bo śląskie kopalnie już kilkakrotnie były krok od giełdy. Najlepszy na to moment był w 2002 r., ale go zmarnowano.

 

Dziś giełda jest traktowana jako ratunek, bo ma dostarczyć pieniędzy na niezbędne inwestycje, których wartość jest szacowana na 17–20 mld zł. W branży używa się określenia „prywatyzacja”, co jest przesadą, bo chodzi o upublicznienie akcji spółek, które pozostaną pod kontrolą państwa. To podoba się górnikom, którzy zapewniają, że jeśli ma być państwowa prywatyzacja – taka jak w energetyce – to oni są za. Mogą siadać do stołu i negocjować pakiet socjalny: gwarancje zatrudnienia, premię prywatyzacyjną, zasady rozdziału bezpłatnych akcji itd.

Wszyscy są pod wrażeniem sukcesu spółki Lubelski Węgiel Bogdanka, pierwszej kopalni na giełdzie, i to od kilku miesięcy naprawdę prywatnej (Skarb Państwa pozostawił sobie ok. 5 proc. akcji). Inwestorzy zapłacili 1,6 mld zł (najwięcej kupiły fundusze emerytalne) i nie mają powodu do narzekań, bo spółka ma dobre wyniki. Dlatego wielu komentatorów nie może się nadziwić, że na Lubelszczyźnie kopalnia kwitnie, a śląskie kuleją. Ślązaków strasznie to denerwuje. Przekonują, że Bogdanka jest wyjątkowa. To nowa kopalnia z warunkami jak marzenie. Front wydobycia przygotowany dla wysokowydajnych maszyn sprawia, że kopalnia dostarcza już 5,5 mln ton rocznie, a dzięki pieniądzom z giełdy planuje dojść do 11 mln ton. Będzie to ok. 14 proc. polskiego zapotrzebowania na węgiel.

Bogdanka dowiodła, że węgiel giełdzie niestraszny. Stąd pospieszne przygotowania do wejścia na parkiet śląskich spółek, czego elementem są tak irytujące górników wieloletnie strategie. Przewidziano w nich redukcję kosztów i wzrost wydajności. Zadanie jest jednak trudne, bo górnictwo – choć kilka ostatnich lat miało tłustych (ubiegły rok był gorszy) – ciągnie za sobą potężny garb wielomiliardowych długów. Co gorsza, kolejne operacje oddłużania, jakie fundował im państwowy właściciel, nie tylko okazały się nieskuteczne, ale już mogą się nie powtórzyć.

Unia węgla nie lubi

W tym roku bowiem kończy swój żywot rozporządzenie węglowe – unijna dyrektywa, która dawała dużą swobodę w udzielaniu górnictwu pomocy publicznej. Polskie bolączki dotyczą także innych krajów UE, organizacji zrodzonej przecież dla rozwiązywania problemów tej branży (protoplastką Unii była Wspólnota Węgla i Stali). Poza nami górników wspierają jeszcze Niemcy, Hiszpania, Węgry, Słowacja, Rumunia, Bułgaria, Słowenia. Dotychczas można było dotować m.in. inwestycje początkowe, utrzymanie dostępu do złóż, działalność operacyjną, a także zamykanie kopalń. Teraz Komisja Europejska chce pozostawić jedynie prawo do wspierania zamykania kopalń, a i to w ograniczonym zakresie. Nie jest pewne, czy uda jej się przeforsować tak radykalny projekt, bo swoje niezadowolenie wyraziła już kanclerz Angela Merkel. Niemcy mają swój program zamykania kopalń węgla kamiennego (bo w brunatnym są i pozostaną światową potęgą) i nie lubią, jak im się KE wtrąca. Bez wątpienia jednak nowe rozporządzenie będzie bardziej restrykcyjne.

40 proc. energii w całej UE wciąż wytwarzane jest z węgla. Dlatego był traktowany jako element bezpieczeństwa energetycznego. Wraz z zamykaniem kopalń, którym kończyły się złoża lub też nie wytrzymywały konkurencji z paliwem importowanym, miłość do niego stygła. A kiedy UE postanowiła ostrzej powalczyć z zanieczyszczeniami i radykalnie ograniczyć emisję CO2, węgiel stał się wrogiem. Stąd plany przewidujące nałożenie na elektrownie obowiązku kupowania praw do emisji CO2 (obecnie dużą część dostają bezpłatnie) oraz budowy instalacji do jego wychwytywania i składowania w podziemnych złożach (CCS). Komisja Europejska wymusza na krajach członkowskich rozwój odnawialnych źródeł energii oraz podnoszenie efektywności energetycznej.

Czarne chmury

Wszystko to sprawia, że nad polskim czarnym złotem gromadzą się czarne chmury. Energia z węgla będzie coraz droższa. Dla kraju o monokulturze węglowej oznacza to dramatyczne zmiany. Choć we wszystkich wieloletnich prognozach węgiel uznawany jest za nasz gospodarczy fundament, jego udział w produkcji energii – elektrycznej i cieplnej – będzie maleć.

Zwłaszcza że polską elektroenergetykę czeka generalny remont. Wysłużone bloki trzeba wymienić na nowe, bardziej sprawne, czyli zużywające mniej węgla. Karierę robi tzw. współspalanie, czyli dodawanie do kotła biomasy, bo to zielona energia. I znów potrzeba będzie mniej węgla. Muszą też powstać kolejne elektrownie i już raczej nie na węgiel.

Jan Kulczyk chce inwestować w energetykę węglową na Pomorzu i na Białorusi (tam nie grożą mu opłaty za CO2), ale polski węgiel – choć prowadzone są rozmowy z Bogdanką – ma raczej małe szanse. PGE przygotowuje dwie elektrownie jądrowe, ma też kilka projektów elektrowni gazowych. Bloki gazowe mają pojawić się nawet w elektrowniach dotychczas wyłącznie węglowych, jak Dolna Odra. Energa zapowiada elektrownię gazową w Grudziądzu. Podobne plany ma PGNiG i Orlen. Jeśli sprawdzą się optymistyczne scenariusze dotyczące złóż gazu łupkowego, będzie takich zapewne więcej. Masowo budowane są farmy wiatrowe, powstają też pierwsze minielektrownie na biogaz – bo zielona energia daje największe zyski. Dlatego GDF Suez w Połańcu ma zamiar postawić największy w Polsce blok na biomasę (190 MW). Ciepłownicy także muszą szukać innych, mniej emisyjnych paliw.

Zapotrzebowanie na węgiel będzie więc prawdopodobnie maleć, co skomplikuje i tak niełatwą sytuację branży. Co ze śląskimi kopalniami? Który inwestor giełdowy zdecyduje się wyłożyć na nie pieniądze, wiedząc, że będą dalej kierowane przez państwowych menedżerów, pod dyktando związkowców, nie mogą liczyć na dotacje, zaś rynkowa przyszłość krajowego węgla jest niepewna?

Wielu ekspertów, a wśród nich prof. Jerzy Buzek, przekonuje, że ratunkiem dla polskiego węgla jest postęp technologiczny. Chodzi o zaawansowane metody jego wzbogacania i przeróbki – w tym zgazowywania i upłynniania – by uzyskać maksimum energii przy minimalnej emisji szkodliwych spalin. Bo żyć z węglem coraz trudniej, ale jak sobie bez niego poradzić? Dzisiaj już chyba tylko górnicy uważają, że życie bez węgla jest absolutnie niemożliwe.

Polityka 38.2010 (2774) z dnia 18.09.2010; Rynek; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Koniec epoki kamiennej"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną