Gdy słyszę od znajomych, że zamieniają polską jesienną słotę na śródziemnomorskie słońce i polują na tanią jak barszcz wycieczkę „last minute”, to zawsze przed takimi okazjami ich przestrzegam. Jesień to dla biur podróży czas najgorszy z możliwych. Po letnim sezonie na biurku księgowych piętrzą się stosy niezapłaconych faktur, wystawionych przez hotele, a wpływy ze sprzedaży wycieczek gwałtownie topnieją. Wypoczywający beztrosko turysta nie zdaje sobie sprawy, że organizator jego wycieczki w każdej chwili może stracić płynność finansową.
Bo turystyka zagraniczna to branża wysokiego ryzyka. Wystarczą zbyt optymistyczne plany sprzedażowe i kłopoty murowane. Cała sztuka polega na przewidzeniu kilka miesięcy przed sezonem, jaki będzie popyt na wycieczki zagraniczne. I jakie kierunki wyjazdów klienci będą preferowali. Jeśli prognozy zbytu z rzeczywistością się rozminą, robi się problem.
Tak było właśnie w tym roku. Kilku następujących po sobie zdarzeń nie można było przewidzieć (jak np. żałoby narodowej z powodu katastrofy prezydenckiego Tupolewa czy erupcji wulkanu w Islandii, który sparaliżował ruch lotniczy na wiele tygodni). Trzy tygodnie temu upadło biuro Selectours, natomiast dzisiaj dowiadujemy się o plajcie dużo większego Orbis Travel (spółka należąca niegdyś do grupy hotelarskiej Orbis). Jest to o tyle niepokojące, że tym razem chodzi o renomowane firmy, zarządzane przez ludzi z dużym doświadczeniem w branży. Nie wygląda na to, by ktokolwiek turystów celowo oszukał czy okradł. Te przykłady dobitnie przekonują, w jak głębokim kryzysie pogrążone są polskie biura podróży. Potwierdzają to dane wywiadowni gospodarczej Dun&Bradtrseet – z jej analiz wynika, że aż 67 proc. biur podróży jest w złej lub bardzo złej sytuacji finansowej.
Ten sezon nie tylko w Polsce był dla branży turystycznej niezbyt udany. W Wielkiej Brytanii padły trzy biura podróży. Plajtę zaliczyły firmy na Węgrzech i na Słowacji. To może być znak, że zabezpieczenia finansowe wymagane prawem od biur podróży są zbyt małe. Polisy ubezpieczeniowe i gwarancje bankowe ledwo wystarczają na sprowadzenie pechowych turystów do kraju, zaś ci, którzy za wycieczką zapłacili, a nie zdążyli pojechać, raczej pieniędzy nie odzyskają. Nic dziwnego zatem, że rząd chce wysokość tych zabezpieczeń radykalnie podnieść. I to jeszcze w tym sezonie. Reakcja ta będzie mocno spóźniona, gdyż większość biur podróży, nie zwlekając, już przedłużyła gwarancje i polisy na kolejny sezon.
Z czasem jednak drakońskie stawki zabezpieczeń zrobią swoje. Wycieczki zagraniczne będą musiały zdrożeć. Część biur podróży zawiesi działalność, rynek zostanie zdominowany przez kilkunastu najsilniejszych graczy. Ryzyko utraty pieniędzy będzie z pewnością mniejsze, ale za ten komfort słono przyjdzie klientom zapłacić. Właściciele biur podróży bez wahania przerzucą na nich koszty wyższych zabezpieczeń, gdyż pozwoli im na to mniejsza konkurencja.