Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Wydasz grosz... i kosz

Tak tanio, że aż się nie opłaca kupować

Rafał Meszka / Forum
Telefon albo majtki za złotówkę, komplet rakietek do badmintona z lotką albo biustonosz za 2 zł. Płyta z muzyką łup-łup za 3 zł. Kilogram kiełbasy za 4 zł, buty za 5. Jeśli tak tanio, to właściwie dlaczego nie za darmo?

Dziewięciu na dziesięciu Polaków pytanych o poziom cen twierdzi, że są one za wysokie, coraz wyższe. W tym morzu drożyzny trafiają się jednak rzeczy i usługi niesłychanie tanie, ceny rażąco, podejrzanie niskie. Warto im się przyjrzeć.

Z telefonem lub dekoderem do odbioru telewizji kablowej za złotówkę (plus 22 proc. VAT) sprawa jest prosta. Kupując telefon wart tysiąc złotych za złotówkę, zawieramy z operatorem wielomiesięczną umowę, podczas jej trwania koszt nawet najbardziej wymyślnego aparatu zwróci się operatorowi z nawiązką.

Inaczej z towarami i usługami, które kupujemy i na tym kończy się kontrakt ze sprzedającym. Majtki za złotówkę mogą się nam rozlecieć w pierwszym praniu. Kiedy widzimy buty Made in China za 5 zł, zastanawiamy się, czy aby sam ich transport do Polski nie kosztuje więcej. A jak można zrobić kilogram kiełbasy za 4 zł, skoro skup płaci rolnikowi 4,50 za kilogram żywca? Okazuje się, że można. Niedawno w sieci Kaufland sprzedawano taki wyrób po 3,88 zł za kilogram.

Tanie zajadanie

Kazimierz Stańczyk, wiceprezes zarządu Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy Rzeczpospolitej Polskiej, od ponad 50 lat w branży, nieufnie spogląda na kawałek kiełbasy zwyczajnej, którą kupiliśmy w Kauflandzie po wspomniane 3,88 zł za kilogram.

Jeśli po 3,88, to nie może być kiełbasa, ale wyrób kiełbasopodobny. Sam surowiec na prawdziwą kiełbasę kosztowałby 810 zł – mówi.

Scyzorykiem kroi kawałek. (– Konsystencja miękka, pastowata, bez zapachu – ocenia). Kiedy próbuje rozdrobnić kawałek, pasta rozłazi mu się w palcach. (– Większość masy to tłuszcz, sporo wody i emulgatorów). Potem bierze plasterek na język. (– Gotowa, najtańsza, niemiecka mieszanka przyprawowa. Dlatego prawie wszystkie wędliny mają jeden smak).

Prezes Stańczyk nie przełknąłby tej – jak mówi – karykatury kiełbasy, żeby nie narażać na szwank przewodu pokarmowego. – No, chyba że z większą ilością alkoholu – dodaje.

Badania organoleptyczne należałoby uzupełnić laboratoryjnymi. I one najpewniej wykazałyby, że wyrób kiełbasopodobny jest zrobiony z odpadów, zmielonych żył, ścięgien, pochwin, podgardla i krwi dla kiełbasianego koloru.

Sieci handlowe dokładnie znają wymagania konsumentów. Z badań wynika, że najczęściej (76 proc. badanych) o zakupie decyduje cena – twierdzi dr Jan Pindakiewicz z katedry marketingu SGH.

W aukcjach internetowych organizowanych przez sieci wygrywa ten, kto zgłosi najniższą cenę. I to przekłada się na marną jakość. Szynka za 12 zł to towar w 50 proc. naszpikowany wodą i chemią. Niektórzy producenci potrafią zrobić z kilograma mięsa 2 kg szynki, nastrzykując mięso wypełniaczami, emulgatorami i absorbentami.

Z jednego kilograma mięsa można zrobić co najwyżej 85 dkg prawdziwej szynki i ona musi kosztować 3536 zł za kilogram – twierdzi prezes Stańczyk. Jeszcze kilka lat temu szprycowano tylko wędliny. Dzisiaj szprycuje się wodą i chemią także surowe mięso. Na przykład karkówkę po 9,99 zł czy schab bez kości po 10,98 zł za kg.

Przy masowym ubogim rynku nie ma szans powrotu do starych technologii, jakie opisywał Henryk Topolski z Chojnaty pod Mszczonowem (POLITYKA 12/02). Przed wojną, w masarni jego ojca, kiełbasy robiło się w czwartki. Żeby sprzedać w piątek i sobotę na niedzielę. Najpierw kręcili mięso. Potem długo masowali i mieszali wołowe z wieprzowym. Na koniec ojciec badał smak. Dodawał soli, pieprzu, majeranku, czosnku rozgniecionego z solą. Kiedy uznał, że smak już jest („Tata pieścił się z tym smakiem jak z kobietą” – wspominał Henryk Topolski), napełniali masą cienkie flaki, formowali pętka i do wędzarni na drążki. Kiedy nabrały koloru, wędrowały do kotła, na parzenie, potem na kije, żeby obeschły. Na koniec brało się „w jedną rękę ogórek kwaszony, w drugą pętko i smakowało tak, jakby Pan Jezus przechodził przez gardło”.

Kiełbasa za 3,88 zł znalazła się na pierwszej stronie gazetki reklamowej marketu: – To często stosowany tzw. zabieg przyciągający. Klient przyjdzie kupić towar po atrakcyjnej cenie i przy okazji kupi inne towary. Najczęściej robi się tak z cukrem sprzedawanym poniżej kosztu zakupu u producenta – objaśnia dr Pindakiewicz.

Od kilku lat Inspekcja Handlowa (IH) kontroluje jakość tańszych produktów oferowanych pod marką sieci lub wyprodukowanych dla tych sieci. Z ubiegłorocznego raportu IH wynika, że „rażąco wysoką wadliwość posiadało masło – ponad 46 proc.”. W niektórych przypadkach w maśle w ogóle nie było masła, lecz tłuszcz roślinny i woda. Kwestionowano też jakość serów dojrzewających (26 proc.). Dalej: ryby mrożone, glazurowane (ponad 21 proc.), zawierające zbyt dużo zamrożonej wody sprzedawanej jako filety rybne. W skrajnych przypadkach było ponad 40 proc. lodu. W miodzie lipowym – zdarzało się – nie było pyłków lipy lub było za dużo sacharozy. W ekstrakcie kawy naturalnej znajdowano składniki inne niż kawa (80 proc. zbożówki i 20 proc. naturalnej). Częściej niż w toku poprzedniej kontroli kwestionowano jakość towarów żywnościowych w sieci Carrefour, Kaufland i Lidl, poprawiła się w Auchan, Realu, Biedronce i Tesco. Których to dotyczy producentów? Kto nam robi masło bez masła, kawę ze znikomą zawartością kawy? W raporcie enigmatycznie poinformowano, że „w ujawnionych przypadkach zafałszowania produktów skierowano 12 zawiadomień do organów ścigania”. Na kogo?

Nie mamy zwyczaju, żeby tworzyć czarne listy – powiada Dariusz Łomowski, wicedyrektor departamentu IH w UOKiK i odsyła do wiszącego na stronach urzędu aneksu do raportu. Bite 462 strony tabel. Z większym pożytkiem dla konsumentów byłoby poinformowanie, kto fałszuje wyroby, niż skrupulatne wyliczenia, ile to partii środków spożywczych sprawdzono (1406) i jakiej były one wartości (581,8 tys. zł).

 

Tanie wprowadzanie

Producent ma prawo wyprodukować kiełbasę czy szynkę z byle jakiego mięsa, w połowie naszprycowaną wodą i chemią, ale musi o tym poinformować konsumenta. Tymczasem, jak wykazały badania TNS OBOP przeprowadzone na zlecenie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, informacji na etykietach poszukuje jedynie co piąty Polak.

Nie wolno jednak producentowi wprowadzać konsumenta w błąd. Tak jak zrobiła to firma Masmal używając „formy prezentacji oraz nazwy fantazyjnej produktu »Maślany z Warlubia«, która wskazuje lub sugeruje, że produkt ten jest przetworem mlecznym”, a zawiera ledwie 2 proc. masła. Metaliczne opakowanie oraz elementy graficzne przedstawiające skopki z mlekiem sugerowały, że to masło. Prezes UOKiK uznała, że praktyka ta narusza zbiorowe interesy konsumenta, i wymierzyła karę ponad 178 tys. zł. O szczęściu mogą mówić producenci Masełka extra smarowanego (ZM Laktopol-A w Łosicach) oraz Masła ekstra 82 proc. tł. (Lakpol International w Zagajach). Masełko miało 10 proc. tłuszczu mlecznego, a prawo mówi, że masło nie może mieć mniej niż 80 proc. tłuszczu mlecznego.

Nie tylko tanie wyroby bywają fałszowane. W lipcu prezes UOKiK utrzymała w mocy decyzję IH we Wrocławiu, nakładającą na firmę Krakowski Kredens niezbyt dotkliwą karę 5628 zł za wprowadzanie w błąd konsumentów. W sklepach KK, w których są kiełbasy po 40 zł za kg, polędwice po 50 zł, a szynki po 54 zł za kg, informowano, że wyroby te produkowane są według starych receptur i „nie zawierają konserwantów”. Okazało się, że 21 wyrobów zawierało substancje dodatkowe. Na przykład szynka kapelana miała w sobie substancję wzmacniającą smak i zapach (glutaminian monosodowy E 621), substancję zagęszczającą (karagen E 407), stabilizatory (difosforany E 450, frifosforany E 451), przeciwutleniacz (izoskorbinian sodu E 316), regulator kwasowości (octany sodu E 262) i substancję konserwującą (azotyn sodu E 250).

Tanie popijanie

Halina Nowakowska, kiper od 14 lat, patrzy na butelkę Mamrota (3,80 zł) tak jak prezes Stańczyk na kiełbasę po 3,88 zł. Nieufnie, ale i z rozbawieniem. Mamrot to alpaga zwana też mózgotrzepem, która pojawiła się w popularnym serialu „Ranczo”, a po emisji kilku producentów zaczęło wypuszczać na rynek specyfik o tej nazwie. – Ja zajmuję się degustacją win, a to – pani Halina wskazuje na butelkę – winem nie jest. Po dłuższym przekonywaniu, dla dobra sprawy, daje się jednak namówić. Najpierw ocena wizualna Mamrota, w butelce. Potem plastikowy korek stawia opór, po czym w pokoju rozchodzi się kwaśny, chemiczny fetor. Pani Halina wyjmuje z futerału kieliszek i nalewa trochę płynu. Ogląda go pod światło, zakręca kieliszkiem i znowu patrzy. Wącha i krzywi się. Wreszcie odrobinę bierze do ust. Bada bukiet smakowy. Próbuje krótko, po czym szybko wychodzi do łazienki.

Musiałam po tym umyć zęby – mówi. Analiza chemiczna wykazałaby zapewne, że Mamrota zrobiono mieszając surowy spirytus (– Deklarowaną na butelce moc, 12 proc., trzyma – ocenia p. Halina) z wodą, jakimś związkiem sacharyny i truskawkowym aromatem chemicznym (– Wyraźny posmak chemiczny), a także dodatkiem nastawu owocowego (– Świadczy o tym wyczuwalna obecność dwutlenku siarki i siarczynów). Ocena końcowa: – To nie jest nawet napój winopodobny, to jest po prostu szkodliwe – stwierdza nasza ekspertka.

Tanie ubieranie

Stefan Ławiński od 32 lat prowadzi zakład szewski na warszawskiej Woli, przy ul. Górczewskiej. Para męskich półbutów, kupionych w „chińskiej Wólce” pod Warszawą za 5 zł, przy zapewnieniu skośnookiego sprzedawcy „skóziane, skóziane”, nie robi na nim większego wrażenia. Emeryci, renciści albo bezrobotni przynoszą mu czasem takie cuda do naprawy. A to przy pierwszym wkładaniu się rozkleiły, a to w pierwszym kwadransie chodzenia obcas się urwał. Albo piją tak, jakby ktoś stopę w imadle zacisnął. – To g… – ocenia bez ceregieli pan Stefan. – Nawet śmierdzi. A obok skóry nawet nie leżało. Jedynie cena go dziwi. Przynoszą mu buty kupione w Oszołomie (Auchan) czy Carrefourze po 10, 12 czy 15 zł, ale żeby za pięć? – To pewno przemycone, bez cła i VAT. Bo na trumienne nie wyglądają – zastanawia się, obmacując półbuty.

Weźmy więc buty za 10 zł, sprowadzone legalnie, z opłaconym cłem i VAT. „Jest oczywiste, że butów za 10 zł w detalu nie da się zrobić – odpisuje nam Stanisław Ryłko, szef zakładów obuwniczych w Kalwarii Zebrzydowskiej i sieci sklepów w Polsce. – W hurcie, u producenta musiałyby kosztować maksimum 5 zł. To dumping. Dodatkowy dumping to regulowana wartość juana (…). Polscy producenci muszą przestrzegać prawa, 168 godzin pracy miesięcznie. W Chinach zwyczajowo pracuje się dwa razy dłużej. W Polsce do płacy, którą pracownik dostaje do ręki, trzeba doliczyć ok. 120 proc. na różne świadczenia, ZUS, urlop, PFRON, podatek od wynagrodzeń, chorobowe i kilka innych. W Chinach poza płacą inne wydatki są znikome”.

Niska cena może być też skutkiem tzw. efektu skali – twierdzi dr Pindakiewicz. – Wielkie sieci kupują towary w wielkich ilościach, co daje im przewagę negocjacyjną, a w efekcie niższą cenę jednostkową. Na przykład Wal-Mart, jeden z największych detalistów na świecie, o obrotach ponad 400 mld dol. rocznie (w Polsce wartość całego handlu detalicznego w 2009 r. to 291 mld zł), może kupić w Chinach milion par butów, a pół roku później następny milion.

Jedno euro, przy odbiorze kilkuset tysięcy par, bezpośrednio u producenta w Chinach, nie jest ceną niemożliwą do wynegocjowania – twierdzi Adam Wroczyński, dyr. ds. projektów w Akademii Rozwoju Systemów Sieciowych. Według jego wyliczenia koszt wytworzenia pary butów razem z marżą producenta może się zamknąć kwotą 4,50 zł. Do tego trzeba doliczyć 10 proc. na utrzymywanie biura zakupowego, 16,5 proc. cła, a w przypadku butów ze skóry jeszcze 8 proc. opłaty antydumpingowej, 20 proc. za fracht i transport „do drzwi” sklepu, 5 proc. kosztów magazynowania i logistyki wewnętrznej. Daje to 7,20 zł lub 7,78 w przypadku butów skórzanych. Zakładając w pierwszym przypadku 15, a w drugim 10 proc. marży sklepu plus 22 proc. VAT – wychodzi 10 zł za parę.

Cena atrakcyjna, ale jakość, nie mówiąc o wzornictwie – podła. Podobnie jest z konfekcją. Stringi za złotówkę, czyli dwie tasiemki, jedna, z jednej strony nieco szersza, wbrew metce nie są z bawełny, tylko jakiegoś sztucznego tworzywa. Biustonosz za 1,99 zł z poliamidu i poliestru (Carrefour). IH zbadała też piżamę damską, bawełnianą (import z Turcji), która w 100 proc. zrobiona była z poliestru. W metalowych nitach tkaniny taniej spódnicy z Chin stwierdzono obecność niklu, w tkaninie i nadruku kombinezonu – kadm. Nadruk na koszulce „superdziadek” zawierał z kolei ołów. To substancje zakazane, rakotwórcze, mogące wywoływać reakcje uczuleniowe.

Tanie granie

W sprawie dwóch rakietek do badmintona z lotką (1,99 zł w Auchan) nie trzeba było korzystać z pomocy ekspertów. Po rozpoczęciu gry i kilku mocniejszych uderzeniach zwiotczał naciąg jednej rakietki i nie nadawała się do niczego. Pukanie na wiwat drugą spowodowało, że odkleiła się guma od lotki. I po graniu.

Z kolei kilka płyt, kupionych także w Auchan, po trzy złote, okazało się kompletnym nieporozumieniem muzycznym. Nie dało się grać ich do końca. Nic dziwnego, że sklep chciał się ich szybko pozbyć. Lepiej sprzedać za 3 zł, niż wyrzucić.

Jeśli w markecie kupimy tanie kapcie za 3 zł, to po kilku dniach przetrze się materiał na pięcie, a po tygodniu pod śródstopiem zacznie się robić dziura, przez którą coraz bardziej widoczne będą strzępy tektury. Po dwóch tygodniach kapcie będziemy musieli wyrzucić i kupić nowe. Dwie pary w miesiącu daje 24 pary w roku. 24 razy 3 zł to 72 zł. Taniej będzie kupić solidne kapcie za 50–60 zł. Bo biednego – mówi stare powiedzenie – nie stać na tanie rzeczy.

Polityka 41.2010 (2777) z dnia 09.10.2010; Rynek; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Wydasz grosz... i kosz"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną