Kim były posażne panny, nie wiadomo. Być może to tylko legenda, bo w Ursusie zawsze mity mieszały się z rzeczywistością. Władze dzielnicy postanowiły niedawno czegoś się o nich dowiedzieć. Był nawet pomysł, by wykorzystać je w marketingu dzielnicy i każdej postawić pomnik. Od pewnego czasu, mimo intensywnych poszukiwań, śledztwo tkwi w miejscu. Pozostaje więc romantyczna historia o siedmiu warszawskich przedsiębiorcach, którzy pod koniec XIX w. założyli Towarzystwo Udziałowe Specjalnej Fabryki Armatur i Motorów. Znakiem firmowym uczynili akronim P7P, co miało znaczyć Posag Siedmiu Panien. Do rozkręcenia biznesu posłużyły bowiem pieniądze, jakie planowali przeznaczyć na posagi swoich córek. Piotr Jankowski, dyrektor biblioteki publicznej w Ursusie, który prowadził poszukiwania, uważa, że to nie mogły być córki. Nie wszyscy założyciele je mieli, w sumie nie było ich siedem. – Przypuszczamy, że chodziło raczej o żony i pieniądze z posagów, jakie wniosły – wyjaśnia. Niezależnie córki czy żony, wkrótce i tak założyciele zmienili znak firmowy. Nową inspirację znaleźli w „Quo vadis?” Sienkiewicza. Tak narodził się Ursus.
Spółka produkowała urządzenia dla cukrowni i armaturę hydrauliczną. Mieściła się w centrum Warszawy, tam gdzie dziś stoi Pałac Kultury. Jednak prawdziwą karierę zaczęła w niepodległej Polsce, kiedy w latach 20. ubiegłego wieku Ursus zajął się produkcją traktorów, zwanych wówczas ciągówkami, oraz samochodów. Wtedy wyprowadził się kilkanaście kilometrów za Warszawę do wsi Czechowice. Na polach wzdłuż linii kolejowej w błyskawicznym tempie wyrosły budynki Zakładów Mechanicznych Ursus i wielka hala produkcyjna.
Po kilku latach okazało się, że wybudowano ją trochę na wyrost. Do tego doszły błędy w zarządzaniu i spółka niebawem zbankrutowała.