Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Ruch w dokach

Stoczni życie po życiu

Stocznia Crist buduje statki na terenach byłej Stoczni Gdynia. Stocznia Crist buduje statki na terenach byłej Stoczni Gdynia. Krzysztof Mystkowski / KFP
Po humbugu z katarskimi inwestorami i zamęcie z przetargami wokół stoczni w Gdyni i Szczecinie zaległa cisza. A tymczasem dzieją się tam ciekawe rzeczy.
W Gdyni znów słychać huk i łoskot.Krzysztof Mystkowski/KFP W Gdyni znów słychać huk i łoskot.
Szczecin jest w miejscu, w którym Gdynia była rok temu – hula tu wiatr.włodi/Flickr CC by SA Szczecin jest w miejscu, w którym Gdynia była rok temu – hula tu wiatr.
Wodowanie wielozadaniowca o nazwie CombiDock II, który będzie pełnić funkcje pływającego doku.Krzysztof Mystkowski/KFP Wodowanie wielozadaniowca o nazwie CombiDock II, który będzie pełnić funkcje pływającego doku.

Nie potwierdziły się strachy, że zamknięcie stoczni pociągnie za sobą falę bankructw firm, które z nimi kooperowały. One odpowiednio wcześnie szukały dla siebie zajęcia – zmieniły rodzaj produkcji, znalazły nowych kontrahentów. Tak zrobiło chociażby Centrum Techniki Okrętowej, firma rozwojowo-badawcza pracująca na rzecz przemysłu morskiego (projekty, badania laboratoryjne). W Polsce CTO zaangażowało się m.in. w programy medyczne, w tym w budowę sztucznego serca. – Przy badaniach modelowych, jakie prowadzimy, żyła i krew to w zasadzie to samo co rura i woda, z którymi mamy do czynienia w przemyśle okrętowym – tłumaczy Zbigniew Karpiński, szef CTO.

Byli stoczniowcy wypatrywali inwestora, który kupi podzielony na części stoczniowy majątek i uruchomi produkcję. Większość czekała tak długo, jak długo przysługiwały zasiłki związane z uczestnictwem w finansowanym przez państwo programie przekwalifikowań. Przystąpiło do niego blisko 8 tys. ludzi. Gdy skończyły się zasiłki, ci, którzy nie mieli nic na oku, ruszyli do urzędów pracy. W województwie zachodniopomorskim jako bezrobotni zarejestrowało się łącznie 2088 byłych pracowników stoczni (0,6 proc. ogółu zarejestrowanych), w pomorskim 2409 (1 proc. ogółu). I tu, i w Szczecinie prawie połowa znalazła pracę. Czy na długo i czy nadal ją mają – nie wiadomo. Jeśli wracają do rejestrów bezrobotnych, to już nie jako byli stoczniowcy.

Kim jest Crist?

W Gdyni, gdzie wcześniej pracowało ponad 6 tys. ludzi, z hal i doków znów słychać huk i łoskot. Najważniejsza część stoczni – duży suchy dok (urządzenie, w którym powstaje statek, wypełniane wodą, gdy jest już zbudowany, 380 m długości i 70 m szerokości) i suwnica o udźwigu 1100 ton znalazły właściciela dopiero we wrześniu 2010 r. Kupiła je prywatna stocznia Crist. Wcześniej za 38 mln zł przejęła hale, gdzie budowano kadłuby statków. Dok i suwnica, wycenione na 97 mln zł, trafiły do Crista za 175 mln zł. Bardzo drogo, zważywszy że był to już trzeci przetarg, bo poprzednie nie dały rezultatu. Crist już w 2009 r. przymierzał się do kupna doku. Jego szefowie byli po rozmowach z bankami, nawet wpłacili wadium. – Banki wycofały się w ostatniej chwili – relacjonuje Andrzej Szwarc, dyrektor pełnomocnik zarządu Crista. – Nie wierzyli, że coś z tej stoczni będzie.

Gdyni pomogła ręka państwa. Crist otrzymał z Agencji Rozwoju Przemysłu komercyjną pożyczkę 150 mln zł w ramach programu wspierania inicjatyw pobudzających polską gospodarkę. Ale wtedy na dok znalazł się drugi amator – jedna ze spółek ukraińskiego biznesmena Siergieja Taruty, który jest głównym udziałowcem Stoczni Gdańsk. Spółka ukraińska chciała płacić żywą gotówką, jednak Crist (mając państwową pożyczkę) przebił cenę. – Nasz ukraiński właściciel mógł złożyć oficjalną skargę do Komisji Europejskiej, ale ze względów politycznych tego nie zrobił – mówi Arkadiusz Aszyk, dziś członek zarządu Stoczni Gdańsk, wcześniej jeden z prezesów Stoczni Gdynia. Kiedyś Gdańsk i Crist współpracowały, dziś jest między nimi niechęć.

Firma Crist powstała w 1990 r. Jest własnością Ireneusza Ćwirko i Krzysztofa Kulczyckiego, dwóch inżynierów budowy okrętów po Politechnice Gdańskiej. Zaczynali od usług na rzecz innych stoczni.

Rozwijali firmę krok po kroku, cały czas na dzierżawionym majątku. W końcu mieli 9 zakładów rozproszonych po różnych miejscach. Andrzej Szwarc i Marcin Karwacki, dyrektor do spraw technicznych, kończyli te same studia co Kulczycki i Ćwirko, są kolegami. Oceniają, że po klęsce Gdyni i Szczecina Crist wielkością sprzedaży (w 2009 r. 383 mln zł, zysk netto 15 mln zł) ustępował tylko Stoczni Remontowej. Kiedy zastanawiali się nad zakupem hal po Gdyni, wyszło im, że wydatek zwróci się w ciągu 34 lat.

W październiku 2010 r. Crist uroczyście zainaugurował w Gdyni budowę specjalistycznego statku do instalacji wież wiatrowych na morzu, wartego 180 mln euro (przeciętny kontenerowiec kosztuje ok. 40 mln euro). Tego statku długości 147 m Crist nie mógłby zbudować bez doku. W firmie już odczuwają zainteresowanie armatorów, dla których przed kupnem doku nie byli partnerami. Wiedzą, że jeśli wspomniane zlecenie zrealizują terminowo, mogą liczyć na kolejne.

Niedawno zbudowali platformę Thor do obsługi morskich wież wiatrowych. Obecnie ich kontrakty obejmują statki do przewozu żywych ryb, promy fiordowe tak skonstruowane, by nie musiały się obracać, adaptują też cztery pełnomorskie barki do przewozu siłowni wiatrowych. Tu wyzwaniem jest krótki termin.

Patryk szybownik

Na teren po Stoczni Gdynia weszły też inne firmy. Gafako sąsiadująca z Cristem specjalizuje się w ciężkich konstrukcjach stalowych. Stocznia Remontowa Nauta (właściciel – Agencja Rozwoju Przemysłu i Skarb Państwa) do tej pory prowadziła działalność na terenach przyległych do ścisłego centrum Gdyni. Teraz przenosi się na tereny po stoczni. Prawdopodobnie stare włości Nauty (z widokiem na port i morze, nieopodal Sea Towers, najwyższego budynku mieszkalnego w Polsce) będą atrakcją dla deweloperów. Mały dok kupił Energomontaż Północ (wielkogabarytowe konstrukcje stalowe) – najbardziej znany z tego towarzystwa. Jest też Grupa Vistal z Gdyni (konstrukcje mostowe). Dla tych firm wielkim atutem jest dostęp do nabrzeży, do wody, którą można transportować to, co się zbuduje. Biurowiec, drogę dla ciężkiego transportu, tory kolejowe z bocznicą kupiła Pomorska Specjalna Strefa Ekonomiczna. Zamierza inwestować w infrastrukturę, by przyciągnąć następne firmy.

 

Obecnie na terenie stoczni pracuje ok. 1,5 tys. osób, z tego w Criście 500, oraz 200 kooperantów. Dyrektor Szwarc nie przewiduje, żeby zatrudnienie znacząco wzrosło: – My w przyszłości, zatrudniając 2 tys. ludzi, zrobimy tyle, ile Stocznia Gdynia robiła sześcioma tysiącami. Na jednym z portali internetowych poświęconych pracy można przeczytać całkiem świeży post dotyczący Crista: „stawki dla nowych 20 pln. Ale wymagania jakościowe i ilościowe niesamowite. Nie ma czasu na papierosa, a jak nawalisz, to wyrzucają. Robi się po 11 h, soboty i nocki”.

Rywale ze Stoczni Gdańsk wątpią, czy Crist podoła wyzwaniom. Ale reszta branży twierdzi, że właściciele to ludzie twardo stąpający po ziemi. Nie zaryzykowaliby życiowego dorobku bez solidnego rachunku. Jeśli im się nie uda, to komu? – Ryzyko jest duże, ale skala możliwych korzyści także – mówi Patryk Michalak.

Michalak, 36-letni menedżer, na prezesa zarządu Stoczni Gdynia SA wybrany został spośród sześciu kandydatów. Jest absolwentem prawa z doświadczeniem w sektorze finansowym i doradztwie, lotnikiem amatorem. Startował w mistrzostwach Polski i świata.

W Gdyni nastał pod koniec kwietnia 2010 r. Zaczął od prezentacji dla tych, którzy pokupowali fragmenty stoczni. Pokazywał rynki i bariery, które trzeba pokonać, żeby na nie wejść. Stawia na morski przemysł wydobywczy nafty i gazu i morską energetykę wiatrową. To w zasadzie nic szczególnie odkrywczego nisze, w których próbują przetrwać resztki europejskich stoczni, wypieranych z głównych nurtów przez dalekowschodnią konkurencję. Nisza wiatrowa otworzyła się całkiem niedawno. Czy jest pojemna, jeszcze nie wiadomo.

W tych niszach starają się dziś schronić wszystkie polskie stocznie. Nowe jest tylko podejście Michalaka. Jedna z jego prezentacji dotyczyła małej jednostki pływającej, która może zastąpić platformę wydobywczą ropy i gazu. Niewiele ośrodków takie rzeczy buduje. – Nawiązałem kontakt z firmami projektowymi, dostawcami technologii i potencjalnymi odbiorcami takich jednostek. Potrzeba czterech lat, żeby powstał projekt – relacjonuje Michalak. Nasze stocznie do tej pory raczej naśladowały innych, niż wytyczały szlaki. Michalak powtarza, że dzisiaj trzeba być krok przed konkurencją.

Szczecin przed walką

W Szczecinie jest gorzej niż w Gdyni. – Coraz częściej witam się z ochroniarzami w marketach – opowiada Krzysztof Fidura, szef Solidarności Stoczni Szczecińskiej. To dlatego, że do firm ochrony trafiło sporo stoczniowców. – Spotykam ludzi na skraju wyczerpania nerwowego. Dużo pracuje dorywczo na umowy-zlecenia, na czarno, po 5–6 zł za godzinę, a byli i tacy, którym proponowano 3 zł za godzinę. Sporo wyjechało na zagraniczne kontrakty, głównie do stoczni niemieckich i norweskich.

W ocenie Fidury Szczecin jest w miejscu, w którym Gdynia była rok temu hula tu wiatr. Na większość mienia po tutejszej stoczni długo nie było żadnych chętnych. Pod koniec ubiegłego roku na horyzoncie pojawiło się Towarzystwo Finansowe Silesia z Katowic (należy do Skarbu Państwa, powstało w 2000 r. do restrukturyzacji hutnictwa). Silesia kupiła lwią część nieruchomości obie pochylnie i przyległości. Czy jest światełkiem nadziei?

Nie wiadomo, bo firma nie ujawnia swych planów. Deklaracje jej przedstawicieli są tak ogólnikowe, jakby nabywca nie wiedział, po co kupił ten fant. To nie znaczy, że za 80 mln zł zrobił zły interes. W grę wchodzą świetnie położone grunty (50 ha nad Odrą, blisko śródmieścia). W Gdańsku, na podobnych terenach wydzielonych ze Stoczni Gdańskiej ponad 10 lat temu, rusza właśnie budowa nowej dzielnicy – Młodego Miasta z Muzeum Solidarności, biurowcami, centrami handlowymi i mieszkaniówką. Ale bezrobotni mieszkań nie kupią. Silesia deklaruje zamiar szukania partnerów „celem aktywizacji gospodarczej terenu i tworzenia nowych miejsc pracy”.

– Liczyliśmy na bardziej precyzyjny program – nie kryje zawodu Fidura. Ale rozumie problem – tu stoczenia była głównym graczem, jej otoczenie gospodarcze jest słabsze, nie ma firm z branży, które mogłyby wypełnić pustkę. Trójmiasto ma większy potencjał. W Szczecinie tymczasem pojawiło się zagrożenie dla wciąż państwowej Stoczni Remontowej Gryfia, sąsiadującej z dawną Stocznią Szczecińską. 27 stycznia jej nowym prezesem został mianowany… Patryk Michalak. Ma ratować Gryfię z zapaści. Potem zamierza wrócić do Gdyni, którą traktuje jako centrum życiowe i operacyjne. Michalak uważa, że Szczecin ma mniejsze predyspozycje do produkcji stoczniowej, a większe, by rozwijać port. Wylicza obecne i przyszłe atuty: – Budowa trasy S3 uczyni Szczecin bardziej dostępnym dla KGHM. Może powinien być mniej produkcyjny, a bardziej usługowy ze względu na powiązania europejskie? Może to miejsce na centra dystrybucji, konfekcjonowania, ale także na energetykę wiatrową, wielkogabarytowe konstrukcje stalowe?

Michalak uważa, że największym problemem jest bariera mentalna. – Sami musimy uwierzyć, że wygramy walkę, która toczy się na globalnym rynku. Wtedy będziemy umieli stworzyć do tego narzędzia.

To chyba ostatnie chwile ciszy wokół stoczni. Za moment zacznie się inna walka ruszą politycy. Będą przed wyborami kruszyć kopie o to, co rząd zrobił, a czego nie, i co musi zrobić, żeby tchnąć życie w zamarłe doki i dźwigi.

Polityka 07.2011 (2794) z dnia 12.02.2011; Rynek; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Ruch w dokach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną