Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Polak Węgier – nie bratanki

Problem z silnym frankiem mamy ten sam co Węgrzy. Na szczęście radzimy z nim sobie znacznie lepiej.

Kolejny dzień, kolejne umocnienie franka. Tradycyjnie wobec wszystkich walut, a wobec euro nawet do najwyższego poziomu w historii. Każdy powód jest dobry, aby szwajcarski pieniądz zyskał kolejnych kilka groszy czy centów – plotki o restrukturyzacji długu greckiego, złe dane z amerykańskiego rynku pracy czy obawy o wynik głosowania w Bundestagu. Ale w przypadku osób spłacających kredyty zaciągnięte we franku sprawa wygląda szczególnie poważnie.

Jeśli ktoś sądzi, że cały świat sprzysiągł się przeciw około 700 tys. Polaków, mającym kredyty w szwajcarskim pieniądzu, to powinien spojrzeć na Węgrów. Tam również w latach przed kryzysem frank był ulubioną walutą osób poszukujących pieniędzy na zakup domu czy mieszkania. Co więcej, forint osłabił się od 2008 r. wobec szwajcarskiego pieniądza w sposób porównywalny jak złoty. I tak samo jak u nas, choć zainteresowanie nowymi kredytami we franku gwałtownie zmalało, jeszcze przez wiele lat tysiące rodzin będzie drżeć, patrząc na tabele kursów walutowych.

Ale na tym podobieństwa się kończą - na szczęście dla Polaków. Bo już ok. 10 proc. Węgrów, spłacających kredyty hipoteczne, ma problem z regulowaniem comiesięcznych rat. Tymczasem w Polsce ten wskaźnik oscyluje wokół zaledwie 2 proc., a dla kredytów walutowych, co ciekawe, jest nawet niższy niż dla złotowych. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta i dla nas bardzo motywująca – o ile Polska przeżyła spowolnienie, z którego praktycznie już wyszła, to Węgry znalazły się w ciężkim kryzysie, którego skutki odczuwać będą jeszcze długo. Wystarczy przypomnieć, że PKB nad Dunajem w 2009 r. spadł o prawie 7 proc., a bezrobocie jest wyższe niż w Polsce, według porównywalnych statystyk. Po Węgrach, jako wzorowym uczniu Europy Środkowej, nie ma już śladu.

Węgierski rząd, niestroniący od populistycznych zagrywek, postanowił pomóc zadłużonym i chwali się „zamrożeniem” kursu franka. To oczywiście zabieg marketingowy, bo premier Viktor Orbán nie posiadł jeszcze władzy nad rynkami finansowymi. W rzeczywistości Węgrzy mają spłacać przez najbliższe kilka lat raty po stałym kursie 180 forintów za franka. A nadwyżka (kurs rynkowy to już 220 forintów za franka, tendencja rosnąca) będzie stanowić nowy, odrębny kredyt, którego spłata rozpocznie się w 2015 r.

Cały zabieg się powiedzie pod jednym warunkiem. Gospodarka węgierska zacznie rosnąć, a wraz z nią pensje, bezrobocie się zmniejszy i za kilka lat zadłużeni będą w stanie płacić wyższe raty. A na razie - by przetrwać najtrudniejszy okres - rząd w porozumieniu z bankami nieco im ulży. Orbán jest pewien sukcesu swoich gospodarczych planów, bank centralny nad Dunajem i eksperci zagraniczni jego optymizmu nie podzielają i żadnego boomu na Węgrzech się nie spodziewają. Jeśli mają rację, eksperyment premiera jest tylko odłożeniem w przyszłość nieuchronnej katastrofy dla wielu węgierskich rodzin.

Całe szczęście, że my takiego wątpliwego ratunku nie potrzebujemy. Silna gospodarka broni nas przed lekkomyślnością banków i naiwnością kredytobiorców. I jedni, i drudzy - nie docenili franka.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną