Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Podatek społecznie obojętny

20 lat życia z PIT

20 lat funkcjonowania ustawy o PIT to nieustanne pojawianie się i uszczelnianie kolejnych luk. 20 lat funkcjonowania ustawy o PIT to nieustanne pojawianie się i uszczelnianie kolejnych luk. Janusz Kapusta / Corbis
Uchwaloną w lipcu 1991 r. ustawę o podatku od dochodów osobistych PIT nowelizowano ponad sto razy. Jaki jest bilans tego dwudziestolecia?
Po pierwszym roku obowiązywania PIT 350 tys. osób zlekceważyło obowiązek i nie rozliczyło się z fiskusem.Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta Po pierwszym roku obowiązywania PIT 350 tys. osób zlekceważyło obowiązek i nie rozliczyło się z fiskusem.
Urząd Skarbowy przy ul. Lindleya w Warszawie, 29 kwietnia 1997 r. To w tym roku zniesiono ulgę na budowę własnego mieszkania.Piotr Janowski/Materiały prywatne Urząd Skarbowy przy ul. Lindleya w Warszawie, 29 kwietnia 1997 r. To w tym roku zniesiono ulgę na budowę własnego mieszkania.

Za ojca chrzestnego PIT uważany jest prof. Leszek Balcerowicz, ale o konieczności wprowadzenia powszechnego podatku dochodowego zaczęto mówić kilka lat wcześniej, jeszcze w czasach PRL.

Zwykli ludzie mogli wtedy sądzić, że fiskus nic do nich nie ma. Nie wypełniali żadnych zeznań podatkowych, nie rozliczali się z urzędem skarbowym. Ogólny podatek od wynagrodzeń (20 proc.) płaciło za nich przedsiębiorstwo państwowe. Rozpiętości w zarobkach były niewielkie, kominy płacowe pojawiły się dopiero w nowej Polsce. Przedsiębiorstwa prywatne natomiast odprowadzały progresywny podatek dochodowy, ale według innej ustawy, jeszcze z 1972 r. Powoli malał strach przed tzw. domiarem, czyli podatkiem od nieujawnionych obrotów, którym gnębiono prywaciarzy. Obowiązywał także podatek wyrównawczy dla pisarzy, muzyków i innych dobrze zarabiających twórców. Ich honoraria musiały wpływać na specjalne konta, a podatek pobierany był tylko od sum, które z nich wyjmowano.

Prace nad PIT (Personal Income Tax) nabrały tempa już w nowej Polsce, gdy tekę ministra finansów i jednocześnie wicepremiera w rządzie Tadeusza Mazowieckiego objął Leszek Balcerowicz. Zmontował do tego specjalną ekipę. Danuta Demianiuk, wcześniej dyrektor departamentu podatków i opłat, awansowała na wiceministra finansów, na jej miejsce z Urzędu Rady Ministrów ściągnięto Irenę Ożóg. Szczegółowa koncepcja nowego w Polsce podatku rodziła się w głowie obu pań.

Wilk ma być syty, ale owca cała

Wytyczne Balcerowicza były jasne. – PIT ma motywować ludzi do jak najlepszej pracy, musi więc być społecznie obojętny – wspomina Irena Ożóg. To znaczy bez żadnych ulg na dzieci. Od redystrybucji jest pomoc społeczna, zasiłki. System podatkowy ma się ograniczyć do funkcji fiskalnych. Dwaj podobnie zarabiający pracownicy nie mogą odchodzić od kasy z różną wypłatą tylko dlatego, że jeden z nich ma dzieci, a drugi jest singlem. Zeznanie podatkowe powinno być możliwie jak najprostsze. To była pierwsza połowa wytycznych. Trochę w duchu, że każdy podatek zniechęca do pracy, więc powinien być jak najniższy. Była jednak i druga połowa, która z czasem okazywała się coraz ważniejsza. Nowy podatek PIT ma przynieść budżetowi tyle samo pieniędzy, co te cztery, które ma zastąpić. Krótko mówiąc – wilk ma być syty, chociaż owca cała. Postulat, żeby – na wzór innych krajów – objąć podatkiem od dochodów osobistych także rolników, nie pojawił się.

Zanosiło się, że polski PIT będzie wzorowany na systemach europejskich. Wprawdzie o wejściu Polski do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (dzisiaj Unii) nikt jeszcze wtedy nie marzył, ale o traktacie stowarzyszeniowym już dyskutowano. Im bardziej jednak departament podatków MF przyglądał się formularzom zeznań z krajów europejskich, tym bardziej przekonywał się, że nasz PIT do niemieckiego czy francuskiego za bardzo podobny być nie może. – Tam było dużo stawek podatkowych – tłumaczy Irena Ożóg. Gdybyśmy zrobili tak samo, progi podatkowe musiałyby być bardzo blisko siebie. Nasze dochody stanowiły wtedy równowartość kilkunastu procent średnich dochodów w EWG i były o wiele bardziej spłaszczone. Zdecydowano się więc tylko na trzy stawki: 20, 30 i 40 proc. Progi, od których obowiązywała progresja, miały być corocznie waloryzowane. To bardzo ważne, ponieważ inflacja była wtedy dwucyfrowa.

Najpoważniej różniła nasz system PIT od systemów innych krajów europejskich tzw. kwota wolna od podatku. U nas już wtedy ustanowiono ją na bardzo niskim poziomie – 4 mln 320 tys. zł rocznie (płaca minimalna wynosiła wtedy 1 mln 300 tys. ówczesnych złotych). W Europie Zachodniej kwota wolna była dużo wyższa, a z czasem ta różnica rosła. My w PIT 2010, tak samo zresztą jak w 2009 r., mogliśmy sobie odpisać 3091 zł, czyli już tylko nieco więcej niż dwukrotność miesięcznej płacy minimalnej (ok. 1386 zł). Na Zachodzie suma pieniędzy, którą można zarobić nie płacąc podatku, jest zdecydowanie wyższa. W Grecji na przykład, do kryzysu, wynosiła aż 12 tys. euro (przy płacy minimalnej w wysokości 863 euro miesięcznie), w Wielkiej Brytanii w tym roku ponad 6 tys. funtów, czyli prawie równowartość siedmiomiesięcznej płacy minimalnej. Dla najmniej zarabiających polski system PIT jest więc bardziej niekorzystny niż w innych krajach Unii. – Podniesienie kwoty wolnej od podatku oznaczałoby jednak ogromny ubytek dochodów budżetu – zauważa Irena Ożóg. Interes wilka wzięto pod uwagę bardziej niż owcy.

W 1991 r. w ówczesnym Sejmie kontraktowym nikt się o powiększenie kwoty wolnej specjalnie nie bił. – Mimo że panowała opinia, iż podatki to nieszczęście i powinny być jak najniższe – wspomina prof. Ryszard Bugaj, wtedy wiceprzewodniczący komisji budżetu. W naszym systemie, inaczej niż w innych systemach europejskich, zrezygnowano też z ulg na dzieci. Nawet Bugaj nie kruszył o nie kopii. Nie dostrzegał sojuszników, którzy mogliby go poprzeć. Ministerstwo Finansów najbardziej obawiało się, żeby posłowie nie chcieli wprowadzić, na wzór francuski, systemu ilorazowego. Dzięki niemu jedna trzecia francuskich rodzin w tamtych latach podatku nie płaciła w ogóle. System ilorazowy polega na tym, że dochód rodziny dzieli się przez liczbę jej członków i dopiero wtedy nalicza podatek. Im wyższa kwota wolna, tym jest on dla rodziny korzystniejszy, w budżecie zaś powoduje większą wyrwę.

SdRP, poprzedniczka SLD, dała się przekonać rządowi, że ulgi na dzieci będą antymotywacyjne. Ale już w Sejmie, przy drugim czytaniu projektu ustawy o PIT, nagle okazało się, że list w sprawie konieczności prowadzenia polityki prorodzinnej wystosował do parlamentarzystów episkopat. Wspólnie z posłami zaczęto pracować nad rozwiązaniem kompromisowym. Okazało się nie najszczęśliwsze i dla budżetu kosztowne. Wymyślono ulgę małżeńską: możliwość kumulowania dochodów obojga małżonków. Bardzo korzystne rozwiązanie dla par, z których jedno zarabia bardzo dużo, a drugie nie przekracza pierwszego progu dochodów. Także bezdzietnych.

Ministerstwo Finansów szybko zorientowało się, że ulga, choć kosztowna, z prawdziwą polityką prorodzinną niewiele ma wspólnego. Łatwiej jednak złe prawo uchwalić, niż je zmienić. Kiedy kilka lat później posłowie w drugim czytaniu możliwość kumulacji dochodów przez małżeństwa zlikwidowali, błyskawicznie przyjechali do Warszawy górnicy i w czytaniu trzecim ulgę przywrócono. Przy wysokich dochodach i niepracujących żonach górnicy z tym przywilejem podatkowym nie zamierzali się rozstać. Obowiązuje do tej pory.

Każdy chciał sobie ulżyć

Generalnie dla biednych nowy system PIT nie był łaskawy. Pierwsza stawka (20 proc.) była wysoka. Zamożnym stwarzał jednak spore możliwości częściowego unikania obciążeń. Ryszard Bugaj do dziś uważa, że jego beneficjentami stali się przedsiębiorcy. Do tej pory mogą żyć na koszt swoich firm, część prywatnych wydatków wpisując w koszty. Żeby nie jego upór, w koszty uzyskania przychodu mogliby nawet wliczać naprawę zmasakrowanego w wypadku samochodu. Dopiero po jego interwencji do projektu wpisano, że taki wydatek nie będzie uznany za konieczny. Zamiast bowiem obciążać kosztami budżet, biznesmen powinien wykupić polisę autocasco.

Największą możliwość zmniejszenia wymiaru podatku dawała ulga na budowę własnego mieszkania, wprowadzona już w pierwszej wersji ustawy. Wydatki można było odliczyć od przychodów. – Deficyt mieszkań był ogromny, więc państwo wysyłało sygnał, żeby ludzie inwestowali w budownictwo – tłumaczy Irena Ożóg. Według Bugaja, im ktoś był wtedy bogatszy, tym większy prezent dostawał od państwa. Największy ci, którzy dzięki uldze nie przekraczali najwyższego (40 proc.) progu podatkowego. Wielkość ulgi była równoważna z ceną małego mieszkania w Warszawie. Biedni z ulgi nie korzystali, zarabiali za mało. Bogatsi poprawiali sobie sytuację mieszkaniową nader chętnie. Ulgę zniesiono w 1997 r. Zastąpiła ją o wiele mniej korzystna, odliczana już od podatku. W nowej wersji każdy podatnik odliczyć mógł już sobie taką samą sumę, najbogatsi przestali być premiowani. Dziura w budżecie była jednak coraz większa, więc i tę ulgę spotkał ten sam los co jej poprzedniczkę. W 2002 r. została zlikwidowana. Ci, którzy przez kilka lat żyli nadzieją, że kiedyś również z odliczeń na kupno własnego mieszkania skorzystają, przeżyli kolejne rozczarowanie.

Bogatsi znaleźli inny przebój – ulgę na wynajem. Dzięki niej masowo miało przybywać lokali czynszowych z tanimi mieszkaniami. Deweloperzy konstruowali jednak umowy w taki sposób, że – aby odliczyć ulgę od podatku – wystarczyło kupić udział w mieszkaniu na wynajem. Jedno mieszkanie mogło „budować” wiele osób. Koszt dla budżetu okazał się ogromny, rynek tanich mieszkań na wynajem nie zakwitł. Ulga na wynajem także już nie obowiązuje.

Dla osób o niższych dochodach miała być ulga remontowa. Obowiązywała najdłużej, od początku PIT. Fiskus liczył, że podatnicy zmuszą małe firmy remontowe do wyjścia z szarej strefy i zysk budżetu z większych wpływów podatkowych przewyższy koszt ulgi. Do skorzystania z niej uprawniały bowiem rachunki. Nieco się jednak przeliczył. Podatnicy limit ulgi wyczerpywali na zakup kafelków, muszli klozetowych i umywalek, więc za ich instalację już rachunków nie potrzebowali. Nadal korzystali z usług złotych rączek. Z czasem ulgę remontową także skasowano.

Już w 1993 r. pojawiła się natomiast ulga na zakup obligacji Skarbu Państwa. Ta z kolei miała pomóc rozwojowi rynku kapitałowego. Papiery skarbowe nie cieszyły się wzięciem wśród obywateli. Tym razem fiskus się nie przeliczył. Korzystne oprocentowanie i możliwość odliczenia zakupu od podstawy opodatkowania uczyniły obligacje w oczach podatników bardzo atrakcyjnymi; zamożniejsi podatnicy masowo korzystali z możliwości pomniejszenia obciążeń. Ryszard Bugaj już w momencie, gdy ulgę na zakup obligacji wprowadzano, domagał się jej przeciwieństwa, czyli podatku od dochodów kapitałowych. Doczekał się go w 2002 r., nazwano go podatkiem Belki. Obowiązuje do tej pory.

Już po roku obowiązywania ustawy o PIT zamrożono progi podatkowe. To taki mniej widoczny dla podatników sposób zwiększania obciążeń. Wpływy okazały się jednak za małe. Rok później, w 1994 r., za rządu SLD-PSL, nastąpiło więc kolejne, ale już bardziej bolesne przykręcenie śruby – stawki podatku PIT wzrosły do 21, 33 i 45 proc. Odmrożono za to progi.

Państwu brakło konsekwencji: w kolejnych wersjach ustawy o PIT i jej projektów mieliśmy zarówno podatek liniowy (zawetował go prezydent Aleksander Kwaśniewski), jak i najwyższą stawkę PIT na poziomie 50 proc., uchwaloną w 2005 r., która nigdy nie weszła w życie.

Po pierwszym roku obowiązywania PIT 350 tys. osób zlekceważyło obowiązek i nie rozliczyło się z fiskusem. Zorientowali się, że komputery francuskiej firmy Bull, jakie MF zakupiło za ciężkie pieniądze, nie łączą się w żaden system, więc uchylających się podatników nie można namierzyć. Później jednak lekceważenie fiskusa stawało się o wiele bardziej ryzykowne.

Cały naród szuka luk

Nie było roku, w którym nie majstrowano by przy podatkach, co czyniło system PIT coraz mniej przejrzystym. Zarabiali na nim za to doradcy podatkowi. Wyszukiwanie kolejnych luk w ustawach, dających możliwość pomniejszenia podatku wbrew intencjom ustawodawcy, stało się naszym narodowym hobby. Pierwszą lukę doradcy wykryli tuż po wejściu w życie ustawy w 1992 r. Pozwalała odliczyć od dochodu wszystkie wydatki na ubezpieczenia. – Tworząc przepis, mieliśmy na myśli składki na ZUS, jakie za siebie i pracowników płacą drobni przedsiębiorcy, ale zapisaliśmy to nieprecyzyjnie – przyznaje Irena Ożóg. Więc podatnicy masowo odliczyli sobie też ubezpieczenia samochodowe, a nawet mieszkaniowe. Do ministerstwa przyjechała wtedy ekipa TVP i zapytała panią, wtedy już wiceminister, czy odliczenie polis jest zgodne z prawem. Odpowiedziała, że tak. Szef, wtedy już Jerzy Osiatyński, wyraził tylko wątpliwość, czy musiała to powiedzieć. W następnym roku lukę uszczelniono.

Doradcy jednak wykryli następną – darowizny. Dobrze zarabiające dzieci masowo ustanawiały renty dla rodziców. Syn dzięki darowiźnie płacił PIT według najniższej stawki, podobnie jak mamusia.

Darowizna mogła wynosić nawet 10 proc. dochodów. Bywały przypadki, gdy biznesmen sowicie obdarowywał Kościół, a fiskus podejrzewał, że dzielili się po połowie. Lukę najpierw uszczelniano, nakazując przesyłać pieniądze przelewem. Teraz, dodatkowo, od darczyńcy żąda się finansowego sprawozdania obdarowanego, na co wykorzystał środki. Kontrole darczyńców uczyniły ich mniej hojnymi. Choć do tej pory obowiązuje ulga „na cele społecznie użyteczne”.

20 lat funkcjonowania ustawy o PIT to nieustanne pojawianie się i uszczelnianie kolejnych luk. Przez ten czas państwu nie udało się też wysłać podatnikom czytelnego sygnału, co przez system ulg chce naprawdę wspierać. Raz były to odliczenia na prywatną służbę zdrowia, innym razem na kształcenie dzieci, a nawet (wylobbowana przez SLD) – na wspieranie klubów sportowych. Znikały po kilku latach i pojawiały się następne. Niekoniecznie bardziej przemyślane, czego przykładem ulgi na dzieci. Świeżą ulgą jest możliwość odliczenia wydatków na Internet. Obecnie jednak sposobów ulżenia sobie w podatkach jest o wiele mniej niż w 1992 r.

Danuta Demianiuk, dziś emerytka, uważa, że obecna ustawa o PIT, mimo nieustannego doskonalenia, jest gorsza niż jej pierwowzór z 1991 r., bardziej niespójna. – Jeśli podatnik odziedziczy po rodzicach milion złotych, to nie zapłaci podatku od spadku, został bowiem zniesiony. Ale jeśli ten sam podatnik odziedziczy po rodzicach samochód i sprzeda go, bo jest mu niepotrzebny, to podatek musi zapłacić. Jaki sygnał wysyła nam nasze państwo? Trudno zgadnąć.

Polityka 27.2011 (2814) z dnia 28.06.2011; Rynek; s. 31
Oryginalny tytuł tekstu: "Podatek społecznie obojętny"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną