Rząd zdecydował, że płaca minimalna wzrośnie o 114 zł, czyli aż o 8,2 %. Od przyszłego roku będzie wynosić 1500 zł. Podwyżka jest prawie dwukrotnie wyższa, niż inflacja, więc decyzja ta znacznie poprawia sytuację finansową najmniej zarabiających. Niestety, tylko teoretycznie. Pracodawcy mówią wprost, że tak wysoka płaca minimalna odbierze szansę na zdobycie pierwszej pracy absolwentom oraz osobom starszym, najgorzej wykształconym. Po dodaniu składek na ZUS i podatku niedoświadczony pracownik będzie kosztował firmę więcej, niż jest w stanie dla niej zarobić. Na legalne zatrudnienie nie ma więc co liczyć, najwyżej na pracę na czarno. Dobre serce rządu może sprawić, że szara strefa w Polsce znacznie się rozszerzy.
To dobre serce wynika z faktu, że na wzrost płacy minimalnej bardzo naciskają związki zawodowe. Zarówno „Solidarność”, jak i Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych chcą, aby minimalna wynosiła połowę średniej krajowej. Walczą o interesy tych, którzy już pracę mają i martwią się o ich niskie zarobki. O młodych i bezrobotnych liderzy związkowi się nie troszczą. Ci, którzy pracy dopiero szukają, do związku przecież nie należą.
Tak więc podniesienie płacy minimalnej stwarza pozory większej wrażliwości partii rządzących, co dla nich istotne przed wyborami. Ale problemu ludzi marnie zarabiających nie rozwiązuje. W rezultacie też psuje rynek pracy, zamiast go naprawiać. Gorzki smak tych gruszek na wierzbie poznamy jednak dopiero po wyborach.