Od dwóch lat jest to jeden z warunków oddania budynku do użytkowania. Świadectwa takie powinny mieć także domy i mieszkania starsze, jeśli są sprzedawane, ale kupujący nie zawsze ich wymagają. Nie jest to także warunek sporządzenia aktu notarialnego.
Najważniejszy w świadectwie jest wskaźnik EK (energia końcowa), który określa, ile energii potrzeba w ciągu roku – w przeliczeniu na metr kwadratowy – na ogrzanie domu lub mieszkania, przygotowanie ciepłej wody, a w domach z klimatyzacją także na chłodzenie. Podany jest także wskaźnik EK wynikający z wymagań technicznych, które budynek powinien spełniać. Porównanie tych dwóch liczb daje wyobrażenie o standardzie budynku. Domy energooszczędne mają na ogół wskaźnik EK 2–4 razy niższy od wymaganego przez przepisy.
W świadectwie są informacje o izolacyjności budynku, sprawności instalacji, źródła ciepła. Są także wskazówki, jak można zmniejszyć zapotrzebowanie na energię.
Na świecie certyfikaty określają klasę energetyczną budynku i wiadomo, czy kupuje się dom klasy pierwszej (A), czy na przykład ostatniej, czyli zimny i trudny do ogrzania. U nas wybrano rozwiązanie niełatwe do rozszyfrowania. Świadectwa wprowadzono w Polsce z trzyletnim opóźnieniem i głównie dlatego, że Unia nam kazała.
Certyfikat dla domu jednorodzinnego kosztuje ok. 500 zł.