Dzięki wyborom mogliśmy trochę odetchnąć od paliwowej drożyzny. O ile, oczywiście, można mówić o odetchnięciu przy cenach oscylujących w pobliżu 5 zł za litr „95”. We wrześniu Orlen wprowadził na swoich stacjach obniżkę cen. Oficjalnie – w ramach promocji, w celu pobudzenia słabnącego popytu. Nieoficjalnie, bo ceny paliw stały się gorącym tematem w kampanii wyborczej. PiS ruszał do boju pod sztandarami walki z drożyzną. Ceny paliw stały się symbolem tego zjawiska. Dlatego politycy opozycji komentowali, że Jarosław Kaczyński - gdyby był premierem - nie dopuściłby do tak wysokich cen na stacjach benzynowych. Wezwałby prezesów koncernów naftowych i krótko się z nimi rozmówił. Sam prezes w jednej z wyborczych reklamówek poświęconej cenom paliw, przekonywał że gdyby był premierem, natychmiast obniżyłby stawkę akcyzy paliwowej.
Wygląda więc na to, że Donald Tusk wyciągnął wnioski z tych rad. Akcyzy wprawdzie nie obniżył, ale ceny paliw nagle spadły. Najpierw w sieci Orlenu a potem Lotosu. Oba koncerny obniżyły ceny na stacjach, nie obniżając ich w hurcie. Innymi słowy - sprzedawały paliwo w detalu po cenach hurtowych. Kierowcy się cieszyli, a Donald Tusk jeszcze bardziej, bo paliwowa drożyzna przestała być tematem kampanii wyborczej.
Konkurencyjne sieci paliwowe, które zaopatrują się w hurtowniach Orlenu i Lotosu by sprzedawać na własnych stacjach, znalazły się jednak w sytuacji podbramkowej. Trochę jak pan paprykarz spod Radomia pytały – jak żyć? Żeby konkurować, musiałby sprzedawać ze stratą. Kierowcy nauczyli się zwracać uwagę nawet na drobne różnice w cenach i jadą tam, gdzie taniej. A Orlen ma pozycję dominującą na rynku, więc każdy konkurent musi brać pod uwagę ceny na stacjach płockiego koncernu. Mógł wprawdzie dopisać swoją marżę detaliczną i podnieść cenę - ale wiedział, że wiele nie sprzeda. Dlatego przez cały wrzesień Polska Izba Paliw Płynnych, reprezentująca niezależny sektor stacji paliw, pisała rozpaczliwe listy i protesty, oskarżając Orlen o margin squeze (czyli zawężanie marż). Potem jeszcze skargę na nieuczciwą konkurencję złożył do UOKiK koncern BP i urząd wszczął postępowanie.
Orlen i Lotos doszły do wniosku, że nie ma się co dalej wygłupiać. Było już po wyborach, których wynik zapewne przesądza o utrzymaniu personalnego status quo w obu kontrolowanych przez Skarb Państwa firmach. Zadanie zostało wykonane, teraz trzeba odrobić straty, jakie przyniosła przedwyborcza kampania. I mamy ceny takie, jakie mamy - o kilkadziesiąt groszy wyższe niż wcześniej. A przecież w międzyczasie na rynku nie wydarzyło się nic spektakularnego. Nie zdrożała gwałtownie ropa, nie osłabił się nagle złoty. To, co zaoszczędziliśmy przed wyborami, musimy dziś oddać z nawiązką.
Tak wyglądają prawa ekonomii politycznej państwowego kapitalizmu w branży paliwowej.