Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Jak tu żyć?

Ceny paliw i energii wciąż rosną

Dostawcy energii elektrycznej zapowiadają podwyżki cen prądu. Gdyby mogli ustalać je sami, byłyby wyższe o ok. 10–20 proc. Dostawcy energii elektrycznej zapowiadają podwyżki cen prądu. Gdyby mogli ustalać je sami, byłyby wyższe o ok. 10–20 proc. Kacper Kowalski / Forum
Benzyna, prąd, gaz, ciepło – wszystko robi się coraz droższe. Kiedy będzie taniej? Już było.
Zaledwie przed kilku tygodniami kupowaliśmy z bólem benzynę po 5 zł za litr, a dziś to piękne wspomnienie.plusphoto/amanaimages/Corbis Zaledwie przed kilku tygodniami kupowaliśmy z bólem benzynę po 5 zł za litr, a dziś to piękne wspomnienie.
W Afryce wycina się puszczę, żeby sadzić palmy olejowe, by Europejczycy mogli chronić klimat jeżdżąc na olejowym paliwie i paląc w elektrowniach łupinami.TONY CAMACHO/EAST NEWS W Afryce wycina się puszczę, żeby sadzić palmy olejowe, by Europejczycy mogli chronić klimat jeżdżąc na olejowym paliwie i paląc w elektrowniach łupinami.

Ceny na stacjach benzynowych pną się jak oszalałe. Zaledwie przed kilku tygodniami kupowaliśmy z bólem benzynę po 5 zł za litr, a dziś to piękne wspomnienie. Płacimy kilkadziesiąt groszy więcej, a perspektywa przebicia 6 zł wydaje się coraz bardziej realna. Podobnie wygląda sytuacja z olejem napędowym, który kosztuje tyle, ile benzyna, choć kiedyś był dużo tańszy.

Dostawcy energii elektrycznej zapowiadają podwyżki cen prądu. Gdyby mogli ustalać je sami, byłyby wyższe o ok. 10–20 proc. Na szczęście cen energii dla odbiorców domowych (z grupy G) pilnuje prezes Urzędu Regulacji Energetyki zatwierdzając taryfy. Zawsze przed końcem roku negocjuje z firmami energetycznymi, oceniając, na ile ich żądania są zasadne. Niebawem dowiemy się, jakie taryfy zostały zatwierdzone. Podobnie wygląda sytuacja z gazem ziemnym. PGNiG – gazowy monopolista – również chce podnieść ceny. Jego taryfy także są zatwierdzane przez prezesa URE. Jakiej skali miałaby być podwyżka, tego nie zdradza ani PGNiG, ani URE. Nieoficjalnie wiadomo, że mowa jest o wzroście dwucyfrowym. Wzrosną też ceny ciepła. Ciepłownicy przekonują, że koszty rosną i taryfa musi to odzwierciedlać. Nie inaczej wygląda sprawa przesyłu energii – elektrycznej i gazowej. Tu również mamy taryfy i coraz wyższe oczekiwania cenowe.

Każda firma przekonuje, że podwyżki są nieuniknione i obiektywnie uzasadnione. Że nie będą zbyt bolesne dla konsumentów, bo tu wzrośnie o kilka złotych, tam o kilkadziesiąt. Da się znieść. W sumie jednak paliwa i energia w domowym koszyku stają się coraz większym ciężarem. Stąd pytanie: czy musi być tak drogo? I co te ceny tak napędza? Odpowiedź trzeba rozłożyć na trzy plany.

Po pierwsze – świat

Paliwa silnikowe produkuje się z ropy naftowej, a ta od dawna jest droga. – Rynek wycenia ryzyko – tłumaczy Adam Czyżewski, główny ekonomista PKN Orlen. Ropa skacze w rytm wydarzeń politycznych. Kiedy sytuacja się zaostrza, drożeje, kiedy się uspokaja – nieco opada. Od czasu arabskiej wiosny ludów utrzymuje się grubo powyżej 100 dol. za baryłkę i nie ma zamiaru spaść. Znów zrobiło się nerwowo na wieść o możliwym konflikcie w Iranie. O taniej ropie możemy zapomnieć. Zwłaszcza że, jak tłumaczy Adam Czyżewski, najwięcej ma tu do powiedzenia Arabia Saudyjska. Saudyjczycy zaś wyliczyli, że ropa nie może kosztować mniej niż 80–90 dol. za baryłkę, bo dopiero wówczas domyka im się budżet. Muszą coraz więcej płacić swym obywatelom, by i oni nie dali się uwieść ideom arabskiej rewolucji. Tak więc na stacjach płacimy za dobre samopoczucie Saudyjczyków, choć ropę kupujemy głównie w Rosji (ceny, niestety, są światowe). Na dodatek płacimy dolarami, a kurs tej waluty wobec złotego także rośnie.

Choć Ameryka i Europa borykają się z groźbą recesji, co mogłoby wywołać spadek popytu na ropę, to jednak dziś motorem wzrostu cen są nienasycone rynki Chin i Indii. Tak więc niezależnie jak potoczą się losy Grecji, Włoch czy innych krajów naszego kontynentu, na istotny spadek cen ropy raczej nie ma co liczyć – przewiduje Adam Czyżewski.

Rynek ropy dzieli się na dwa segmenty: prawdziwego surowca sprzedawanego przez producentów oraz finansowy, gdzie handluje się ropą wirtualną. Ten drugi jest dużo większy i bardziej nerwowy, co nie pozostaje bez wpływu na poziom cen faktycznie realizowanych kontraktów. Tak więc kupując paliwo na stacji, płacimy za skutki upadku banku Lehman Brothers, bo wtedy właśnie inwestorzy finansowi postanowili uciec z pieniędzmi na rynki surowcowe, nakręcając w ten sposób ceny surowców. Nie tylko ropy. Podobnie jest z innymi surowcami energetycznymi – węglem czy gazem ziemnym – bo ropa jest matką wszystkich cen paliw i energii.

Cena, jaką PGNiG płaci Gazpromowi za gaz sprowadzany z Rosji do Polski, wyliczana jest na podstawie cen ropy i produktów ropopochodnych. Wyliczenia dokonuje się kwartalnie na podstawie danych z wcześniejszych dziewięciu miesięcy. Czekająca nas zatem podwyżka cen gazu będzie efektem światowego kryzysu finansowego, arabskiej wiosny ludów i innych wydarzeń, które poprzez ceny ropy odbiły się na gazie.

Niestety, żyjemy w zglobalizowanym świecie, gdzie wszystko ze wszystkim jakoś się łączy. W efekcie płacimy za rozmaite wydarzenia i katastrofy, które zdarzają się gdzieś na drugim końcu świata. Przykładem powódź, która spustoszyła Australię na początku tego roku. Cierpieli Australijczycy, ale teraz fala doszła i do nas. Podwyżki cen energii elektrycznej są między innymi skutkiem tamtego wydarzenia. Dlaczego? Bo Australia to wielki producent węgla kamiennego. Powódź zalała tamtejsze kopalnie odkrywkowe, ograniczając produkcję surowca. To sprawiło, że węgiel na światowych rynkach zdrożał. Polskie kopalnie postanowiły wykorzystać koniunkturę i zażądały od polskich elektrowni nawet o 20–25 proc. więcej za węgiel energetyczny. Dotychczas energetycy (kupujący ponad 60 mln ton) mogli bronić się importem. – Rosyjski węgiel podrożał w tym roku o 2030 proc. i stał się niekonkurencyjny – ubolewa Bogusław Regulski, wiceprezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie. Ciepłownicy przewidują w związku z tym kilkuprocentową podwyżkę ciepła systemowego.

Po drugie – Europa

Poza kłopotami, jakie przynosi nam niestabilny świat, wzrost cen paliw i energii nakręca Unia Europejska. Dotyczy to zwłaszcza polityki klimatyczno-energetycznej i niezwykle wyśrubowanego tempa przemian sektora energetycznego. Mowa tu o programie 3x20, który zakłada, że do 2020 r. Unia ma o 20 proc. ograniczyć emisję CO2, 20 proc. zużywanej energii musi pochodzić ze źródeł odnawialnych i o 20 proc. ma wzrosnąć efektywność energetyczna. To ogromny i niezwykle kosztowny program. Zwłaszcza dla krajów naszego regionu, które latami nie przejmowały się dymiącymi kominami i ilością zużywanej energii. Przeciwnie – było to uważane za symbol postępu i powód do dumy. Zmiana tej sytuacji nie będzie szybka, łatwa ani tania. Cena unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego musi nam zostać dopisana do rachunku.

Podatek energetyczno-klimatyczny płacimy już na każdym kroku. – 10,5 proc. sprzedawanej przez nas energii musi pochodzić ze źródeł odnawialnych. Cena 1 MW/h takiej energii jest o kilkadziesiąt złotych wyższa niż tej pochodzącej z tradycyjnych elektrowni węglowych. Ponieważ prawo wymaga od dystrybutorów, by sprzedawali więcej zielonej energii, niż jest dostępne na rynku, ci, którzy nie są w stanie z tego się wywiązać, muszą płacić specjalną opłatę zastępczą wynoszącą 284 zł/MWh – wyjaśnia Janusz Moroz, członek zarządu ds. handlu RWE Polska.

Poza energią odnawialną, zwaną zieloną (wiatraki, energia wodna, biomasa), dystrybutorzy mają także obowiązek kupowania energii czerwonej (produkowanej przez elektrociepłownie), a jest jeszcze żółta (z gazu). Droga, kolorowa energia stanowi uzupełnienie podstawowej z tradycyjnych elektrowni, czyli czarnej. Taka mieszanka jest sprzedawana do naszych domów. Niebawem w cenie energii pojawi się rodzaj podatku na inwestycje (białe certyfikaty). Wszystko to są instrumenty administracyjne.

W podobnym reżimie muszą działać producenci paliw płynnych, dodając biopaliwa z produkcji roślinnej. Co roku coraz więcej. Ponieważ jednak wymóg jest tak duży, że trudno go spełnić, oferują czyste paliwo roślinne, biodiesla, sprzedając go poniżej kosztów, bo inaczej nikt by go nie kupił. Powstającą w ten sposób stratę oczywiście dopisuje się wszystkim klientom do rachunku.

Mamy przy tym zderzenie dwóch światów. Jeden, idealny, tworzą politycy uchwalając dyrektywy. Kierują się zrównoważonym rozwojem, ochroną klimatu i czystego powietrza. Drugi, realny, tworzą firmy działające w sektorze paliwowo-energetycznym, dostosowując się do tych sztucznie tworzonych regulacji. Efekty są osobliwe. Dziś lejemy do baków olej napędowy zawierający biokomponenty produkowane z oleju palmowego, który okazuje się tańszy od europejskiego rzepakowego. Podobnie jest z benzyną, która zawiera bioetanol, czyli spirytus produkowany z kukurydzy GMO uprawianej na wielkich przemysłowych plantacjach w USA. Bo tam jest taniej.

Polskie elektrownie, by spełnić wymogi dotyczące produkcji energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych, coraz chętniej stosują współspalanie biomasy. Polega to na tym, że do węgla dodaje się surowce roślinne. Ostatnio dużym powodzeniem cieszą się łupiny kokosa sprowadzane z Afryki. W tym roku wartość tej formy biomasy dojdzie do miliarda złotych – wyjaśnia dr Filip Elżanowski, ekspert w dziedzinie prawa energetycznego. W efekcie mamy więc taką sytuację, że w Afryce wycina się puszczę, żeby sadzić palmy olejowe, żebyśmy my – Europejczycy – mogli chronić klimat, jeżdżąc na olejowym paliwie i paląc w elektrowniach łupinami. Efekt ekologiczny jest wątpliwy, ale tak rynek stara się dostosować do narzucanych administracyjnie reguł.

Kolejną pozycją dopisywaną nam do rachunku jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Z tym mamy największy problem, bo nasza elektroenergetyka oparta na węglu produkuje wyjątkowo wiele CO2. Na razie elektrownie otrzymują bezpłatnie przydziały na większość emisji, ale nie do końca wiadomo, jak będzie wyglądała sytuacja po 2013 r. Zabiegamy, by nasze elektrownie do 2019 r. mogły większość praw do emisji dostawać za darmo, jeśli jednak tak się nie stanie, każdą tonę CO2 trzeba będzie kupić na aukcji. Przeciętnie wyprodukowanie 1 MW/h energii węglowej to 1 tona emisji gazu. A za każdą trzeba będzie zapłacić kilkadziesiąt euro. Rachunek więc nam skoczy. Zresztą nawet jeśli elektrownie dostaną uprawnienia za darmo, to w zamian za zobowiązanie do inwestycji o wartości podarunku. A inwestycje trafią do naszych rachunków. Więc i tak czekają nas wydatki.

Po trzecie – Polska

Następną okazją do wzrostu cen paliw i energii są polskie realia. Nasz sektor paliwowo-energetyczny jest rządzony przez polityków, którzy przy każdej okazji zasłaniają się argumentem bezpieczeństwa energetycznego. W efekcie mamy stosunkowo mało rynku, a dużo polityki. Płacić musimy za rozmaite kontrowersyjne inwestycje, jak np. zakup przez Orlen rafinerii w Możejkach.

Konkurencja jest limitowana lub tworzone są jej namiastki, zaś polski rynek jest dość szczelnie izolowany od sąsiednich krajów, by chronić państwowe firmy i nie tworzyć pokus dla zagranicznej konkurencji. Nie mamy wystarczającej liczby połączeń gazowych, elektroenergetycznych czy paliwowych, które umożliwiałyby racjonalną wymianę handlową. Marna infrastruktura przesyłowa – zwłaszcza w dziedzinie elektroenergetyki – jest jednym z poważniejszych zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa energetycznego. Podobnie jak sypiące się elektrownie, które niebawem zakończą swój żywot. Niestety, nowych inwestycji jak na lekarstwo.

Polskę w najbliższych latach czeka potężny wysiłek inwestycyjny tak w sektorze elektroenergetycznym, jak i gazowym. Koszty tego programu wpłyną na wzrost cen energii elektrycznej i gazu – wyjaśnia dr Filip Elżanowski.

Unii Europejskiej nie podoba się nasza polityka energetyczna i tworzenie barier dla otwartego europejskiego rynku energii. Stosuje więc metodę kija i marchewki – dofinansowuje inwestycje w naszą infrastrukturę przesyłową, a jednocześnie grozi konsekwencjami za utrzymywanie administracyjnej regulacji cen i ograniczanie konkurencji. Ustępujemy, ale powoli. I to mimo że pozytywne skutki unijnego nacisku są już widoczne.

Przykładem wymuszone przez Brukselę uwolnienie gazociągu jamalskiego spod rosyjskiej kurateli i poddanie go rynkowym regułom. W efekcie możemy korzystać z „wirtualnego rewersu”, czyli kupować płynący przez Polskę gazociągiem jamalskim gaz z Rosji odsprzedawany nam przez niemieckie firmy po niższej cenie. Niemcy mają korzystniejsze ceny niż my, bo mają konkurencyjny rynek i różne drogi zaopatrzenia, w tym uruchomiony niedawno gazociąg Nord Stream. Polska zwalczała tę inwestycję, choć dziś pojawiają się głosy, że może lepiej było się do niej przyłączyć.

Prezes URE deklaruje, że być może w przyszłym roku uwolni ceny energii elektrycznej dla odbiorców domowych (dla odbiorców biznesowych ceny są już wolne). Prowadzi też konsultacje na temat uwolnienia rynku gazu. Wcześniej czy później to się jednak stanie. I o ile w sensie gospodarczym będzie to proces korzystny, o tyle dla odbiorców indywidualnych może stanowić trudne i bolesne doświadczenie. Dziś bowiem dystrybutorzy energii elektrycznej twierdzą, że sprzedaż prądu odbiorcom domowym po narzuconej taryfie przynosi im straty ok. 500 mln zł rocznie. Zapewne te pieniądze będą nam chcieli dopisać do rachunku.

Jak będzie wyglądał rynek gazu po uwolnieniu, trudno ocenić. Dziś gaz sprzedawany przez PGNiG jest mieszanką surowca importowanego, głównie z Rosji, po narzuconej przez Gazprom wyjątkowo wysokiej cenie (PGNiG wystąpił do arbitrażu, by zmienić zasady ustalania cen przez Gazprom), i polskiego gazu sprzedawanego po narzuconej przez prezesa URE wyjątkowo niskiej cenie. Operacja uwolnienia cen wobec zmonopolizowania rynku, wciąż małej przepustowości połączeń gazowych doprowadzi zapewne do wzrostu cen. Chyba że na rynku pojawią się duże ilości polskiego gazu łupkowego i ceny spadną. Na razie jednak na energię z łupków nie mamy co liczyć. No chyba że z łupków kokosowych.

Polityka 47.2011 (2834) z dnia 16.11.2011; Kraj; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak tu żyć?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną