Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Podjazdów

Kolejne widmo rozbiórki Jazdowa

Od radnego Platformy przyszedł przeciek, że miasto podjęło uchwałę, iż od 2012 r. zaczyna się definitywne wykwaterowywanie z Jazdowa. W 2014 r. po osiedlu ma już nie być śladu. Od radnego Platformy przyszedł przeciek, że miasto podjęło uchwałę, iż od 2012 r. zaczyna się definitywne wykwaterowywanie z Jazdowa. W 2014 r. po osiedlu ma już nie być śladu. Tadeusz Późniak / Polityka
Na ten kawałek ziemi w stolicy ostrzyła sobie zęby każda władza. Ale drewniane domki Jazdowa przetrwały już niejedno oblężenie. Teraz znów trwa mobilizacja.
W Warszawie nie ma piękniejszego miejsca do mieszkania. W samym centrum, na tyłach Parku Ujazdowskiego, między Sejmem a Pałacem Ujazdowskim.Tadeusz Późniak/Polityka W Warszawie nie ma piękniejszego miejsca do mieszkania. W samym centrum, na tyłach Parku Ujazdowskiego, między Sejmem a Pałacem Ujazdowskim.
Polityka

W Warszawie nie ma piękniejszego miejsca do mieszkania. W samym centrum, na tyłach Parku Ujazdowskiego, między Sejmem a Pałacem Ujazdowskim. Adres –Jazdów. Deweloperzy metr gruntu wyceniają tu na tysiące dolarów. Cena zależy od tego, czy można będzie zbudować wielopiętrowy apartamentowiec, czy tylko niskie rezydencje.

Paweł Piskorski, który jako prezydent Warszawy wiele godzin na temat Jazdowa przegadał z Bronisławem Geremkiem, wtedy ministrem spraw zagranicznych, zapewnia, że ani wieżowce, ani prywatne rezydencje. Od czasów PRL ten najbardziej reprezentacyjny kawałek miasta przeznaczony jest pod rozbudowę Sejmu, który się dusi, oraz budowę ambasad. Albo na przykład przedstawicielstwa Unii Europejskiej. Bo teren należy do miasta, ale jego dysponentem są władze państwowe. I rzecz w tym, żeby ten fragment Warszawy, gdy urzędnicy wyjdą z pracy, nie zamieniał się w martwą pustynię. Powinien żyć i przyciągać ludzi. Zanim jednak to się stanie, z prowizorycznych drewnianych domków fińskich należy wykwaterować lokatorów. A to nie jest proste.

W domku fińskim

Domki, jako reparacje wojenne, przegrany rząd Finlandii złożył na ręce Józefa Stalina – tłumaczy Jan Rutkiewicz z Biura Planowania Rozwoju Warszawy. To dlatego na wielu z nich można jeszcze odczytać pisany cyrylicą napis „reparacje”. W 1946 r. zakwaterowano w nich pracowników Biura Odbudowy Stolicy. Na Jazdowie tych najważniejszych, głównie architektów i inżynierów, choć murarze też się trafiali. Dziś mieszkają tam ich dzieci i wnuki.

Po wykonaniu planu sześcioletniego (1950–55) domki miały zostać zburzone. Ojciec Krzysztofa Baumillera, architekt, wprowadził się w 1964 r., gdy domek zwolnił Stanisław Jankowski, w czasie wojny cichociemny Agaton, potem budowniczy. Baumiller doszedł do wniosku, że skoro domki ciągle stoją, to – w razie czego – miasto da rodzinie inny przydział. Krzysztof, dziś scenograf z TVP, miał wtedy 16 lat.

Barbara Wrzesińska, początkująca aktorka, chciała zamieszkać na Jazdowie w latach 60. Zrezygnowała, bo lada moment domki miały zostać zburzone. Wprowadziła się w 1987 r., już jako panna Basieńka z popularnego kabareciku Olgi Lipińskiej, bo skoro ciągle stały, to pewnie jeszcze postoją. Dostała warunkowy przydział na dwa lata. Remont musiała przeprowadzić na własny koszt. Osiedle miało już za sobą brutalną ingerencję w swoją substancję. Budowana za czasów Edwarda Gierka Trasa Łazienkowska odcięła Pałac Ujazdowski od jego zaplecza, czyli Jazdowa. Buldożery zrównały wtedy z ziemią wiele z 200 domków. Od strony Sejmu osiedle również topniało. Część domków wyburzono pod budowę nowej ambasady francuskiej. W zamian za kredyty i autobusy Berlieta – komentowało osiedle. Nikt jednak nie protestował.

Odwagi przybyło w stanie wojennym. – W nocy Janek Pietrzak, który w domek się wżenił, śpiewał antyreżimowe piosenki, a za oknem stało ZOMO – wspomina Krzysztof Baumiller. To wtedy mieszkańcy zaczęli stawiać płoty, żeby się od tego ZOMO odgrodzić. Po uważaniu, jak komu pasowało. Panna Basieńka, ruchem konika szachowego, podsunęła swoje ogrodzenie aż pod okno kuchenne Juliusza Wentlandta, konserwatora zabytków.

Pojawili się generałowie z geodetami. Mierzyli teren. Poszła plotka, że zburzą domki i na ich miejscu powstanie osiedle wojskowe. I tym razem rozeszło się po kościach.

Po raz kolejny widmo rozbiórki zajrzało Jazdowowi w oczy za wolnej Polski. Panna Basieńka usłyszała wtedy w administracji, że dostała domek od komuny. A pani swoje mieszkanie od rządu londyńskiego? – odparowała urzędniczce. Na pyskówkach się nie skończyło. Wkrótce lokatorzy domków dowiedzieli się, że chcą ich wykupić Japończycy. Gospodarz osiedla wyniuchał w administracji, że płacą 7800 dol. za metr. Kiedy pojawili się na Jazdowie, z gotowymi planami pod pachą, zza firanek śledziły ich czujne oczy lokatorów. – Nasi architekci wiedzieli, że tu jest kurzawa i nie można budować wysoko. Widocznie Japończycy też się zorientowali – przypuszcza Barbara Wrzesińska. Przecież nikt za takie pieniądze nie zgodzi się na niską zabudowę.

To wtedy powstało Stowarzyszenie Przyjaciół Jazdowa. – Członkami zostali mieszkańcy, ale zostawiliśmy furtkę dla prominentnych osób z zewnątrz – informuje Krzysztof Baumiller. Daje do zrozumienia, że często tu bywał obecny prezydent. A panna Basieńka, z powodu audycji w radiowej Trójce, gościła premiera Tuska, kiedy jeszcze nim nie był.

Z perspektywy Jana Rutkiewicza, który był wtedy burmistrzem Śródmieścia, wyglądało to nieco inaczej. MSZ zaproponowało Japończykom, którzy szukali lokalizacji pod budowę ambasady, działkę na Jazdowie. Spektakularnych protestów nie było, ale do urzędu dochodziły przecieki, że mieszkańcy się nie poddadzą. Uruchomili własne siły nacisku i inwestor się wycofał. – Ambasady zwykle unikają konfliktów – tłumaczy Rutkiewicz. Japończycy wybudowali się na Szwoleżerów.

Niemcy też długo się wahali. W końcu jednak postanowili budować na Jazdowie. Mieszkańcy domków, które miały zostać rozebrane, nawet byli zadowoleni. Dostali od miasta większe mieszkania, które zaraz potem mogli z zyskiem wykupić na własność. Z ciepłą wodą i ogrzewaniem, których w domkach fińskich nie ma. Domki nierozebrane urządziły jednak demonstrację siły. Zadzwoniły do kolegi, obecnie dyrektora w prywatnej telewizji w Helsinkach, żeby nakręcił film o tym, jak Niemcy znów burzą Warszawę. Z domków rozbieranych pod budowę ambasady sterczały wtedy tylko kominy.

Juszczak kontra Sejm

Chrapkę na część Jazdowa od dawna ma także Sejm. Paweł Piskorski uważa, że polski parlament to kurnik, w którym posłowie nie mają nawet porządnej biblioteki, nie mówiąc już o pokojach do pracy. I właśnie bibliotekę zamierzano na Jazdowie postawić. Mieszkańcy fińskich domków dowiedzieli się o tym natychmiast ze źródła. Autorami przecieku byli posłowie z Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Trzeba było zadziałać.

Przy rozbudowie siedziby parlamentu (m.in. nowy dom poselski) zatrudniony był ściągnięty z Łodzi inż. Stanisław Juszczak. Twierdzi, że powierzono mu plany dalszej rozbudowy Sejmu na Jazdowie. Chociaż więc Juszczaka zakwaterowano w fińskim domku, tuż za płotem Sejmu, przez tutejszych mieszkańców był traktowany bardziej jako wróg niż sąsiad. Juszczak został zatrudniony w 1976 r., roboty ukończył w 1993 r. Miał czas, żeby się do fińskiego domku przyzwyczaić. Przed nim kwaterował tu znany rzeźbiarz prof. Alfons Karny. Z powodu rozbudowy Sejmu rzeźby wraz z artystą przewieziono do pałacyku w alei Wilanowskiej. Drugiego z lokatorów, prof. Jerzego Lefelda (był przewodniczącym jury Konkursu Chopinowskiego), przekwaterowano do alei Przyjaciół. Te szczegóły inżynier Juszczak pamięta do dziś.

Wtedy nikt nie zadawał pytań, czyj jest grunt, a czyje domki, wszystko było państwowe. – Aż do 1998 r. Kancelaria Sejmu nie miała prawa nawet do terenu, na którym stoi parlament – informuje Stanisław Juszczak. Z czasem jednak odpowiedzi na te pytania zaczęły być coraz bardziej istotne. Zwłaszcza gdy Juszczak budowę zakończył, a wyprowadzać się z domku nie zamierzał. W 1994 r. Budopol, czyli dotychczasowy pracodawca Juszczaka i dysponent domku, w którym inżynier mieszkał, w piśmie do Kancelarii Sejmu pytał, co ma z nim zrobić? Na co Kancelaria odpowiedziała, że skoro nie ona jest właścicielem, to niech robią, co chcą. Juszczak kupił więc od swojej byłej firmy domek, tyle że bez gruntu, bo do niego Budopol praw nie miał.

Sejm przypomniał sobie o domku po latach i wystąpił do Skarbu Państwa o zarząd nad tym fragmentem Jazdowa, tłumacząc to względami bezpieczeństwa. Juszczak odwołał się do NSA argumentując, że do działalności statutowej parlamentu fińskie domki nie są niezbędne. W 2001 r. Kancelaria Sejmu odcięła Juszczakowi prąd i wodę. Uzyskała też wyrok eksmisji, m.in. z powodu, że – w wersji Sejmu – od dawna inżynier już tam nie mieszkał. Juszczak zaskarżył Sejm do sądu o złamanie prawa. Żądał przywrócenia stanu poprzedniego.

Jako właściciel fińskiego domku, którego nie ma gdzie postawić, zwrócił się teraz z prośbą do prezydent miasta stołecznego Warszawy o wskazanie pod niego lokalizacji na Jazdowie. Hanna Gronkiewicz-Waltz odmowę uzasadniła tym, że osiedle jest tymczasowe i wkrótce zostanie rozebrane. To dlatego mieszkańcy nie mogą wykupić kwaterunkowych lokali. Starali się o to natychmiast, jak kwaterunek uruchomił sprzedaż.

Tytułów, żeby skarżyć dalej, Juszczakowi nie brakuje. W jego interpretacji kwaterunkowy przydział na domek już przed laty, z mocy prawa, automatycznie przekształcił się w umowę najmu, której Kancelaria Sejmu jednostronnie zerwać nie mogła. Jego poczucie krzywdy byłoby mniejsze, gdyby państwo obeszło się z nim tak jak z innymi. Za domek mogliby mu dać mieszkanie w kamienicy przy Maszyńskiego. Tuż przy budynku Sejmu. Na razie jest bezdomny i, jako człowiek bez adresu, nawet nie mógł zagłosować.

Plany rozbudowy parlamentu utknęły w miejscu, choć Sejm dusi się coraz bardziej. Nawet z parkingiem naprzeciwko starego domu poselskiego prawdopodobnie trzeba będzie się pożegnać. – Są roszczenia przedwojennych właścicieli – śledzi sprawę Juszczak; po grunt zgłosili się Lubomirscy, dziś skoligaceni z Kulczykami. To najdroższy parking w Warszawie, cena metra ziemi idzie w tysiące dolarów. Sejm, chcąc go utrzymać, będzie musiał odkupić teren od właścicieli. Na Jazdowie doszukują się analogii.

Bez pikiety

Wojnę z władzą o utrzymanie dotychczasowego stanu posiadania mieszkańcy Jazdowa prowadzą na kilku frontach, ale z głową. – Nigdy nie doszło do żadnych form otwartej konfrontacji – przyznaje były burmistrz architekt Jan Rutkiewicz. Wszystko odbywa się podskórnie, nie widowiskowo. Krzysztof Baumiller, scenograf, ujmuje to tak: – Nie będę stał z transparentem „Ręce precz od fińskich domków”, tylko idę do odpowiedniego ministra i mówię: Zenek, ty się nie wygłupiaj. Jeszcze to działa. Każda władza bała się z Jazdowem zadzierać, choć czasem urzędnicy na najniższym szczeblu zachowują się wrednie.

Stowarzyszenie walczyło z administracją, żeby tuż przy ambasadach postawić znak zakazu wjazdu do Jazdowa. Żeby nie stawały tu autobusy z wycieczkami. Wreszcie się udało. Teraz straż miejska wlepia mandaty także gościom, którzy przyjeżdżają do domków i parkują pod posesją. Ale z obniżeniem rachunków za wodę, którą podlewają ogródki, czyli w końcu Park Ujazdowski, się udało. A z meldowaniem nowych osób do opieki nad starszymi już nie. Takie przepychanki.

Teraz w domkach znów trwa mobilizacja. Od radnego Platformy przyszedł przeciek, że miasto podjęło uchwałę, iż od 2012 r. zaczyna się definitywne wykwaterowywanie z Jazdowa. W 2014 r. po osiedlu ma już nie być śladu. Działania obronne prowadzone są wielokierunkowo. Spora grupa uważa, że skoro domki stoją już ponad 60 lat, to najwyższa pora, by uznać Jazdów za osiedle zabytkowe. Za tą koncepcją opowiada się m.in. Barbara Wrzesińska, a Krzysztof Baumiller mógłby nawet społecznie robić za kustosza. Mieszkańcy, którzy jeżdżą po świecie, widywali identyczne domki fińskie w Ottawie i Montrealu, gdzie są traktowane przez władze z wielką pieczołowitością. Jako zabytek właśnie.

Jest tylko jeden problem. W oczach Juliusza Wentlandta, konserwatora zabytków, ale także lokatora Jazdowa, najważniejszy: – Żaden z domków nie zachował się w kształcie oryginalnym. Te oryginalne miały po 50 m kw. powierzchni. Gdy rodziny się rozrastały i robiło się ciasno, jedni dobudowali porządną łazienkę, inni werandę, większość całe piętra, tylu wśród nich architektów. Wszyscy – bez pozwolenia, popełniając samowolę budowlaną. No więc skoro osiedle niepodobne jest do pierwowzoru, to zabytkiem zrobić się go nie da.

Paweł Piskorski, który chciał ponownie połączyć Jazdów z Pałacem Ujazdowskim i puścić Trasę Łazienkowską tunelem, nie dziwi się, że lokatorzy tak kurczowo trzymają się domków: – Z każdym rokiem ich sytuacja prawna jest coraz bardziej korzystna. Mieszkają bowiem tam już tak długo, że mogą zwrócić się do sądu z wnioskiem o zasiedzenie. – Ale nie wyobrażam sobie, by władza pozwoliła mieszkańcom uwłaszczyć się na tak atrakcyjnej nieruchomości – spekuluje Piskorski. – Będzie musiała zaproponować im inną, adekwatną lokalizację. Ale adekwatnej do Jazdowa w Warszawie nie ma. Ci z domków mogą zażądać słonej ceny za opuszczenie tego miejsca; adekwatnej do ceny gruntu w tym miejscu.

Mieszkańcy orientują się w swojej sytuacji prawnej, ale – w przeciwieństwie do byłego prezydenta – raczej wątpią, by czas pracował na ich korzyść. – Powinniśmy wynająć renomowaną kancelarię prawną, która w naszym imieniu poprowadzi tę sprawę – przyznaje jeden z lokatorów. – Tylko że prawnicy, już na wejściu, żądają opłaty adekwatnej do wartości sporu. Przy tych cenach gruntu na Jazdowie nie stać nas na prawników. A sprawa może się ciągnąć latami.

Kiedy na Jazdowie spadnie śnieg, robi się jak w bajce. Ale to już niewesoła bajka.

Polityka 52.2011 (2839) z dnia 21.12.2011; Rynek; s. 59
Oryginalny tytuł tekstu: "Podjazdów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną