Podobne porażki zanotowały ostatnio inne firmy szukające gazu niekonwencjonalnego. Perspektywa drugiej Norwegii coraz bardziej się oddala. Trudno rozstawać się z marzeniami.
Szybkie uruchomienie przemysłowego wydobycia gazu łupkowego jest priorytetem obecnego rządu. Pierwszy gaz ma popłynąć do odbiorców już w 2014 roku. Trwają właśnie konsultacje w sprawie powołania pełnomocnika rządu ds. gazu łupkowego. Ma nim zostać Piotr Woźniak, minister gospodarki w rządzie PiS a od niedawna Główny Geolog Kraju i wiceminister środowiska. Był nawet pomysł powołania urzędu centralnego, zajmującego się łupkami, ale zaprotestował minister finansów. W tej sytuacji rolę tę przejmie Ministerstwo Środowiska, w którym trwają kadrowe porządki robione przez nowego ministra Marcina Korolca. Premier dał jasne wytyczne: środowisko ważne, ale łupki ważniejsze. Nowy pełnomocnik rządu ma zadbać, by na naszej drodze do gazowego eldorado nie pojawiły się jakieś przeszkody – szybko przygotowywać odpowiednie przepisy, nadzorować proces koncesyjny, zapewnić PR przekonując społeczeństwo o tym, że wydobycie będzie bezpieczne, a środowisko nadmiernie nie ucierpi.
Przy okazji pełnomocnik ma też zatroszczyć się o kasę państwową, bo pomysł z łupkami jest jednym ze sposobów ratowania finansów państwa. Dlatego minister skarbu dostał polecenie, by dopilnować, aby kontrolowane przez państwo największe firmy branży paliwowo-energetycznej wyłożyły pieniądze na poszukiwanie gazu łupkowego. Minister nie toleruje sprzeciwu. Kto się w tej sprawie nie wykaże albo zgłosi wątpliwości, musi się pożegnać ze stanowiskiem. Gaz być musi.
Mamy bowiem ogromne złoża – 5,3 bln m sześc. Skąd o tym wiemy? Powiedzieli nam to Amerykanie, a oni na łupkach się znają. Dlatego traktujemy ich prognozę jako rzecz pewną i nie przyjmujemy do wiadomości, że inni amerykańscy analitycy podali prognozę prawie o połowę niższą. No bo jak ktoś ma do wyboru więcej albo mniej, to co wybierze?
Okazuje się jednak, że wykonane w Ameryce obliczenia polskich złóż nie chcą się sprawdzać w praktyce. Po okresie euforii, kiedy kolejne koncerny zapowiadały, że zaczynają wiercenia i lada chwila spodziewają się gazu, nadchodzą dość pesymistyczne informacje. Kolejne odwierty nie dają spodziewanych ilości gazu. Koszty wierceń są wyższe niż w USA, a zawartość gazu w łupkach dużo niższa. W efekcie opłacalność wydobycia staje pod znakiem zapytania. Amerykański koncern Exxon Mobil – z doświadczeniami wyniesionymi z wydobycia gazu łupkowego w Teksasie - zakomunikował właśnie, że dwa polskie odwierty nie dały spodziewanych ilości gazu. Podobne komunikaty podawały wcześniej firmy 3Legs Resources, BNK Petroleum. Aurelian wiercący w złożu niekonwencjonalnym pod Poznaniem trafił na wodę zamiast na gaz, PGNiG na Lubelszczyźnie musiał otwór zasypać, bo gazu było jak na lekarstwo. Właściwie jedyny płomyk nadziei pali się w Lubocinie na Pomorzu, gdzie PGNiG dowiercił się do gazu i pierwsze testy wypadły pomyślnie. To właśnie tam ma się teraz koncentrować batalia państwowych firm o gaz łupkowy.
Widać jednak wyraźnie, że na błyskawiczny cud nie mamy co liczyć. Może uda się nieco zwiększyć krajowe wydobycie ale drugą Norwegią nie będziemy. Nie zanosi się byśmy z importera stali się eksporterem błękitnego surowca. Jednocześnie widać też, jak ryzykowną branżą jest poszukiwanie ropy i gazu. Każdy odwiert to wydatek kilkudziesięciu milionów złotych. Każda porażka - otwór z którego nie płynie gaz (w branży nazywa się to negatem) - to spora strata. Tymczasem jeszcze niedawno przez prasę przetoczyła się fala krytyki: dlaczego nasze skarby za bezcen rozdajemy zagranicznym firmom zamiast sami je wydobywać? To przecież takie proste - wierci się dziurę i jest gaz. Okazuje się, że proste to nie jest.
Dziurę można wywiercić, ale żeby trafić na gaz, trzeba mieć sporą wiedzę, doświadczenie i niemało szczęścia. Dlatego rodzi się pytanie, czy takie zaganianie siłą i zmuszanie państwowych firm, by podejmowały ryzykowne inwestycje w branży na której się nie znają, ma sens? Czy PGE, Tauron, Enea, KGHM powinny zajmować się łupkami?
Rozszalałe polityczne emocje wokół łupków mogą uderzyć rykoszetem w tych, którzy tymi emocjami dziś kręcą. Mogę dość łatwo przewidzieć dalszy scenariusz wypadków: inwestycje nie przyniosą oczekiwanego gazu i zaczyna się ustalanie, kto za to odpowiada. Jak może gazu nie być, skoro Amerykanie powiedzieli, że jest? Ktoś go z pewnością ukrył. Z jakiej inspiracji działał? Czy to przypadkiem nie sabotaż Gazpromu? Sejmowa komisja śledcza ds. afery łupkowej (z pewnością taka powstanie) będzie miała pełne ręce roboty by ustalić, co stało się z naszym gazem i ile miliardów złotych zmarnowano. A komentatorzy, którzy dziś wiedzą wszystko na temat pilotowania TU 154M, równie sprawnie rozłożą gaz ziemny na poszczególne atomy.