Tym samym naraziliśmy się na oskarżenia o egoizm i obojętność wobec zagrożeń związanych z narastającym globalnym ociepleniem. W praktyce trudno jednak było postąpić inaczej.
Aż 90 proc. wytwarzanej w Polsce energii powstaje z węgla, jesteśmy w tej dziedzinie niechlubnym liderem w Europie i nie ma szans, by szybko to się zmieniło. Zgoda na proponowaną obecnie przez najbogatsze państwa Unii „mapę drogową” prowadzącą do coraz większych ograniczeń emisji CO2 oznaczałaby dla Polski największe koszty i finansowe obciążenia, nieporównywalne z wysiłkiem jaki czekałby większość pozostałych członków Wspólnoty. Ucierpiałaby nie tylko nasza energetyka, ale praktycznie cały przemysł ciężki, cementowy, wydobywczy, chemiczny. Płaciłyby kary lub musiałaby inwestować w czyste źródła energii ponad swoje realne możliwości. Dodatkowe koszty dla polskiej gospodarki z tego tytułu szacuje się dzisiaj na 5 mld złotych rocznie, spadłaby też jej konkurencyjność.
Minister środowiska, mając upoważnienie premiera, powiedział więc w Brukseli: nie. Zrobił to bez entuzjazmu, ale z przekonaniem, że w najbliższych dekadach Polski nie będzie stać aż na taki wysiłek. Co więcej nie ma pewności, że europejska determinacja wystarczyłaby do istotnego spowolnienia postępującego procesu klimatycznych zmian. Proekologiczna Europa nie ma przecież w świecie zbyt wielu gorliwych naśladowców.
Stany Zjednoczone, Indie a przede wszystkim Chiny z dużo mniejszym zaangażowaniem podchodzą do walki z globalnym ociepleniem i nie chcą podejmować wyraźnych zobowiązań do ograniczania emisji dwutlenku węgla w swoich przemysłach. Podobnie postępuje wiele innych państw. Międzynarodowa konwencja klimatyczna (protokół z Kioto) formalnie obowiązuje, ale emisja CO2 w skali globu nie spada. Przy realizacji czarnego scenariusza głównym efektem europejskich wysiłków w walce z zanieczyszczeniami będzie więc spadek konkurencyjności europejskich firm i migracja europejskich przedsiębiorstw do krajów o mniej restrykcyjnej polityce klimatycznej. Za taki efekt nie warto płacić miliardów. W tej sytuacji nie dziwię się premierowi, że zgłasza wątpliwości i nie chce występować w roli ekologicznego prymusa. Także i w tej sprawie potrzebny jest w Europie kompromis, a przede wszystkim powrót do stołu rokowań w skali świata.