Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Nie ma jak kręcić

Kończą się pieniądze na polskie seriale

„M jak miłość” „M jak miłość” Piotr Fotek / Reporter
TVP i TVN toną w długach, a właściciel Polsatu jest skąpy. Na seriale, główne danie w telewizyjnym menu, dramatycznie brakuje pieniędzy.
„Blondynka”Kurnikowski/AKPA „Blondynka”
„Świat według Kiepskich”AKPA „Świat według Kiepskich”
Najwięksi gracze na rynku produkcji telewizyjnejATM/materiały prasowe Najwięksi gracze na rynku produkcji telewizyjnej

Andrzej Mularczyk, autor scenariusza do kultowych, powtarzanych w każde święta i wakacje „Samych swoich”, mizerii TVP nie przyjmuje do wiadomości. Nie napisze drugiej części „Blondynki” za mniej niż 30 tys. zł za odcinek, a zatwierdzenie scenariusza to pierwszy etap negocjacji z klientem. W tym przypadku – z TVP. Za pierwsze 13 odcinków „Blondynki” scenarzysta zainkasował 340 tys. zł, to największa pozycja w kosztach serialu. Całość pochłonęła 6,5 mln zł.

Józef Węgrzyn, właściciel firmy producenckiej Media Corporation, przed laty twórca telewizyjnego „Teleexpressu”, dobrze wie, że TVP nie zaakceptuje w kosztorysie za scenariusz więcej niż 17 tys. zł. W cenniku telewizji publicznej ta pozycja kosztów po prostu nie może być wyższa, takie ma standardy. W telewizjach komercyjnych negocjuje się cenę ostateczną, w TVP – każdą pozycję. Potem jeszcze trzeba dać do zatwierdzenia rachunki. Jak ktoś zapłaci mniej, niż było w kosztorysie, musi zwracać. Ponieważ jednak dla Węgrzyna Mularczyk właśnie jest gwarantem sukcesu, producent jest gotowy dołożyć do interesu. Dołoży, tym bardziej że Julia Pietrucha, tytułowa blondynka, też zdrożała. Była tania, gdy – jako debiutantce – zaproponowali jej główną rolę w serialu. Zdobyła po nim sporą popularność i do drugiej części zażądała ponownych negocjacji. Pierwsza Pietrucha kosztowała 70 tys. zł.

Aktor z najwyższej półki, taki jak Bogusław Linda, nie zagra w serialu za mniej niż 15 tys. zł za jeden dzień zdjęciowy. Na taką stawkę liczyć może dobry aktor po świeżym sukcesie w fabule. Na przykład Robert Więckiewicz, jeśli „Wałęsa” okaże się kinowym sukcesem. Droga jest Małgorzata Kożuchowska, ale warto ją obsadzać, gwarantuje oglądalność. W blasku jej serialowej popularności grzeje się nawet Teatr Narodowy. Dziś to aktorka dodaje mu blasku, nie odwrotnie. Aktorowi z mniejszym nazwiskiem można nawet zapłacić 2 tys. Debiutant zaś będzie szczęśliwy, gdy w ogóle zagra. Więc seriale, które się jeszcze kręci, dają szansę młodym. Jak „Hotel 52” w Polsacie, produkowany przez Michała Kwiecińskiego. Producenci coraz intensywniej rozglądają się za uzdolnionymi amatorami. Są najtańsi, często jednak mają tak złą dykcję, że trzeba liczyć się z dodatkowymi kosztami – za napisy na ekranie.

Wyprodukowanie jednego odcinka serialu może kosztować 500–600 tys. zł, ale takiego serialu dzisiaj już żadna telewizja nie kupi. Cena kompletnego produktu, czyli 13 odcinków, nie może przekraczać 6 mln zł. Teoretycznie, bo praktycznie na nowe produkcje nadawcy telewizyjni się dzisiaj nie decydują. Ograniczają się do pewniaków.

Pewniakiem stało się „Ranczo”, które jednak na początku też trudno było sprzedać. – Zaproponowałem je TVN, stacja właśnie szukała serialu, który zastąpiłby bardzo popularnych „Kasię i Tomka” – mówi Maciej Strzembosz (Studio A, obecnie kontrolowane przez ATM). Firma Strzembosza była producentem „Kasi i Tomka”. Tu główne role także mieli więc grać Joanna Brodzik i Paweł Wilczak. Pomysł się jednak nie spodobał. Widownia, na której zależy TVN, nie jest zainteresowana życiem na prowincji. Teraz stacja żałuje, bo serial stał się hitem, i to dla wielkomiejskiej widowni. Okazał się dla niej bardzo egzotyczny. W TVP, dokąd zaniósł go producent, także na początku nikt w niego nie wierzył. Nawet teraz, gdy zyskał taką popularność, wcale nie jest oczywiste, że kolejne serie zostaną kupione z entuzjazmem. To kwestia ceny.

Teraz trzeba kręcić „po taniości”. „Czas honoru” jest drogi. Wprawdzie kolejna seria serialu będzie emitowana na jesieni, ale nikt dziś nie wie, czy nie będzie ostatnią. Jego producent Michał Kwieciński (Akson Studio) więcej uwagi poświęca obecnie filmowi, z Andrzejem Wajdą robi „Wałęsę”. Z powodu nieliczenia się z kosztami niedoścignionymi ideałami serialu pozostają „Stawka większa niż życie” i „Polskie drogi”, dopracowane w każdym szczególe, z wieloma akcjami w plenerze. Dla Macieja Strzembosza, który najpierw prosto z podziemia trafił do zarządu TVP, a teraz jest niezależnym producentem, serialem wszech czasów pozostają „Czterej pancerni i pies”.

Najbardziej podrażają koszty sceny w plenerze – wyjaśnia Józef Węgrzyn. – Dlatego producenci starają się je ograniczać. W „Blondynce” tych plenerów było stanowczo za dużo. Sporo trzeba było wydać na opiekę nad zwierzętami. Z dzisiejszego punktu widzenia tresowany szczurek czy koń to fanaberia, nie mówiąc już o scenie polowania. W drugiej serii role dla szczurka są jednak przewidziane. W serialu, którego bohaterka jest lekarzem weterynarii, zagrało już kilkaset zwierząt. Kosztowały więcej niż Krzysztof Gosztyła, główna rola męska. Węgrzyn liczy, że telewizja zdecyduje się na „Blondynkę” jesienią 2013 r. Julia Pietrucha jest pod parą, gdyby trzeba było zacząć kręcić.

Nowym serialem w TVP, emitowanym od września, będzie „Siła wyższa”, powstała w Studio A. Z Anną Dereszowską, Piotrem Grabowskim i Piotrem Fronczewskim. – Komedia o życiu duchowym Polaków. Główny bohater zrobił majątek na giełdzie, ale stracił sens życia. W serialu stara się go odnaleźć – streszcza Strzembosz. Konkurenci podpowiadają, że produkcja powstała już przed dwoma laty. Pewnie więc ATM, który Studio A kontroluje, mocno spuścił z ceny. Nikogo dziś nie stać, nawet tego największego gracza na rynku, żeby zamrażać pieniądze w towarze, który nie może znaleźć klienta. Całe ryzyko ponosi przecież producent.

Kiedyś było tak, że jak klient, czyli telewizja, zaakceptował scenariusz, to robiło się dla niego tak zwanego pilota. Pierwszy odcinek, po którego obejrzeniu nadawca decydował, czy kupuje. Jeśli rezygnował, zwracał koszty za pilota, którego produkcję zlecił. Teraz TVP nie płaci. Najbardziej elegancko zachowuje się Polsat, którego właściciel Zygmunt Solorz-Żak miał przez lata opinię nadzwyczaj skąpego. – Polsat, jak zamówi, to płaci – mówi Maciej Grzywaczewski, wiceprezes ATM Group. Jego ludzie zawzięcie targują się w kwestii ceny. Kiedy jednak zostanie ustalona, nie obniżają jej arbitralnie. W TVP to normalna praktyka.

 

 

Z powodu konieczności cięcia kosztów znikają powoli klasyczne seriale, a ich miejsce w ramówkach zajmują telenowele. Z mniej markowymi aktorami, bez scen plenerowych albo – jak „Hotel 52” – kręcone w jednym tylko miejscu. – W telenoweli, w której gra wielu aktorów, jeden odcinek kręci się najwyżej w półtora dnia zdjęciowego – wylicza Maciej Grzywaczewski. Na odcinek „Ojca Mateusza” potrzeba czterech dni, na „Ranczo” – aż siedmiu. Najbardziej cięciu kosztów i obniżaniu jakości programów stara się opierać TVN.

Z kalkulacji Józefa Węgrzyna wynika, że telenowela jest dwa razy tańsza. Gdyby przerobił „Blondynkę” na telenowelę, jej szanse na emisję znacząco by wzrosły. Tylko, czy przyciągnęłaby wtedy 5 mln widzów? Poza tym dobry aktor w telenoweli zagra niechętnie. W ogóle natomiast nie powinien zagrać w sitcomie. To będzie teraz w telewizji gatunek najpopularniejszy, bo aż trzykrotnie tańszy. Wszystko kręcone w studiu. Bohaterowie „Kiepskich” nie wychodzą z domu.

A właśnie „Świat według Kiepskich”, emitowany w Polsacie, po 11 latach obecności na ekranach, zyskuje coraz większą popularność. To dzięki „Kiepskim” na producencki rynek przebojem weszli Dorota i Tomasz Kurzewscy z Wrocławia, obecnie posiadacze pakietu większościowego ATM. Oboje bez stażu w TVP, ale za to w dobrych stosunkach z Zygmuntem Solorzem-Żakiem, akcjonariuszem w ich firmie. Na początku ATM produkował głównie dla Polsatu, obecnie rozdaje karty na całym rynku producenckim. Kurzewscy kontrolują prawie 16 proc. rynku i nie bardzo mają się kogo bać.

Żeby nie wypaść z kurczącego się rynku, każdy z graczy musi mieć własną strategię przetrwania. W 2009 r. wartość wszystkich emitowanych w kraju seriali i programów rozrywkowych szacowano na 750 mln zł, obecnie – z powodu drastycznego obniżania cen – może być niższa.

Dziś w telewizjach nie mówi się o wartościach artystycznych, tylko o tym, czy program jest w stanie przyciągnąć reklamodawców. Sztaby analityków przeliczają oglądalność na złotówki. Nie każdy widz jest przecież jednakowo cenny. Najbardziej liczą się ci w wieku 16–49 lat, wielkomiejscy. Takie kryterium decyduje o zakupie. – Nadawcy mają swoje grupy docelowe, do których kierują programy – zapewnia Maciej Strzembosz. Seriale muszą się przede wszystkim podobać targetowi.

Dlatego w ramówce stawia się na pewniaki. Najlepiej te najtańsze. Od 18 lat pewniakiem jest „Familiada”, której każdy odcinek gromadzi od 2,5 do 4 mln widzów. Format teleturnieju przywiózł do Polski Ryszard Krajewski po 27-letnim pobycie w Hollywood. Zaczynał na polskim rynku producenckim jako jeden z pierwszych. TVP kupowała wtedy wyłącznie programy oparte na zagranicznych formatach. Po co eksperymentować, skoro inni już je przetestowali? – To ja kupiłem licencję na „Familiadę”, ale wkrótce TVP zażądała ode mnie, by przekazać prawo własności telewizji – wspomina Krajewski. Jeden z producentów, widząc, jak dużą oglądalność zdobywa jego program, zażądał bowiem podniesienia ceny. Od tej pory każdy producent prawa do zagranicznego formatu musi przekazać nadawcy. Krajewskiemu została jedynie „wyłączność na Karola” (Strasburgera, który prowadzi „Familiadę”).

Nawet jeśli program okazuje się hitem, klient nie jest skłonny podnosić ceny. Inaczej jest z prawem do oryginalnych programów. Te pozostają własnością producenta. Dlatego ATM mógł sprzedać licencję na „Ranczo” do Rosji, a „Kiepskich” na Ukrainę.

Ryszard Krajewski za każdy odcinek „Familiady” dostaje od telewizyjnej Dwójki 33 tys. zł. Jego księgowy wyliczył, że to dwa razy mniej niż przed 18 laty. W dodatku TVP, ponieważ – jak twierdzi – dysponuje pieniędzmi publicznymi, co pół roku każe mu startować w przetargu. Ponieważ drugiej „Familiady” nie ma, on wszystkie te przetargi wygrywa. Zabawa ciągnie się latami, co nie zmienia faktu, że TVP zdarza się i tak arbitralnie obniżyć cenę.

Te wakacje są szczególnie marne. Podczas ubiegłych szły odcinki premierowe. W tym roku, po raz pierwszy, nowych odcinków „Familiady” latem się nie kręci, lecą powtórki. Widzów to irytuje, bo przecież już doskonale wiedzą, kto wygrał. Księgowych to jednak nie interesuje, i to nie tylko w telewizji publicznej. „Świat według Kiepskich” Polsat nadaje w kratkę. Na trzy stare odcinki puszczają jeden nowy.

Telewizyjnym weteranem stał się już Robert Janowski, prowadzący w Jedynce teleturniej „Jaka to melodia?”. Na zdjęciach, robionych z planu przed 15 laty, piosenkarz ma jeszcze kruczoczarną czuprynę, dziś już mocno poprzetykaną siwizną. – Telewizja płaci za program 30 tys. zł, a sama dzięki niemu zarabia pięć razy więcej na reklamach – podlicza Józef Węgrzyn. Przez te wszystkie lata zebrało się grubo ponad 100 mln zł.

Producent wie, że TVP już drugi rok jedzie na deficycie i więcej się z niej nie wyciśnie. Trzeba zwiększać efektywność. Podczas jednego dnia nagraniowego robi się już 6, a nawet 10 odcinków teleturnieju, co znacznie zwiększa opłacalność. Chórek, płacony po 200 zł od odcinka, inkasuje dzięki temu 2 tys. zł, a prowadzący 5 tys. zł razy 10. O widza trzeba jednak dbać, żeby mu się stara melodia nie znudziła. W ramach liftingu zacieśnia się współpracę z agencjami; one na naszym rynku reprezentują interesy poszczególnych gwiazd, których piosenki wykonywane są w programie. Nie przez gwiazdy, to by było za drogo, tylko przez mniej znanych wykonawców. Wiadomo, że one za wyżej wymienione pieniądze w teleturnieju Janowskiego nie wystąpią. Ale wysyła się do nich reżysera, który zapyta, „co słychać, czy ci nie psujemy interesu?”. Na co gwiazda do kamery odpowie, że skądże, i przy okazji zachęci do przyjazdu na swój koncert albo do kupna płyty.

Widz się cieszy, agencja zadowolona, program robi się światowy, a koszty nie rosną. Tylko że telewizje widzą, jak producent dorabia, więc tym bardziej duszą cenę. I product placement (ukryta i opłacona reklama towaru w programie) odliczą, i sponsorów dopatrzą się więcej, niż ich było naprawdę. Żeby mieć argument przy kolejnych negocjacjach cenowych.

Kiedy producenci rośli w siłę, a telewizje potrzebowały seriali, w ustawie o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji zapisano, że TVP musi 10 proc. programów zakupić na zewnątrz. – Dopóki telewizja będzie przestrzegać prawa, jakoś przeżyjemy – uważa Maciej Grzywaczewski. Jeśli przestanie płacić, zaczną się bankructwa. A pewniaki będą miały coraz dłuższe brody.

Polityka 32-33.2012 (2870) z dnia 08.08.2012; Rynek; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Nie ma jak kręcić"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną