Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Słup filarem biznesu

Oszuści masowo wykorzystują słupy

Tylko w ubiegłym roku biznesmeni oszuści na fałszywe transakcje eksportowe wystawili 120 tys. fikcyjnych faktur na 2,6 mld zł. Tylko w ubiegłym roku biznesmeni oszuści na fałszywe transakcje eksportowe wystawili 120 tys. fikcyjnych faktur na 2,6 mld zł. Ryuichi Sato / Getty Images
Słup nic nie wie, niczego nie pamięta i niewiele ma. Niewiele można mu też zrobić. Dzięki słupom prawdziwi sprawcy coraz liczniejszych przestępstw finansowych pozostają bezkarni.
Słupy w formie pierwotnej występują już coraz rzadziej. Początkowo była to działalność jednorazowa i detaliczna. Tymczasem prawdziwe efekty przynosi działanie hurtowe.Richard Baker/FOTOCHANNELS Słupy w formie pierwotnej występują już coraz rzadziej. Początkowo była to działalność jednorazowa i detaliczna. Tymczasem prawdziwe efekty przynosi działanie hurtowe.
Wobec oszustów masowo wykorzystujących słupy Unia wydaje się bezbronna. Polska także.Beau Lark/Corbis Wobec oszustów masowo wykorzystujących słupy Unia wydaje się bezbronna. Polska także.

Czy Marcin P. był prawdziwym autorem przedsięwzięcia pod nazwą Amber Gold, czy tylko jego inteligentnym wykonawcą? To pytanie od kilku tygodni absorbuje ABW, skarbówkę i prokuraturę. Coraz bogatszy materiał każe poważnie zastanowić się nad drugą hipotezą.

Choćby to, że przez konta Amber Gold przewinęło się o wiele więcej pieniędzy, niż ulokowali tam jego klienci. W sumie – około 2 mld zł. Z pewnością nie były to pieniądze Marcina P., skazanego zaledwie przed kilkoma laty za wyłudzanie drobnych sum kredytów właśnie przez podstawione słupy. A więc czyje? I po co ktoś miałby je przez Amber Gold przepuszczać? Aby je zalegalizować?

To wersja prawdopodobna. Zwłaszcza że – jak słychać na Wybrzeżu – firma nie tylko brała od klientów lokaty, udzielała także kredytów. Ktoś dysponujący sporą sumą niewiadomego pochodzenia nie mógłby udać się z nią do banku, ten bowiem zażądałby podania źródła pochodzenia kapitału. W parabanku takim jak Amber Gold nikt kłopotliwych pytań nie zadaje. Ta sama suma wycofana w charakterze kredytu byłaby już przeprana. Można ją zainwestować w jakiś legalny interes.

Jacek Rostowski podczas debaty sejmowej naszej ciekawości w tej sprawie nie zaspokoił. Dowiedzieliśmy się jednak, że Amber Gold przez prawie dwa lata nie płacił podatków, a stosowny urząd skarbowy nie reagował. Ocknął się dopiero pod koniec 2011 r., kiedy to Marcin P. zapłacił 12,2 mln zł, ale wymiaru tego podatku nie można było zweryfikować. Amber Gold uparcie nie przedstawiał bowiem dokumentów finansowych. Takie przyjazne traktowanie podatnika mogło zachęcać także do prania brudnych pieniędzy.

Przy tak głośnej sprawie nietrudno o przecieki. Łączą one Marcina P. z biznesmenem dobrze znanym na Wybrzeżu. Także z rankingów najbogatszych Polaków. Na początku lat 90. był on obecny zarówno w bankowości, jak i ubezpieczeniach, co zakończyło się plajtą jego firm. Podobnie jak inne rodzaje jego działalności. To, że stracili klienci i wierzyciele, nie musi jednak oznaczać, że także właściciel wyszedł z tych perturbacji bez grosza. Biznesmen zniknął z mediów, zostawiając wspomnienie osoby zawsze otaczającej się doskonałymi prawnikami. Spekuluje się, że Amber Gold to zarówno jego pomysł, jak i pieniądze. Według tej koncepcji Marcin P. pełnił w tym interesie zaledwie rolę podstawowego figuranta, czyli tzw. słupa.

Tę hipotezę zdaje się potwierdzać kilka faktów. Marcin P. ma już w swoim życiorysie kilka wyroków, są to jednak drobne przekręty finansowe. Dość przy tym prymitywne, niewymagające biegłości ani w prawie, ani w finansach. Organizacja przedsięwzięcia pod nazwą Amber Gold, a także OLT Express wskazuje, że pracowali nad nią nieźli fachowcy, od Multikasy Marcina P. i wyłudzonych kredytów dzieli je przepaść zarówno finansowa, jak i intelektualna. To nie jest kaliber Marcina P.

Kolejny fakt – ukrywania się przed mediami – może świadczyć o tym, że Mózg operacji bał się konfrontacji swojego, niezbyt finezyjnego, słupa z dziennikarzami. Tego, że absolwent technikum ekonomicznego się sypnie, nie będzie umiał odpowiedzieć na pytania, zaplącze. Stanie się oczywiste, że jest tylko marionetką odcinającą się w dodatku od swego poprzedniego nazwiska. To, które przyjął, żony, jest na Wybrzeżu bardzo szanowane. Hipoteza, że Marcin P. był tylko słupem, ma sporą dozę prawdopodobieństwa. Fakt, że byłby to już słup nowej generacji.

Słup za działkę

Tylko w minionym roku banki odprawiły z kwitkiem 7100 słupów, czyli osób, które usiłowały wyłudzić kredyt na skradziony lub sfałszowany dowód tożsamości. Dzięki czujności pracowników nie straciły 510 mln zł. Ilu słupom się udało? Tym banki się nie chwalą.

Rekordzista próbował się zapożyczyć na 30 mln zł. Im gorzej dzieje się w gospodarce, tym szybciej rośnie popyt na słupy.

Rekrutacja – jak mówią pracownicy zajmujący się bezpieczeństwem banków – odbywa się najczęściej na dworcach. Zabranego stamtąd delikwenta trzeba umyć, ogolić i przebrać, najlepiej w garnitur. W im gorszej sytuacji życiowej się znajduje, tym taniej kosztuje. Narkoman zgodzi się pojechać do banku po kredyt za porcję używki, najcwańsi – za kilkaset złotych. Pokażą sfałszowany dokument na nie swoje nazwisko i – w razie wpadki – godzą się na poniesienie konsekwencji prawnych. W razie sukcesu wyłudzone pieniądze natychmiast muszą oddać organizatorowi przedsięwzięcia, który czeka w samochodzie, a nawet wchodzi ze słupem do banku.

Banki na taką okoliczność intensywnie szkolą swoich pracowników i uczulają ich na „symptomy podstawienia słupa”. Mogą one wystąpić po jakimś bardziej szczegółowym pytaniu na temat miejsca pracy. Podstawiona osoba będzie się wtedy mieszać, a czasem nawet próbuje do kogoś zadzwonić, co powinno skłonić do odmowy kredytu. Związek Banków Polskich zabiega o to, by banki mogły bardziej skutecznie bronić się przed oszustami. – Chcielibyśmy móc sprawdzić, czy firma, która ubiega się o kredyt, płaci podatek dochodowy, a indywidualny klient – PIT – zdradza Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes związku. Tylko „czy”, absolutnie nie „ile”. Na razie nie ma o tym mowy, potraktowano by to jako nadmierną dociekliwość i ingerencję nielubianych instytucji finansowych w intymne sprawy wolnego obywatela. Więc niektórzy wolni obywatele doskonalą się w rzemiośle wykorzystywania słupów.

Słupy w formie pierwotnej występują już coraz rzadziej. Początkowo była to działalność jednorazowa i detaliczna. Tymczasem prawdziwe efekty przynosi działanie hurtowe. W gospodarce rynkowej sprzedać można wszystko. Sporym wzięciem cieszą się nawet plajtujące firmy. Jedyny warunek – przedsiębiorstwo musi mieć dobrą historię kredytową. To znaczy w lepszych czasach zaciągało pożyczki i spłacało je regularnie. Banki sprawdzone firmy lubią najbardziej.

W takim przypadku słup zagra rolę biznesmena, to on staje się prawnym właścicielem zakupionego przedsiębiorstwa. Jako prezes zaciągnie w banku kredyt na firmę. Jako pracodawca wystawi hurtem zaświadczenia potwierdzające fikcyjne zatrudnienie dla innych słupów – pracowników, których zadaniem także będzie zaciągnięcie kolejnych kredytów.

Banki coraz częściej takie zaświadczenia sprawdzają i na taką okoliczność trzeba się przygotować. Bywa, że lewe zaświadczenie dla potencjalnego pożyczkobiorcy potwierdza jego zatrudnienie w znanej, ciągle funkcjonującej firmie. Wystawiająca je osoba – najczęściej mózg operacji – przystawia budzącą zaufanie pieczątkę ze stacjonarnym numerem telefonu tej firmy. Do uzyskania możliwości przekierowania połączeń z tego numeru trzeba kolejnego słupa, najlepiej kogoś, kto wcześniej pracował w TP SA albo u innego operatora. Taki fachowiec dzwoni pod numer z pieczątki i przekonuje, że operator robi jakieś testy w celu poprawienia jakości usług i pracownik firmy musi tylko wystukać odpowiedni kod. Słup go podyktuje. Po takiej operacji telefon z banku od osoby, która chce sprawdzić wiarygodność starającego się o pożyczkę, automatycznie zostanie przełączony do oszusta. Ten potwierdzi fakt zatrudnienia i wysokość zarobków.

Są i inne metody praktykowane w wyższej szkole kantowania. Oto pod prawdziwą firmę z Poznania podszył się słup – biznesmen, który założył kilka kont, m.in. w euro, w stołecznym banku. Firma notuje duże obroty, więc oczywiste jest, że z konta korzystać może także pełnomocniczka, kolejny słup. Wiarygodnemu klientowi bank pozwolił używać tak zwanej wrzutni, przez którą wpłaca się pieniądze. Bankowcy podejrzewają, że nieznany do tej pory mózg tego przedsięwzięcia miał w banku kreta. Skądś bowiem wiedział, że wpłaty od wiarygodnych klientów nie są przeliczane od razu po zaksięgowaniu.

Najpierw więc słup biznesmen włożył do wrzutni plik pociętych kartek i zadeklarował, że wpłaca 1,5 mln euro. Zanim zostały przeliczone, słup pełnomocniczka przelała z tego konta już prawdziwe pieniądze, kupując za nie kilka kilogramów złotych monet i wynosząc je z banku. Po roku pełnomocniczkę udało się zatrzymać. Kim był mózg – nie wiadomo. Słupy milczą.

Ofiarą słupów padają nie tylko banki. Ostatnio słupy – rzekomi prezesi firm – masowo zaczęły wynajmować puste mieszkania w apartamentowcach. Właściciele, żeby wreszcie mieć pieniądze na raty kredytu, gotowi są spełniać niemal każdy kaprys. To oczywiste, że klient, który nie targuje się o wysokość czynszu, chce mieć w mieszkaniu nową pralkę, telewizor, zmywarkę itp. Pani W., właścicielka apartamentu w al. Wilanowskiej w Warszawie, przyznaje, że bardziej zainteresowała się wizytówką fikcyjnego (jak się potem okazało) prezesa, który chciał wynająć mieszkanie na koszt firmy, niż podobieństwem zdjęcia w dowodzie do oryginału. Na drugi dzień po wprowadzeniu się prezes zniknął wraz z całym wyposażeniem mieszkania. Jedną z cech charakterystycznych słupa jest to, że nagle znika i zwykle nie udaje się go odnaleźć. Po jakimś czasie policja zawiadamia, że „z powodu niewykrycia sprawcy dochodzenie w wyż. wym. sprawie zostało umorzone”.

Słup za kilka tysięcy

Metoda na słupa używana jest też przy wyłudzaniu zwrotów VAT. Ten podatek to duże pieniądze, aż 23 proc. ceny towaru. Wcześniej kusiła akcyza zawarta w paliwie. Ta pokusa obrodziła serią tak zwanych afer paliwowych. Ich istotą było to, że podatek akcyzowy na dwa identyczne towary – olej opałowy i olej napędowy – był zupełnie inny. Na olej służący do opalania mieszkań fiskus akcyzy nie nakładał, więc był tani. Olej napędowy, służący jako paliwo do aut, był obciążony wysokim podatkiem. Czy można się dziwić, że jako paliwo sprzedawano opałowy? Akcyzę od wyższej ceny zatrzymywała nieuczciwa firma. Żeby zatrzeć tropy prowadzące do źródła przestępstwa, w łańcuszku od dostawcy do odbiorcy umieszczano jeszcze kilka firm słupów. Nie przepuszczano przez nie paliwa, tylko – faktury. Oszuści liczyli na to, że gdy słupy znikną, autorów przekrętu znaleźć będzie o wiele trudniej.

Pierwsze śledztwa w aferach paliwowych zaczęły się toczyć w 2002 r. Prokuratury i sądy dość marnie sobie radziły. Dwa główne zarzuty wobec tzw. mafii krakowskiej zdążyły się przedawnić. W procesie toczącym się w sądzie w Katowicach wyroki zapadły dopiero przed kilkoma miesiącami. Na 2,5 roku skazano m.in. słynnego detektywa. On także był słupem.

Z czasem działalność w sektorze paliwowym stała się zbyt ryzykowna. Ale zdążyliśmy wejść do Unii, dzięki czemu przedsiębiorczość ogólnie rozkwitła. Także ta oparta na słupach. Słupy masowo zaczęły się pojawiać w skupach złomu.

Staliśmy się złomiarską potęgą – zauważa Paweł Rychlewski, zastępca dyrektora Departamentu Kontroli Skarbowej MF. Ze statystyk wynikało, że Polska eksportuje niesamowite ilości złomu. Statystyki brały się z faktur, z którymi przedsiębiorcy zgłaszali się do urzędu skarbowego po zwrot podatku VAT. Złom sprzedany w kraju zawiera w cenie brutto 23 proc. podatku, wyeksportowany – zero. Firmy eksportujące otrzymują z powrotem VAT, który wcześniej zapłaciły. Słupy wystawiały faktury umożliwiające odbiór podatku, który zapłacony nie został.

Na wspólnotowym rynku nie ma granic, nikt nie sprawdza, czy złom rzeczywiście wyjechał z Polski. Fakt wysłania towaru np. do Hiszpanii potwierdzają wyłącznie faktury. Ministerstwo Finansów liczbę fikcyjnych faktur za eksport złomu szacuje na ponad 53 tys. sztuk! Z faktur opisujących wywóz metali do innych krajów wyłania się obraz podobny. Złomiarską potęgą eksportową może czuć się Hiszpania, Węgry, a nawet Łotwa. Wyłudzanie VAT nie jest bowiem naszą, polską specjalnością.

Karuzelę podatkową, czyli popularny rodzaj podatkowego przekrętu, wymyślił Brytyjczyk, któremu do tej pory nie udowodniono winy. Kręcą nią słupy. Mówiąc w uproszczeniu: polski słup fikcyjnie sprzedaje złom do Anglii i odbiera sobie VAT. Potem słup angielski odsprzedaje ten sam złom (a w rzeczywistości jedynie faktury) do Polski i również należy mu się zwrot od własnego fiskusa. W łańcuszku słupów jest o wiele więcej. Karuzelą zakręca się raz, góra dwa. Zanim fiskus zorientuje się, że został oszukany, słupy znikają. Wielu udaje się zatrzymać, ale to tylko figuranci. Organizatorów przedsięwzięcia nie znają. Nie pamiętają, komu przekazywali pieniądze. Posadzenie słupa w więzieniu strat fiskusowi nie rekompensuje. A prawdziwi sprawcy zmieniają przekrętową branżę.

Według Pawła Rychlewskiego z Departamentu Kontroli Skarbowej MF tylko w ubiegłym roku biznesmeni oszuści na fałszywe transakcje eksportowe wystawili 120 tys. fikcyjnych faktur na 2,6 mld zł. Z firm słupów niczego odzyskać się nie da. W całej Unii straty na przekrętach z VAT szacuje się na 2,5 proc. PKB. Nasi „skarbowcy” szkolą się w walce z nimi wraz z kolegami z pozostałych krajów Wspólnoty, ale wielkimi sukcesami pochwalić się nie mogą. W unijnej nomenklaturze słupy nazywa się „znikającymi podatnikami”. Właśnie pojawili się w handlu prętami stalowymi. Tak jak jeszcze niedawno po całej Unii jeździły faktury potwierdzające eksport nieistniejącego złomu, tak teraz kwitnie lewy międzynarodowy handel prętami stalowymi.

Ze statystyk Eurostatu wynika, że tylko z malutkiej Łotwy wyeksportowano do Polski w 2011 r. 299 tys. ton prętów. Za tyle słupy łotewskie zażądały od swojego fiskusa zwrotu podatku. Według tego samego Eurostatu, gdy opiera się on na danych z Polski – wjechało do nas z Łotwy zaledwie 4,9 tys. ton prętów. To prawdziwa wielkość łotewskiego eksportu. Reszta była tylko na fakturach, służących do wyłudzenia podatku. Fikcyjni eksporterzy zniknęli z pieniędzmi. Szukaj wiatru w polu.

Właściciele tych nielegalnych, coraz większych sum, zarobionych przy pomocy słupów, muszą je potem przeprać. Do tego potrzebne są następne słupy. Rekrutowane już nie na dworcach, ale najczęściej przez internetowe serwisy pracy, a nawet biura karier wyższych uczelni. To już nie są kloszardzi z dworca, ale wykształceni, najczęściej młodzi ludzie poszukujący pracy. Ta wygląda na łatwą i – co ważniejsze – doskonale płatną.

Nieznany pracodawca, z którym komunikują się wyłącznie w sieci, stawia tylko jeden warunek – muszą założyć bankowe konto internetowe. Perspektywa łatwego zarobienia nawet 20 tys. euro rocznie wielu wydaje się nad wyraz kusząca. Zwłaszcza że wysiłek żaden. Trzeba tylko monitorować przychodzące na własne konto przelewy i przesyłać je dalej pod wskazane konto. Czyli przeprać. Słupy nawet nie zdają sobie sprawy, że biorą udział w przestępstwie. Organizatorów procederu, oczywiście, nie znają.

Słupy za miliony

Na koniec coś o firmach słupach najnowszej generacji. Są jak najbardziej legalne. Osiągają ogromne zyski, płacą od nich uczciwie podatki. W przeciwieństwie do Amber Gold regularnie składają sprawozdania finansowe. Jednym słowem – przyczyniają się do wzrostu produktu krajowego brutto, czyli ogólnej pomyślności Polaków. Kolejny cud nad Wisłą?

Legalizacja słupów najnowszej generacji stała się ubocznym produktem troski Unii Europejskiej o środowisko naturalne. Ta właśnie troska podyktowała dyrektywę zobowiązującą wszystkich producentów i importerów sprzętu gospodarstwa domowego, telewizorów, komputerów itp. do finansowania kosztów ich recyklingu. Mają płacić za to, żeby niebezpieczny freon za starych lodówek został unieszkodliwiony i nie zatruwał powietrza. Żeby w ziemię nie wsiąkały trujące substancje chemiczne ze starych baterii i żeby odzyskać wszystko, co da się odzyskać, ze starych lamp czy telewizorów. Żeby cały ten złom nie trafiał na wysypiska śmieci.

Słuszna i szlachetna idea w naszym kraju szybko zamieniła się we własne przeciwieństwo. Nieuczciwi przedsiębiorcy błyskawicznie zwietrzyli interes. Firmy zajmujące się utylizacją tzw. elektrośmieci zaczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu. Według Wojciecha Koneckiego z Polskiego Związku Producentów AGD jest ich już 15 tys. Dzielą między siebie rynek wart ok. 100 mln zł rocznie.

Proces fikcyjnej utylizacji wygląda tak: producent lub importer sprzętu znajduje firmę, która wystawia mu za opłatą fakturę poświadczającą, że zapłacił za przyszły recykling urządzeń. Czyli za to, że partner, któremu płaci – odzyska cenne surowce, a szkodliwe substancje naprawdę zutylizuje. Wobec prawa wytwórca np. telewizorów jest już w porządku, dopełnił obowiązku. Zadbał o środowisko. Tak naprawdę jednak losy starych telewizorów, czyli to, czy rzeczywiście zostaną poddane recyklingowi, niewiele go obchodzą. Interesuje go cena za usługę, faktura poświadczająca, że dopełnił obowiązku. W czasach, gdy firmy rozpaczliwie tną koszty, liczy się każda złotówka.

Na wyborze tańszej firmy, zajmującej się recyklingiem, duży producent telewizorów zaoszczędzić może rocznie nawet milion złotych – zauważa Konecki. Wybiera się więc jak najtańszych partnerów. Przymykając oko na to, że świadczą usługi fikcyjnie, tylko na papierze. Elektrośmieci zamiast do recyklingu trafiają… na wysypiska lub do punktów złomu. Uczciwe przedsiębiorstwa utylizacyjne, z braku klientów, wypadają z rynku. Ich miejsce zajmują legalni oszuści.

Firmy zajmujące się fikcyjną utylizacją mają wszelkie konieczne certyfikaty. Mają nawet place i niezbędne urządzenia do recyklingu. Ponieważ przyjazne państwo zobowiązało się do uprzedzania przedsiębiorcy o planowanej kontroli, w czasie wizyty inspektorów firma naprawdę zajmuje się recyklingiem. Potem wraca do starych praktyk. Inspekcja Ochrony Środowiska nie ma zastrzeżeń. Po wyjściu kontrolerów recykling zamiera, a stare komputery i lodówki znów wyjeżdżają na wysypiska.

Inspektorzy skarbowi są zadowoleni, bo dokumentacja podatkowa też jest w najlepszym porządku, do kasy państwa płyną pieniądze. Z publikowanych w „Monitorze” sprawozdań finansowych wynika, że najlepsze firmy utylizacyjne osiągają 50–70 proc. rentowności. Od sporych zysków uczciwie płacą podatki. Rosną tylko góry nieutylizowanych elektrośmieci na dzikich wysypiskach.

Paweł Rychlewski obawia się, że branż, które opanują słupy najnowszej generacji, będzie szybko przybywać. Na przykład handel certyfikatami uprawniającymi do emisji CO2 świetnie się do tego typu oszustw nadaje. Walkę z nimi nazywa gonieniem króliczka.

Wobec oszustów masowo wykorzystujących słupy Unia wydaje się bezbronna. Polska także. Zapewne jest to cena wolności gospodarczej. Ale może dałoby się zapłacić mniej?

Polityka 36.2012 (2873) z dnia 05.09.2012; Rynek; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Słup filarem biznesu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną