Śledztwo w sprawie jamalskiej, prowadzone przez ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza na zlecenie premiera Tuska miało doprowadzić do wykrycia winnego narażenia na śmieszność szefa polskiego rządu.
Przypomnijmy, że w wyniku dość tajemniczych niedomówień i nieporozumień premier nie dowiedział się w porę, że polska spółka EuRopol Gaz podpisała list intencyjny z Gazpromem w sprawie budowy gazociągu Jamał II przez Polskę i to w wersji, która jest uznawana przez polskie władze jako politycznie nieakceptowana. Wprawdzie list intencyjny nie ma żadnej mocy wiążącej a spółka EuRoPol Gaz jest w połowie własnością Gazpromu, to jednak sprawa wywołała polityczny skandal.
Okazało się, że wiele osób o tym wiedziało, ale nie przywiązywało do tego wagi. Ktoś się do kogoś nie dodzwonił, ktoś coś powiedział, a inny tego nie zrozumiał. W sumie można było odnieść wrażenie, że śledzimy scenariusz komedii pomyłek a nie dramat polityczny. Summa summarum, wyszło ogólne wrażenie bałaganu – w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa, jak i w ministerstwach skarbu i gospodarki. Najbardziej podejrzani byli Janusz Piechociński i Mikołaj Budzanowski. Piechociński jako ludowy koalicjant był nie do ruszenia, więc skrupiło się na Budzanowskim, którego premier odwołał za to, że „wykonywał funkcje nadzorcze nad spółkami skarbu państwa w sposób niewystarczający”. Odwołanie Budzanowskiego było o tyle łatwym zabiegiem, że nie dotyczyło polityka PO, więc nie rodziło dla premiera problemów ze równoważeniem interesów poszczególnych grup w partii. Było równie łatwe jak pozbycie się kiedyś ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego.
Budzanowski starał się jak mógł. Pracował od rana do wieczora. Ma naturę perfekcjonisty i wzorowego ucznia. Był przekonany, że dzięki swojemu talentowi i pracowitości będzie w stanie wszystko przewidzieć i nad wszystkim zapanować. Premier powiedział, że chce mieć gaz łupkowy w 2014 r., więc Budzanowski kolanem dociskał spółki, by inwestowały w poszukiwanie i wydobycie. Premier pojechał do Kataru, by podpisać kontrakt w sprawie gazu skroplonego, więc minister obiecał, że dopilnuje by gazoport był gotowy w terminie. Był czujny i gotowy do zdecydowanych działań. Kiedy rosyjski koncern podjął starania, by przejąć Zakłady Azotowe w Tarnowie, Budzanowski pojechał na walne Tarnowa i wzywał akcjonariuszy do odrzucenia rosyjskiej oferty. A potem skonsolidował sektor chemiczny, by Rosjanom odciąć szanse na przejęcie.
Niestety, nawet pracując całą dobę minister nie był w stanie wszystkiego dopilnować i nad wszystkim zapanować. Przegapił kryzys w PLL LOT, co skończyło się koniecznością udzielenia pilnej pożyczki i wdrożeniem planu ratunkowego o dość wątpliwych szansach na sukces. Nie upilnował budowy gazoportu – rosną opóźnienia i nie wiadomo, czy będzie gdzie rozładować statki z Kataru. Nie widać przełomu w łupkach, nie wiadomo co z programem odbudowy polskich elektrowni. Stare dożywają swoich dni, a budowa nowych nie może ruszyć z miejsca.
Mikołaj Budzanowski zostawia więc swojemu następcy, Włodzimierzowi Karpińskiemu sporo kłopotów. Karpiński dotychczas był wiceministrem administracji i cyfryzacji i nie ma wielkiego doświadczenia w zarządzaniu gospodarką. Jest jednak doświadczonym politykiem z lubelskiej PO, zaprawionym w bojach z Zytą Gilowską i Januszem Palikotem, zaprzyjaźnionym z prawą ręką premiera Pawłem Grasiem. Ma więc wszelkie zalety, by być ministrem skarbu nie do ruszenia.