Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Marzenie o inflacji

Ryzyko niskiej inflacji

Tak naprawdę to niska inflacja niepokoi dopiero wówczas, gdy pojawia się groźba deflacji. Tak naprawdę to niska inflacja niepokoi dopiero wówczas, gdy pojawia się groźba deflacji. Jacek Waszkiewicz / Reporter
Jeszcze niedawno martwiliśmy się dość wysokim wzrostem cen. A tymczasem w ciągu paru miesięcy, bez żadnych fanfar i akcji, roczna inflacja spadła z 4 do 0,8 proc. I znowu nas zaczyna martwić – tym razem dlatego, że za niska.
Dlaczego inflacja we wrześniu ubiegłego roku wynosiła jeszcze blisko 4 proc., a obecnie niecały 1 proc.?Wawrzyniec Korona/PantherMedia Dlaczego inflacja we wrześniu ubiegłego roku wynosiła jeszcze blisko 4 proc., a obecnie niecały 1 proc.?

Cel inflacyjny, który postawiła sobie Rada Polityki Pieniężnej NBP, to 2,5 proc. w skali roku z akceptowalnym odchyleniem o jeden punkt procentowy w górę lub w dół (a więc pożądany poziom inflacji wynosi pomiędzy 1,5 a 3,5 proc.). Nieprzypadkowo. Bo z inflacją wcale nie jest tak, że zawsze im niższa, tym lepsza. Kiedy zbliża się w okolice zera, a jeszcze bardziej wtedy, kiedy spada poniżej zera, zaczyna być problemem właśnie dlatego, że jest zbyt niska.

Przez lata przyzwyczailiśmy się do czegoś innego. Wprawdzie od czasów, gdy inflacja w Polsce przekraczała 1000 proc. w skali roku, minęły już ponad dwie dekady, a 13 lat od czasu, gdy po raz ostatni mieliśmy do czynienia z inflacją dwucyfrową, jednak w powszechnej opinii uporczywy wzrost cen stanowi jedną z największych bolączek gospodarczych Polski. Dlatego właśnie NBP toczy z nim bezpardonową walkę, realizując strategię bezpośredniego celu inflacyjnego. Najogólniej mówiąc, polega ona na tym, że bank centralny zakłada pożądany poziom inflacji (właśnie owe 2,5 proc.). Jeśli z bieżących danych i prognoz wynika, że rzeczywisty wzrost cen może okazać się znacząco wyższy od celu inflacyjnego, należy bez wahania podnosić stopy procentowe. Jeśli jednak wygląda na to, że na dobre spadnie znacznie poniżej celu, stopy należałoby natychmiast obniżać.

Warto zauważyć, że w swoich ocenach bank centralny musi opierać się głównie na prognozach, rzeczywisty wpływ zmian stóp procentowych na inflację odnotowuje się bowiem zazwyczaj dopiero po upływie kilku kwartałów. Dlatego nawet bieżące dane GUS na temat tempa wzrostu cen znacznie odbiegającego od celu inflacyjnego nie muszą wcale oznaczać konieczności natychmiastowej zmiany stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej NBP może przecież uznać, że mamy do czynienia z krótkookresowym odchyleniem od celu, które za kilka miesięcy zniknie bez żadnych działań ze strony banku. Tak najwyraźniej sądzi obecnie, skoro spadkowi inflacji towarzyszyło znacznie wolniejsze obniżanie stóp, dodatkowo stale opatrzone komentarzami studzącymi oczekiwania co do dalszych obniżek.

Źródła niskiej inflacji

Dlaczego inflacja we wrześniu ubiegłego roku wynosiła jeszcze blisko 4 proc., a obecnie niecały 1 proc.? Kilka miesięcy temu dość wysoka inflacja generowana była głównie przez silnie rosnące ceny paliw, energii i żywności. Obecnie wzrost cen żywności jest umiarkowany, a ceny energii i paliw w ciągu minionych 12 miesięcy spadły.

Za wyraźne obniżenie się polskiej inflacji odpowiadają trzy czynniki. Pierwszy ma charakter zewnętrzny i niezależny od polityki NBP. Jest nim kształtowanie się światowych cen surowców. Recesja, w którą wpadła strefa euro, wywołując spowolnienie gospodarcze w skali całego globu, doprowadziła też do zmniejszenia się popytu na surowce, a w ślad za tym do spadku ich cen (np. ceny ropy spadły ze 118 dol. na początku roku do 100 dol. obecnie). Niższe ceny surowców obniżają koszty produkcji oraz przekładają się bezpośrednio na rachunki, jakie płacimy na stacjach benzynowych.

Drugi czynnik to stabilny złoty. Mimo zawirowań w globalnej gospodarce, kurs złotego w ciągu minionych 12 miesięcy najpierw się wyraźnie wzmocnił, a potem pozostawał na dość stabilnym, stosunkowo wysokim poziomie. Choć polska gospodarka wyraźnie spowolniła swój rozwój, a stan finansów publicznych nadal jest dość odległy od ideału, inwestorzy uznali najwyraźniej nasz kraj za stabilny i bez wahania lokują u nas swoje kapitały, masowo kupując wypuszczane przez rząd obligacje (co doprowadziło do historycznie niskiego poziomu odsetek, które musi im oferować minister finansów). Nie bez znaczenia było również utrzymywanie przez NBP stosunkowo wysokich stóp procentowych zachęcających do napływu kapitału i wzmocnienia złotego. W konsekwencji spadek dolarowych cen surowców w pełni przekładał się na spadek ich cen liczonych w złotych.

 

Wreszcie trzeci czynnik to stan gospodarki. Od czterech kwartałów odnotowujemy w Polsce stagnację konsumpcji i lekki spadek inwestycji. Oznacza to, że mamy na rynku krajowym do czynienia z wyjątkowo słabym popytem. W takiej sytuacji producentom trudno jest podwyższać ceny. Jednocześnie słabnąca dynamika produkcji zwiększa stopę bezrobocia, a w ślad za tym prowadzi do wyhamowania wzrostu płac. A to oznacza i niższy wzrost kosztów produkcji, i słabszy popyt.

Wszystko to razem pchało inflację w dół w tempie znacznie szybszym, niż oczekiwała Rada Polityki Pieniężnej. Nie ma raczej wątpliwości, że obniżki stóp procentowych, na które się zdecydowała, były bardzo skromne, a przede wszystkim o wiele miesięcy spóźnione (jeszcze rok temu, zamiast obniżać, Rada podniosła stopy procentowe). Z drugiej strony, nie należy również przesadzać z wiarą, jak bardzo różniłaby się dziś sytuacja gospodarcza kraju, gdyby polityka NBP była śmielsza. Większość źródeł spadku inflacji pochodzi z zagranicy, podobnie jak z zagranicy pochodzi większość czynników wiodących do wyhamowania wzrostu gospodarczego. Oczywiście, nieco niższe stopy procentowe mogłyby zaowocować nieco słabszym złotym, nieco niższym bezrobociem i nieco żywszym popytem krajowym. Ale prawdopodobnie zmiany nie byłyby radykalne, a inflacja niewiele wyższa niż obecnie.

Czy inflacja może być zbyt niska?

Mimo to nie uciekniemy od pewnych kłopotów związanych z niskim poziomem inflacji. Mogą one być często tak samo uciążliwe, jak problemy wynikające z nadmiernej dynamiki cen. Skrajnym przypadkiem jest w tym zakresie deflacja, a więc sytuacja, w której ceny w ogóle nie rosną, a nawet spadają. Na razie deflacja nam nie grozi, ale pewne elementy presji deflacyjnej na pewno mogą być zauważalne na rynku.

Rzecz w tym, że nie mówimy wcale o wyhamowaniu wzrostu cen pożądanym i oczekiwanym, wynikającym na przykład z postępu technicznego i obniżki kosztów produkcji. Obecna niska inflacja wynika w znacznej mierze z faktu wyhamowania wzrostu gospodarczego – i w Polsce, i na świecie. Jeśli popyt na rynku jest niski, producenci mają kłopot ze sprzedażą. Rosnące zapasy towarów zmuszają ich do obniżania cen oraz do ograniczania skali bieżącej produkcji. Jeśli jednak sprzedają towary po obniżonych cenach, ponoszą stratę, którą usiłują sobie zrekompensować, redukując koszty. Na krótką metę można to zrobić na dwa sposoby: albo obniżając płace, albo zmniejszając zatrudnienie. Tak czy owak, oznacza to dalsze ograniczenie popytu. Słowem, presja deflacyjna to nawet nie tyle spadek cen, ile raczej wzrost bezrobocia.

Negatywne konsekwencje presji deflacyjnej nie ograniczają się do niższych płac i wzrostu bezrobocia. Jeśli inflacja spada szybciej od stóp procentowych, rosną stopy realne. Stawia to natychmiast w trudniejszej sytuacji firmy i ludzi zadłużonych w bankach: z jednej strony ich dochody realne nie rosną, z drugiej kredyt staje się realnie droższy. Kiedy inflacja spada w okolice zera, również sam bank centralny może mieć problemy z prowadzeniem polityki pieniężnej. Jeśli bowiem chce dalej ulżyć gospodarce, powinien obniżyć stopy procentowe poniżej inflacji – a to oznacza praktycznie sprowadzenie ich do zera. A potem już pozostają tylko ujemne stopy procentowe banku centralnego, trudne do wprowadzenia i koncepcyjnie, i technicznie (choć robił to ostatnio bank centralny Szwecji).

 

Dużym przegranym – przynajmniej w krótkim okresie – okazuje się w przypadku nieoczekiwanie niskiej inflacji budżet państwa. Wydatki budżetu zapisane są w wielkości nominalnej, natomiast dochody to jedynie prognoza. Jeśli inflacja jest znacząco niższa od prognoz, znacznie niższe okazują się również wpływy podatkowe. Presja deflacyjna powoduje, że wpływy te maleją zarówno z powodu niższej wartości sprzedaży towarów na rynku, jak i pogorszenia się kondycji finansowej przedsiębiorstw i banków. Natomiast wydatki zazwyczaj wcale nie spadają, a w niektórych przypadkach rosną (zasiłki dla bezrobotnych). Niższe okazują się jedynie koszty obsługi zadłużenia. W rezultacie przy niespodziewanie niskiej inflacji wzrosnąć może deficyt budżetowy i dług publiczny.

Byle nie deflacja

Tak naprawdę to niska inflacja niepokoi dopiero wówczas, gdy pojawia się groźba deflacji. Wiele lat temu Alan Greenspan powiedział: „jedyna rzecz, której się bardziej boję niż inflacji, to deflacja”. Inflacja to permanentny, trudny do opanowania, coroczny wzrost poziomu cen. Deflacja to coś dokładnie odwrotnego: pełzający spadek cen, wywołany słabym popytem i niedostateczną ilością pieniądza na rynku.

Najstraszliwsza deflacja w historii nastąpiła w latach Wielkiego Kryzysu, czyli światowego załamania gospodarczego z lat 1929–33. Ceny w gospodarce amerykańskiej spadały przez 4 lata z rzędu, a łączny ich poziom obniżył się o 25 proc., czemu towarzyszyło drastyczne załamanie wielkości produkcji (spadek PKB o 30 proc.). Trzeba jednak pamiętać, że do deflacji doszło wówczas w sytuacji, gdy banki centralne głównych krajów świata przez długi czas starały się utrzymać stałą wartość pieniądza w relacji do złota.

Po drugiej wojnie światowej sytuacja uległa zmianie. Papierowy pieniądz oderwał się od złota, więc łatwiej było kontrolować jego ilość na rynku i nie dopuszczać do jego niedostatku. Problemem stała się raczej inflacja, która towarzyszyła zarówno okresom nadmiernie silnego wzrostu popytu, jak i nadmiernej emisji pieniądza lub znacznego wzrostu cen surowców (stagflacja w latach 70. ubiegłego wieku). Wydawało się natomiast, że deflacja to w warunkach współczesnej gospodarki jedynie upiór z przeszłości, który nie ma prawa się odrodzić.

Świat zderzył się na nowo ze zjawiskiem deflacji dopiero w ciągu minionych dwóch dekad. Od blisko 20 lat w stałej deflacji tkwi Japonia, gdzie poziom cen jest dziś niższy niż w roku 1993 r. Chroniczna recesja i deflacja wynikają tam głównie ze strukturalnych problemów sektora bankowego, więc ostatnio bank centralny ogłosił gotowość podwojenia bazy pieniężnej (pieniądza rzeczywiście wpuszczonego do obiegu) w celu doprowadzenia do wzrostu inflacji. Deflacyjne problemy, wynikające głównie z bardzo silnej waluty, odnotowuje również od kilku lat Szwajcaria (receptą banku centralnego było podjęcie działań na rzecz osłabienia franka). Jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, w krajach dotkniętych deflacją banki centralne są gotowe na podejmowanie najbardziej niekonwencjonalnych działań, byle tylko doprowadzić do wzrostu inflacji do „rozsądnego” poziomu.

***

Na szczęście nic nie wskazuje na to, aby deflacja groziła Polsce. Obecny silny spadek inflacji, choć nieprzyjemny dla wielu firm i dla ministra finansów, wydaje się przejściowy. Nawet jeśli polityka pieniężna NBP była zbyt ostrożna, a może nawet przyczyniła się do lekkiego pogorszenia i tak trudnej dziś sytuacji gospodarczej, z wagą tego problemu nie należy przesadzać. Jeśli sytuacja na polskim i globalnym rynku się poprawi, w ślad za tym na nowo przyspieszy wzrost cen. W perspektywie najbliższych lat ryzyko nadmiernego wzrostu inflacji wydaje się nadal w Polsce znacznie większe niż ryzyko długotrwałej presji deflacyjnej. Nie ma więc powodu przesadnie obrażać się na niską inflację: minister finansów niech zaciśnie zęby i szuka dodatkowych oszczędności w budżecie, a my raczej cieszmy się z tego, że wzrost cen nie pożera dziś realnej wartości naszych dochodów.

Polityka 24.2013 (2911) z dnia 11.06.2013; Rynek; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Marzenie o inflacji"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną