Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Manewry krążownika

Licznik polskiego długu bije już trzy lata

Państwo wydaje za dużo - uważa Balcerowicz -  powinno drastycznie zmniejszyć wydatki. Państwo wydaje za dużo - uważa Balcerowicz - powinno drastycznie zmniejszyć wydatki. Łukasz Ostalski / Reporter
Licznik polskiego długu Leszka Balcerowicza stał się symbolem jego walki o reformy albo po prostu walki z rządem. Kto pamięta, że wisi już trzy lata?
23,5 tys. zł - to częśc długu Polski przypadająca na głowę statystycznego Polaka.Leszek Zych/Polityka 23,5 tys. zł - to częśc długu Polski przypadająca na głowę statystycznego Polaka.

*** Już po opublikowaniu tekstu okazało się, że licznik długu zniknął z wyświetlacza. Forum Obywatelskiego Rozwoju, które opłaca emisję poinformowało, że wyłączenie licznika nastąpiło z powodu błędu ludzkiego. "Emisja licznika została przywrócona, a firma jest gotowa do podjęcia rozmów o dalszej współpracy" - napisano w komunikacie FOR. ***

Elektroniczna tablica ogłoszeniowa w centrum Warszawy, na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich, nad dawną Cepelią, dawno wtopiła się w krajobraz stolicy. Mało który przechodzień zadziera głowę, żeby zobaczyć, że dług publiczny Polski wynosi 875 499 001 760 zł. Ostatnie cyferki zmieniają się coraz szybciej. Tempo zmian aktualizuje się raz na kwartał. Gdyby napisano 875 mld zł, cyfry stałyby prawie w miejscu, tempo narastania długu nie wydawałoby się aż tak niepokojące. Tymczasem licznik ma właśnie ostrzegać i niepokoić. Wkurzać na rząd. Więc jest w złotówkach, bez żadnych skrótów, żeby było widać, jak szybko rośnie. Tyle że nie każdy jest się w stanie zorientować, czy to miliony, czy już miliardy. I co to w ogóle oznacza?

Dla tych, którzy się nie orientują, wyświetla się następna liczba – 23,5 tys. zł. To część długu Polski przypadająca na głowę statystycznego Polaka. Tusk nabrał kredytów jak Gierek – komentują czasem przechodnie. W Internecie pojawiły się już konkurencyjne liczniki, na których zadłużenie Polski jest jeszcze wyższe. Idzie w biliony.

Licznik ma budzić emocje. Dowodzi tego, że Leszek Balcerowicz już nie brzydzi się piarowskich chwytów. Jeszcze w 2007 r. było to nie do pomyślenia. Wtedy założył Fundację Obywatelskiego Rozwoju, która miała edukować społeczeństwo i zachęcać je do walki o reformy. Naszą bronią – tłumaczył – są głosy w wyborach. Powinniśmy używać ich mądrze. FOR uczył więc, jak odróżniać polityków populistycznych, obiecujących gruszki na wierzbie, od tych, którzy zreformują państwo i zapewnią mu rozwój.

W tym celu współpracownicy fundacji, wśród których jest wielu wolontariuszy, pojawili się w mediach w 2012 r. 655 razy, czyli średnio 12 razy w tygodniu. Dwa razy częściej niż rok wcześniej. Nasilenie wysiłku jest konieczne, ponieważ polityka rządu rozjeżdża się coraz bardziej z poglądami Balcerowicza. Dług państwa rośnie prawie tak szybko, jak raty kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich. Za rządów PO-PSL powiększył się o 357,4 mld zł.

Punktem krytycznym, zbliżającym Polskę do gospodarczej katastrofy, ma być przekroczenie tzw. progu ostrożnościowego, gdy zadłużenie państwa przekracza 55 proc. produktu krajowego brutto. Na tym progu bujamy się już od kilku lat. Kiedy PKB rośnie, punkt krytyczny się oddala. Teraz, gdy prawie otarliśmy się o recesję, próg został przekroczony. Balcerowicz bije więc na alarm. Nie wszyscy ekonomiści uważają, że słusznie. Kraje starej Unii w ogóle takiego progu sobie nie wyznaczyły, a zadłużone są o wiele bardziej niż Polska (dług Niemiec sięga 82 proc. PKB, Francji przekroczył 90, a w Stanach Zjednoczonych 108 proc.!). Nowe też go nie mają, ale zadłużone są mniej. Gorsi od nas są tylko Węgrzy (80 proc.). Dług publiczny Czech wynosi 46 proc. PKB, ale rośnie szybciej niż nasz.

Ten próg jest więc symboliczny. W każdym razie dla prof. Balcerowicza. To on ustawił go na tej wysokości, jeszcze jako wicepremier. Sejm zapisał to w ustawie o finansach publicznych, którą ostatnio – na prośbę rządu – właśnie zawiesił, by móc zadłużać kraj jeszcze szybciej. Tymczasem kolejnego progu – na poziomie 60 proc. PKB – już przekroczyć nie wolno, zabrania tego konstytucja. Próg trafił do ustawy zasadniczej także dzięki ówczesnym zabiegom Balcerowicza.

Spór o miedzę

Wojna Balcerowicza z rządem Tuska odbywa się więc o próg, jak niegdyś o miedzę. Przekroczenie progu dla Profesora – tak o nim mówią współpracownicy – oznacza odejście od wszystkich innych zasad, które najpierw wyznaczył, a teraz ich broni. Zawrócenie z drogi transformacji, której jest twarzą. Powrót do socjalizmu. Z jego punktu widzenia jest to więc wojna o wszystko. Bo Polska Balcerowicza z Polską Tuska nie ma jego zdaniem już nic wspólnego.

Zamontowanie licznika długu oznaczało, że rozczarowanie rządami dawnych kolegów liberałów sięgnęło zenitu. Dla opinii publicznej stało się symbolem. Przez kilka lat Balcerowicz przecież nie recenzował posunięć rządu, a za wprowadzenie pomostówek nawet go pochwalił. Co w końcu dziwne nie było. Przecież objęcie władzy przez PO-PSL wybawiło Balcerowicza z kłopotów, w które usiłował wpędzić go poprzedni rząd, powołując komisję śledczą do spraw prywatyzacji sektora bankowego, dla której to Balcerowicz miał się stać głównym oskarżonym. Był wtedy jeszcze prezesem NBP i na wezwanie do przesłuchań się nie stawił. Potraktował to jako zamach na niezależność banku centralnego.

Środowisko ekonomistów o złych emocjach między Balcerowiczem a dawnymi kolegami liberałami wiedziało jednak dużo wcześniej, nim licznik zaczął odmierzać dług. W pamięć zapadła scena, jaka rozegrała się w pierwszą rocznicę powstania FOR, przy krojeniu urodzinowego tortu. Wtedy, po raz pierwszy publicznie, te emocje wybuchły. Nie wytrzymał Jan Krzysztof Bielecki. Wyrzucił z siebie złość na Balcerowicza, jaką nosi od czasów, gdy był jeszcze premierem, a Profesor wicepremierem w jego rządzie. Również o to, że kiedy ten wdrażał swoją terapię szokową, kompletnie nie przejmował się jej politycznym kosztem. Pobrzmiewał w tym żal, że polityczną cenę zapłacili inni, a do historii przeszedł Balcerowicz. Sygnał, że obu panom ze sobą nie po drodze, został wysłany. Przy tym torcie Jacek Rostowski próbował jeszcze ratować sytuację, kursując z talerzykiem między Profesorem a JKB. Chociaż musiało go zaboleć, że Balcerowicz nie bardzo chciał, by to on został ministrem finansów. Faworytem Profesora był Ryszard Petru.

Balcerowicz odparował cios dopiero po dwóch latach. To jeszcze nie była wojna z Tuskiem ani nawet z Rostowskim. Atak Profesora został wymierzony w JKB. Najpierw za koncepcję, żeby odzyskać część banków z rąk właścicieli zagranicznych. Potem za, nieudaną zresztą, próbę zakupu przez PKO BP banku BZ WBK. I znów nie chodziło tylko o jak najbardziej zrozumiałą chęć kupienia dobrego banku, który Irlandczycy i tak musieli sprzedać. Chodziło o zasady. O łamanie dogmatu, że prywatne zawsze jest lepsze od państwowego. O odejście od planu Balcerowicza. Dlatego nawet wtedy, gdy pojawiła się możliwość odbicia PZU z rąk Eureko, Profesor jej nie pochwalał. Uważał, że każdy prywatny właściciel jest lepszy niż państwo. Dawni współpracownicy Profesora, np. Stefan Kawalec, nie są już tak kategoryczni.

Za to samo, co JKB, oberwał także Aleksander Grad, wtedy minister skarbu. Próbował „sprywatyzować” gdańską Energę, sprzedając ją kontrolowanej przez państwo PGE. Furia Balcerowicza nie dla wszystkich była wtedy zrozumiała. On pierwszy zrobił przecież to samo, sprzedając Telekomunikację Polską państwowej firmie France Telecom. Transakcję kupna Energi zablokował UOKiK.

Żadnych kompromisów

Ataki oraz rozgoryczenie Leszka Balcerowicza nabierały coraz większej mocy od końca 2010 r. Wcześniej rozumiał, że pole reformatorskich manewrów rządu jest mocno ograniczone przez weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Po objęciu prezydentury przez Bronisława Komorowskiego już żadnych przeszkód do wprowadzenia kolejnej terapii szokowej nie dostrzegał. Podobnie jak tego, że obecnie przyzwolenia społecznego na taką terapię już nie ma.

Lista koniecznych reform, według Balcerowicza, od lat się nie zmienia. Mundurowych, rolników i górników należy wcielić do powszechnego systemu emerytalnego. To podstawa. Półmilionowej armii nauczycieli naraził się kategorycznym sprzeciwem wobec podwyżek płac. Państwo wydaje za dużo, powinno drastycznie zmniejszyć wydatki. I wara od OFE. Przy drobiazgach Profesor także jest pryncypialny. Nie odpuszcza. Kiedy rząd obciął o jedną trzecią zasiłek pogrzebowy, to z FOR płynęły komentarze, że powinien go zmniejszyć bardziej. Kiedy wydłużył wiek emerytalny do 67 lat, fundacja wyraziła dezaprobatę, że trzeba było szybciej.

Dawni koledzy z Unii Wolności stali się już jednak politykami. Nie chcieli, by Platforma Obywatelska podzieliła los UW. Winą za jej zniknięcie ze sceny politycznej obarczali brak politycznego słuchu u jej ostatniego lidera, którym był właśnie Leszek Balcerowicz. Głuchy na to, że społeczeństwo ma dość reform, za które wini jego partię. Ani Donald Tusk, ani Jacek Rostowski jeszcze się wtedy tak kategorycznie od reform nie odżegnywali. Mówili jednak, że chcą do celu dochodzić powoli, metodą salami, serwując trudne decyzje po plasterku. Od Balcerowicza chcieli się różnić skutecznością i wyczuciem nastrojów, nie programem.

Profesor takiej taktyki nie akceptuje. Żadnych kompromisów. Zawieszenie progu oszczędnościowego i sprawa OFE są dla niego dowodem, że rząd PO-PSL Polskę Balcerowicza demontuje. Więc będzie o nią walczył.

Leszek Balcerowicz zaczął uchodzić za jedyną merytoryczną opozycję. Partie obecne w Sejmie nie okazały się zdolne do przedstawienia alternatywnego do rządowego programu gospodarczego. Ale też Balcerowicz je w tym wyręczył. Ich liderzy z satysfakcją przyglądają się, jak odpływa od Platformy jej twardy liberalny elektorat, zawiedziony brakiem reform. Ale nikt pod kolejną terapią szokową podpisywać się nie zamierza. Byłoby to polityczne samobójstwo. Balcerowicz podoba się opozycji wyłącznie dlatego, że wykrwawia Platformę i toruje drogę do zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości.

To jednak nieprawda, że Profesor się nie uczy. Czyta mnóstwo książek na temat społecznej komunikacji. On, który tak walczył z populizmem, coraz częściej ucieka się do populistycznej retoryki. W stylu: „zamach na OFE to skok na nasze prywatne pieniądze”, „rząd chce znacjonalizować 270 mld zł prywatnych pieniędzy”. Wie, że krótkie, nośne zdania trzeba powtarzać po wielekroć. Żeby wryły się w ludzką pamięć i były powtarzane przez innych – jako oczywista oczywistość. To dlatego FOR tak śledzi swoją obecność w mediach. Jej szef jeździ nie tylko na wykłady zagraniczne, na których zarabia, ale także sporo po kraju, co kosztuje mnóstwo czasu. Także po Polsce powiatowej, jak Jarosław Kaczyński. Balcerowicz do reform przekonuje, Kaczyński zapewnia, że nigdy ich nie zrobi. Paradoksalnie jednak Profesor pracuje na rzecz Prezesa.

Sam licznik też jest populistyczny. Kto jak kto, ale Profesor najlepiej wie, że dług jest groźny nie sam w sobie, ale wtedy, gdy rośnie szybciej niż gospodarka w relacji do PKB. Więc jego licznik tak naprawdę niewiele uczy, tylko straszy. Bo ma straszyć. Odstraszać od Platformy.

Gowin jak Balcerowicz

Od pewnego czasu populistycznym językiem Balcerowicza przemawia w mediach i na spotkaniach Jarosław Gowin. Często się spotykają. Można powiedzieć, że Gowin, nie bardzo interesujący się wcześniej gospodarką, pobiera obecnie przyspieszony kurs liberalizmu. Obu panów zbliżyła do siebie deregulacja. Dla Profesora nie było ważne to, że plan otwierania zawodów Gowin przejął od PiS. Dla niego był kontynuacją jego własnego planu „odbiurokratyzowania gospodarki”, który próbował wdrażać w okresie drugiego wicepremierowania, w rządzie AWS-UW. A w sprawie realizacji własnych planów Leszek Balcerowicz jest w stanie współpracować z każdym. Byłemu ministrowi sprawiedliwości pomagać w tym przedsięwzięciu miał Jarosław Bełdowski, bliski współpracownik Balcerowicza, przyjęty przez Gowina na dyrektora departamentu.

Po dymisji Gowin stał się w mediach i na swoich spotkaniach z wyborcami ustami Balcerowicza. Gowin chwilowo jest dla mediów bardziej atrakcyjny. Jako tego, który rozbija Platformę od środka, chętnie go zapraszają. Potrafi z tej okazji korzystać. Liczy w Platformie zwolenników liberalizmu. Nawołuje do powrotu do pierwotnego programu Platformy, który – jego zdaniem – zapewnił jej wyborcze zwycięstwo. Czuje się jego depozytariuszem. Próbuje zagospodarować rozczarowanych rządami Platformy fanów Profesora. A ponieważ dla tej właśnie grupy nie do przyjęcia może się okazać światopoglądowy konserwatyzm Gowina, były minister sprawiedliwości już go nie akcentuje. Jakby chciał nieco odkleić się od dotychczasowego wizerunku. Jarosław Gowin, do tej pory specjalizujący się w związkach partnerskich oraz in vitro, sprawia wrażenie, że nie wie, jak bezlitośnie ten liberalny program został już przez kryzys zdezaktualizowany. Nie wypowiada się na temat efektów drastycznych cięć w Grecji, której dług publiczny w 2008 r. wynosił jeszcze 113 proc. PKB, a w 2012 r., po drastycznej kuracji odchudzającej, skoczył do 157 proc. Cięcia, jak widać, nie okazały się remedium na wzrost długu.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że obecna aktywność Gowina ma służyć powołaniu własnej partii, której politycznym liderem będzie on sam, ale ekonomicznym guru – Leszek Balcerowicz. Własna partia może być dla Gowina próbą przejęcia młodych, wykształconych i rozczarowanych Platformą jej byłych wyborców. Pozyskania tych, których stracił Donald Tusk. To także zresztą nadzieja Balcerowicza. Gdyby Gowinowi się udało, razem zrealizują plan B.

Świat bardzo się zmienił, Balcerowicz niewiele. Dzisiaj od terapii szokowych odżegnują się nawet ich byli autorzy, tacy jak Jeffrey Sachs, były współpracownik Profesora z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Europejskie rządy, pod naciskiem wyborców, już nie chcą zaciskać pasa. Nasz także zmienił kurs. Będziemy wspierać gospodarkę, zwiększając deficyt. Monetaryści przestali być modni, wróciły recepty Keynesa. Jacek Rostowski ogłosił, że musi posprzątać po Balcerowiczu. To już otwarta wojna.

Tylko sam Leszek Balcerowicz, jak wielki krążownik, wydaje się niezdolny do manewru. Ale ochoty do walki nie stracił. Przed nami kolejna odsłona batalii o OFE, do której zbiera amunicję. A licznik stuka.

Polityka 36.2013 (2923) z dnia 03.09.2013; Rynek; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Manewry krążownika"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną