Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Pranie mączki

Prawdziwa cena za tanią żywność

Świnie karmione mączką mięsno-kostną przybierają na wadze szybciej, zwiększając opłacalność hodowli. Świnie karmione mączką mięsno-kostną przybierają na wadze szybciej, zwiększając opłacalność hodowli. Piotr Małecki / Forum
W pogoni za coraz tańszą żywnością wszystkie chwyty wydają się dozwolone. Jak z dopingiem w sporcie: jedni kombinują, drudzy próbują ich łapać.
Czym zastąpić nasz chleb powszedni? Komosą ryżową, ryżem? Kaszą jaglaną?Arco Digital Images/G. Schulz/Forum Czym zastąpić nasz chleb powszedni? Komosą ryżową, ryżem? Kaszą jaglaną?

Ostatnio obserwujemy głośną aferę wrocławskiej spółki Hetman, która przyniosła już kilka aresztowań. Do niedawna firma znana była jako producent karmy dla psów. Teraz Interpol ma powody, by przypuszczać, że stała się ona jednym z ogniw międzynarodowej grupy przestępczej. Nielegalna działalność polegać ma na tym, że spółka sprowadzała z Niemiec mączkę mięsno-kostną, którą w Unii wolno stosować jako paszę dla psów lub tzw. polepszacz do gleby, ale bezwzględnie zakazana jest jako karma zwierząt hodowlanych. Takich, których mięso trafia na nasze stoły.

Zakaz obowiązuje już od 10 lat. Wprowadzono go w wyniku paniki, jaką wywołały wśród europejskich konsumentów informacje o przypadkach śmierci po zjedzeniu wołowiny, spowodowanych chorobą Creutzfeldta-Jakoba. W mączkach mogą bowiem kryć się śmiercionośne priony, wywołujące u bydła chorobę szalonych krów (BSE). Jeśli prokuratura udowodni zarzut, że Hetman sprzedawał niemiecką mączkę polskim hodowcom drobiu oraz świń, na konsumentów znów padnie blady strach.

Świnia na wołowinie

Wśród hodowców panuje jednak dość zgodna opinia, że surowo zakazaną mączką nie powinno się karmić tylko krów. Świnie ani kurczaki się nie zarażą. I że o utrzymywaniu unijnego zakazu bardziej decyduje strach wyborców przed BSE niż rzeczywisty stopień zagrożenia. Więc na pewno Unia lada moment zakaz zniesie.

Także dlatego, że bardzo trudno go egzekwować. Weterynarz badający mięso świni karmionej mączką z krowich odpadów nie jest w stanie wykryć, czym była karmiona. To raz. Dwa – pokusa jest duża. Mączka z mięsnych odpadów – także krów, które mogły być nosicielami BSE – jest jednocześnie najlepszą paszą wysokobiałkową. Karmione nią zwierzęta przybierają na wadze o wiele szybciej, czyniąc hodowlę bardziej opłacalną. Dodatkowo mączka jest dwa razy tańsza od paszy obecnie stosowanej, wytworzonej z soi. Więc zakaz sobie, a życie sobie. Mięso ze zwierząt karmionych mączką na coraz bardziej konkurencyjnym rynku trzeba przecież sprzedawać po konkurencyjnej cenie.

Z nieoficjalnych informacji inspekcji weterynaryjnej wiadomo, że Hetman nie jest pierwszy, który uległ pokusie, czego dowodzą „kontrole przy korycie”. – Polegają one na tym, że lekarz weterynarii bez zapowiedzi wpada do hodowcy i właśnie z koryta pobiera próbkę paszy – tłumaczy inspektor weterynarii. Zdarzało się, że w takich próbkach wykrywano obecność mączki mięsno-kostnej. Nie zdarzyło się jednak do tej pory, żeby złapany za rękę hodowca przyznał się, w jaki sposób wszedł w posiadanie zakazanej paszy. Jeden z hodowców, mając w perspektywie likwidację całego stada i finansową ruinę, popełnił nawet samobójstwo. Ale dostawcy mączki nie wsypał.

Nie wiadomo, dlaczego Hetman zdecydował się na zakup mączki niemieckiej. Może była jeszcze bardziej konkurencyjna niż krajowa? Jacek Leonkiewicz, członek Rady do spraw Żywności przy Ministerstwie Rolnictwa, twierdzi, że w kraju jest jej pełno. Robi się ją przecież z odpadów mięsnych, a także padłych zwierząt. Podaż mączki jest o wiele większa od popytu, ponieważ rolnicy nie zgłaszają zapotrzebowania na nią w charakterze polepszacza gleby. Co się więc z tą mączką dzieje? Leonkiewicz sugeruje, że dochodzi do prania mączki. Może ona trafiać do hodowców świń i drobiu, ale oficjalnie zostaje spalona. Uczciwy właściciel spalarni, jeśli zechce ją naprawdę zutylizować, poniesie pewne koszty. Nieuczciwy wydaje kwit, że to zrobił, i jeszcze na tym zarobi. Kolejna pokusa.

Prosiaki jak na drożdżach

Z kolei Chińczycy wpadli na rewelacyjny sposób obniżenia ceny mleka. Zawojowali światowe rynki. Także wiele europejskich firm produkujących wyroby mleczne dla dzieci kupowało od nich surowiec z powodu bardzo korzystnej ceny. Każdy odbiorca najpierw mleko oczywiście badał. – Najbardziej powszechnym testem jest ten wskazujący na poziom białka w mleku – tłumaczy prof. Jan Ludwicki z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH. – Jeśli białka jest dużo, mleko jest dobrej jakości.

Geniusz chińskiego racjonalizatora polegał na tym, że wymyślił sposób pozwalający dolać do mleka sporo wody, a mimo to uzyskać pozytywny wynik testu. Wystarczyło dosypać znaczne ilości związku azotu zwanego melaminą. Azot powodował, że test w marnym, bo rozwodnionym surowcu mlekopodobnym nadal wykazywał wysoki poziom białka. Oszukiwał więc odbiorcę, że mleko jest wysokiej jakości. Melamina grozi konsumentowi śmiercią, zwłaszcza dzieciom. Afera na skalę globalną wybuchła wtedy, gdy obecność związku azotu została wykryta w Europie. Wtedy też w Chinach zapadły nawet wyroki śmierci na fałszerzy.

Ale chińscy naukowcy w obniżanie światowych cen żywności mają też wkład prawdziwy i pozytywny. Uczeni na całym świecie nieustannie tak majstrują przy genach, by uzyskać rasy beztłuszczowe i szybko rosnące. Tłuszcz uznano za niezdrowy i konsumenci nie chcą płacić za niego tyle, co za mięso. Więc zwierzę tłuszczu mieć nie może, musi być chude. Jeszcze niedawno świnia szła pod nóż po roku hodowli, obecnie już po 4–5 miesiącach. Przez ten czas zje o wiele mniej, a na wadze przybiera szybciej. Wieprzowina może być tańsza. Na duńskich i niemieckich fermach tłoczy się już nawet po milion sztucznie odchudzonych zwierząt.

Świnie hodowane obecnie niewiele, oprócz nazwy, mają wspólnego ze swymi poprzedniczkami. Polska rasa złotnicka czy świnia puławska już w hodowli nie istnieją: były za tłuste i rosły za wolno. Że przy okazji ich mięso było o wiele smaczniejsze, jak widać znaczenia nie miało. Liczy się cena, a stare dobre smaki pamiętają tylko najstarsi. Młodzi już ich nie znają, nie mają za czym tęsknić.

Z pogoni za coraz niższą ceną odpadli też polscy hodowcy prosiąt. Najlepsze rasy wytwarzają ci z Danii i Holandii. Polskie fermy sprowadzają warchlaki z tych właśnie krajów. Teraz, być może, rozejrzą się wśród dostawców chińskich. Prof. Andrzej Pisula z SGGW przepowiada światową karierę nowej chińskiej rasie meishan. Tamtejszym genetykom udało się bowiem wyhodować maciorę z większą liczbą sutków, niż mają rasy europejskie. Dzięki nim świńska matka wykarmi więcej prosiąt, co znacznie podnosi jej ekonomiczną efektywność.

Dzisiejsze zwierzęta prof. Pisula porównuje do kulturystów: są tak samo napakowane różnymi substancjami gwarantującymi szybszy przyrost mięśni świń i stymulatorami wzrostu. Tak jak w sporcie, tworzy się w branży rolnej listy substancji zakazanych jako karma dla zwierząt i – tak jak w sporcie – w hodowli zakazy są łamane. Bo jak się uda, to się zarobi. Największy zarobek jest wtedy, gdy naukowcy jakąś substancję już wymyślą, a odpowiednie instytucje, takie jak Europejski Urząd do spraw Bezpieczeństwa Żywności (European Food Safety Authority, EFSA), jeszcze jej nie zdążą przebadać i zakazać.

Taką substancją, powodującą o wiele szybszy przyrost mięśni świń, jest somatotropina. W naturze wytwarza ją hormon przysadki mózgowej, ale amerykańscy i szwajcarscy naukowcy potrafią ją już syntetyzować - twierdzi prof.Pisula. Codziennie trzeba świniom wstrzyknąć dożylnie porcję somatotropiny, wtedy rosną jak na drożdżach. W Unii wstrzykiwanie zwierzętom tej substancji jest zabronione. W USA na razie także, ale Stany są pod tym względem o wiele bardziej liberalne niż Europa. Niektóre hormony zwiększające masę ciała są tam już dozwolone. Przy badaniu mięsa z drobiu faktu, czy ptaki były szprycowane hormonami, nie da się stwierdzić. Wyprodukowaną u siebie somatotropinę Szwajcarzy i Amerykanie sprzedają do Chin. Czy można wykluczyć, że nie dzieje się z nią to, co z zakazaną mączką mięsno-kostną?

Prof. Jana Ludwickiego, toksykolog z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, niepokoją Amerykanie. Obawia się, że na samych hamburgerach, chipsach i frytkach tak strasznie by nie tyli. Nie wyklucza wpływu hormonów wzrostu, jakie serwuje się tam kurczakom, chociaż podkreśla, że na razie żadnych naukowych dowodów na to nie ma. To najtańsze mięso. Wycofanie się z faszerowania kurczaków hormonami byłoby jednak także decyzją polityczną. Pozbawiłoby wielu ubogich najtańszego źródła białka. Czy głód jest mniej groźny od hormonów?

Nieco bogatsi też są wrażliwi na ceny. Dzięki temu, że są niskie, pozwalają sobie na jedzenie potraw do niedawna uznawanych za niemal luksusowe. Na przykład krewetek. Europejscy konsumenci są przekonani, że te skorupiaki odławia się z morza. Już niekoniecznie. Wielkim dostawcą najtańszych krewetek do Europy była do niedawna Tajlandia. Trafiały do nas przez Hamburg. Skrupulatne niemieckie kontrole sanitarne zaniepokoił jednak fakt obecności w krewetkach wycofanego w Europie antybiotyku chloramfenikolu, kiedyś używanego przy zakażeniach. Skąd tam się wziął?

Żeby to wyjaśnić, Niemcy udali się do Tajlandii. Na miejscu okazało się, że nikt tych olbrzymich ilości skorupiaków nie odławia z morza. Metodą przemysłową hoduje się je sztucznie, w wielkich dołach na plaży. Żeby uodpornić krewetki na bardzo prawdopodobne w tych warunkach choroby, dolewano do dołów chloramfenikol. Niemcy zrezygnowali z tajskich dostawców krewetek. Jednak pewności, że tanie krewetki nie trafiają do Europy, mieć nie można.

Produkty generalnie bezpieczne

Polska w sprawie stosowania niedozwolonych substancji w celu powiększenia zysków także ma co nieco za uszami. Prof. Ludwicki przypisuje sobie wręcz zasługę uratowania ogromnego eksportu polskich pieczarek. Kiedy był jeszcze ekspertem Komisji Europejskiej, szwedzki kolega zwrócił mu uwagę na nasze grzyby. Poradził, żeby Polacy zaprzestali używania w hodowlach karbendazymu (czyli zabronionego pestycydu, chroniącego pieczarki przed innymi grzybami), zanim zrobi się międzynarodowa afera. Powinny go były wykryć nasze służby sanitarne, ale jakoś nie wykrywały. Dzięki dyskretnej interwencji prof. Ludwickiego do afery nie doszło. Karbendazym został wycofany.

Strach przed głodem na Ziemi oraz pogoń za jak najtańszą żywnością gruntownie zmieniły też tak podstawowy wszędzie produkt, jak pieczywo. Imponujące efekty przyniosły wysiłki genetyków poszukujących w ciągu ostatnich 40 lat odmian jak najbardziej plennych zbóż i bezustannie krzyżujących je ze sobą. Dzisiaj z 1 ha upraw zbiera się wielokrotnie więcej ziarna pszenicy niż jeszcze w drugiej połowie XX w. Jest także o wiele smaczniejsza. – To z kolei zawdzięczamy pomysłowi, by ją napromieniować – twierdzi prof. Ludwicki. Tak powstała pszenica durum, zawierająca o wiele więcej glutenu. Bez niej nie mielibyśmy dzisiaj ani chrupiących bagietek, ani makaronu al dente.

Obecną pszenicę amerykański kardiolog William Davies (autor „Diety bez pszenicy”, bestselleru na liście „New York Timesa”) uznaje za główną winowajczynię chorobliwej otyłości Amerykanów. Widzi w niej także sprawczynię całej listy chorób, na czele z cukrzycą, zapaleniem stawów, łysieniem, a nawet migreną. Powodem – według niego – są złe białka, zupełnie inne od tych, którymi charakteryzowały się stare, tradycyjne gatunki ziarna, uprawiane jeszcze dwa pokolenia wstecz.

Czy amerykański kardiolog jest oszołomem, jakich nie brakuje, czy też może mieć trochę racji? Żeby to jednoznacznie stwierdzić, trzeba by dokładnie przebadać białka zawarte w obecnie uprawianych odmianach pszenicy. Proste. Ale nikt tego nie robi. – Pszenica, podobnie jak buraki, marchew czy np. liście laurowe, jest zarówno przez EFSA, jak i FDA (amerykańską Food and Drug Administration) zakwalifikowana jako produkt GRAS (generally recognised as safe – ogólnie uznany za bezpieczny) – wyjaśnia prof. Ludwicki. Ludzkość zjada je od zawsze. Gruntownie przed dopuszczeniem do obrotu bada się tylko to, co człowiek wymyślił od nowa.

Problem w tym – z czym także zgadzają się naukowcy – że obecne gatunki pszenicy rzeczywiście zawierają już zupełnie inny rodzaj białek niż gatunki tradycyjne. Davies może mieć sporo racji. Tylko kto byłby zainteresowany tym, żeby te jego racje potwierdzić? Farmerzy, czyli potężne na świecie lobby rolne, czerpiące z uprawy nowych gatunków ziarna ogromne zyski? A może wielki przemysł przetwórczy, który także sporo zarabia dzięki bardzo taniemu surowcowi? Jeśli amerykański kardiolog nie jest oszołomem, to udowodnieniem jego racji nie będą też zainteresowane koncerny farmaceutyczne. Zresztą, gdyby teorie o złych białkach miały się potwierdzić, co mielibyśmy jeść? Czym zastąpić chleb nasz powszedni? Komosą ryżową? Ryżem? Czy kaszą jaglaną? Ile by to kosztowało? Ilu ludzi na taką nową dietę byłoby stać? To już chyba lepiej, żeby zostało, jak jest. Przecież konsumenci, skłonni wierzyć w podobne teorie, obecnie także mogą z pszenicy zrezygnować. W tej dziedzinie łatwo wywołać panikę. Ba, często może być ona wywoływana celowo.

Prof. Jan Ludwicki przypomina świeżą sprawę z aspartamem. To sztuczny słodzik, którym przez lata zastępowano cukier. Powszechnie stosowany w przemyśle spożywczym, zwłaszcza do słodzenia napojów. Dopóki jakiś włoski naukowiec nie stwierdził, że może być rakotwórczy. Strach społeczeństw przed rakiem zmusił potężne koncerny do rezygnacji z produkcji aspartamu. Nie czekały nawet na wyniki badań, które rozpoczął Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności.

Rakotwórczego działania aspartamu nie potwierdzono, ale i tak nikt już go nie produkuje. Bo nikt nie odważyłby się go dziś używać. Naukowcy zastanawiają się, czy ktoś, kto zainspirował histerię wokół aspartamu, nie przedstawi wkrótce produktu, który zajmie jego miejsce na rynku.

Jako nabywcy żywności jesteśmy dość bezbronni wobec ewentualnych manipulacji producentów i dostawców. Jedyną ochronę daje nam dziurawy państwowy system kontroli żywności i rozsądek, który powinien przestrzegać przed zakupem okazyjnie fantastycznie tanich produktów.

Polityka 41.2013 (2928) z dnia 08.10.2013; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Pranie mączki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną