Rozpieszczana przez media minister infrastruktury i rozwoju regionalnego poznała już gorycz porażki. Zarządzanie wielkimi procesami inwestycyjnymi okazuje się dużo trudniejsze niż ich rozliczanie. Trzeba się zmagać z tysiącem przeciwności. Nie tylko z zamarzającą trakcją i brudnymi toaletami w pociągach, ale też z wielką i nieudolną machiną PKP. A także z bankrutującymi firmami budowlanymi, błędami w projektach, z betonem, asfaltem, kruszywem, przetargami i tysiącem innych rzeczy.
Przez ostatnie lata uwaga wszystkich była skoncentrowana na drogach i autostradach. Kolejami nikt się nie przejmował. Dlatego modernizacja infrastruktury szynowej postępowała opornie i niezwykle wolno. Wszystkie problemy, z jakimi borykał się program drogowy, na drogach żelaznych pojawiły się w jeszcze większym natężeniu. Tyle że o tym wiedzieli tylko nieliczni – eksperci i entuzjaści transportu szynowego. Pasażerowie psioczyli na ciągnące się latami remonty, które sprawiają, że pociągi wloką się jak koń pod górę. To zaś powoduje odpływ pasażerów, zwłaszcza na trasach dalekobieżnych. Kto może, przesiada się do samochodu lub autobusu. PKP likwidują więc połączenia, podnoszą ceny biletów, w efekcie transport kolejowy staje się jeszcze mniej atrakcyjny. I koło się zamyka.
Elżbieta Bieńkowska, wchodząc do nowego superresortu, zastała superproblem kolejowy. Wygląda na to, że ze starej perspektywy finansowej na lata 2007–2013 PKP nie zdołają wykorzystać około 7 mld zł. Bo nie uda się ukończyć kilku dużych inwestycji remontowych w wymaganym czasie. Tymczasem UE domaga się, byśmy szybciej modernizowali szlaki kolejowe – zwłaszcza w europejskich korytarzach transportowych – bo szyny mają priorytet.
Bruksela daje pieniądze i wymaga, by w nowej perspektywie większość środków poszła na tory, a nie na drogi. Łatwo powiedzieć.
Nawet gdybyśmy chcieli, jest to niemożliwe. Bo nie ma przygotowanych projektów, bo wszystko ślimaczy się okropnie. Normalnie, jak to na kolei. Na dodatek UE wyklucza finansowanie dalszych zakupów taboru. Zresztą mamy już Pendolino, które będzie najwolniejszym superekspresem na świecie. Pojawiła się informacja, że będzie jeździć... 160 km/godz. Z taką prędkością może dziś pojechać każdy pociąg PKP Inter City. Szybciej się nie da, bo nie mamy odpowiednich systemów sterowania ruchem.
Jeśli do tego dodamy wiszący nad Polskimi Liniami Kolejowymi problem związany z wyrokiem luksemburskiego Trybunału Sprawiedliwości, uznający, że stawki za dostęp do torów była zawyżane i nakazujący zwrot pieniędzy przewoźnikom (chodzi, bagatela, o około 11 mld zł), jeśli jeszcze do tego dodamy walące się Przewozy Regionalne, to można zrozumieć dlaczego Elżbieta Bieńkowska nie ma serca do kolei. Woli więc pieniądze wydawać na drogi.