Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Gdzie kawiarnie z tamtych lat?

Ocalić kawiarniane legendy

Bufet w lokalu PIW przy Foksal 17 (1961 r.) Bufet w lokalu PIW przy Foksal 17 (1961 r.) Piotr Baracz / EAST NEWS
Kultowe przed laty kawiarnie walczą o swoje drugie, a czasem nawet trzecie życie. Nieliczni zapaleńcy próbują ocalić tak rzadkie u nas miejskie legendy.
Antoni Słonimski, Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir przy piwowskim stoliku (1962 r.)Piotr Baracz/EAST NEWS Antoni Słonimski, Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir przy piwowskim stoliku (1962 r.)
W Czytelniku przy ul. Wiejskiej bywał m.in. Tadeusz Konwicki (1976 r.)Wojciech Druszcz/Reporter W Czytelniku przy ul. Wiejskiej bywał m.in. Tadeusz Konwicki (1976 r.)
W Czytelniku przy ul. Wiejskiej bywał m.in.Ryszard Kapuściński (1982 r.)Janusz Fila/Forum W Czytelniku przy ul. Wiejskiej bywał m.in.Ryszard Kapuściński (1982 r.)
Gustaw Holoubek z Otto Axerem w Czytelniku (1992 r.)Aleksander Jałosiński/Forum Gustaw Holoubek z Otto Axerem w Czytelniku (1992 r.)
W III RP do Czytelnika nadal wpadano na pogawędki i obiady, Janusz Głowacki (2008 r.)Leszek Szymański/PAP W III RP do Czytelnika nadal wpadano na pogawędki i obiady, Janusz Głowacki (2008 r.)
Do stałych bywalców krakowskiego Vis-à-vis należy Andrzej Sikorowski.Grzegorz Kozakiewicz/Forum Do stałych bywalców krakowskiego Vis-à-vis należy Andrzej Sikorowski.
Do stałych bywalców krakowskiego Vis-à-vis należy Jan Nowicki.Bartosz Siedlik/Fotorzepa Do stałych bywalców krakowskiego Vis-à-vis należy Jan Nowicki.

Kustoszem takiej legendy jest na przykład Rafał Skąpski, szef wydawnictwa PIW, były wiceminister kultury w rządzie Leszka Millera. To w lokalu PIW przy Foksal 17 w Warszawie po październikowej odwilży w 1956 r. zaczęli gromadzić się „kawiarniani rewolucjoniści”. Tutaj na kawę parzoną w szklance, z fusami wciskającymi się między zęby, przychodziła intelektualna elita stolicy: Antoni Słonimski, Jan Józef Lipski, który na „plujkę” schodził z góry, bo pracował w PIW, uznani profesorowie, artyści. W kłębach papierosowego dymu próbowali reformować socjalizm. W kawiarence mieściły się zaledwie cztery stoliki, więc dla innej publiczności, w tym studenckiej, miejsca już nie było. Z wyjątkiem młodziutkiego Adama Michnika, który – mówiąc dzisiejszym językiem – nosił teczkę za Antonim Słonimskim. Do bycia wpuszczonym aspirował ówczesny playboy i zapowiadający się młody pisarz Janusz Głowacki. Warszawa nazwała to miejsce Café Snob. Także dlatego, że kawa w owych czasach była synonimem luksusu.

Według Błażeja Brzostka, varsavianisty, kilogram kawy ziarnistej kosztował jedną czwartą przeciętnej pensji. Nic dziwnego, że kontrole uspołecznionych zakładów alarmowały o oszukiwaniu przez nieuczciwy personel na zawartości kawy w kawie. Rekordy nieuczciwości padały w Łodzi, gdzie „zamiast z 1 kg produkować 87 większych kaw, faktycznie robiono od 150 aż do 250” – czytamy u Brzostka w „PRL na widelcu”. Więc konsumenci często gasili w szklankach papierosy, chcąc w ten sposób uniemożliwić personelowi drugie, a nawet trzecie parzenie fusów.

Po odwilży, w wyniku której zaczęły się masowo pojawiać kawiarenki prywatne, nieuczciwość piętnowano publicznie. Media traktowały zużycie kawy jako miarę dystansu do zachodniego świata. W latach 60. mieszkaniec Szwecji konsumował rocznie 9,65 kg kawy, Francji – 4,6 kg, Włoch – 1,94 kg, a Polak zaledwie 0,28 kg – relacjonuje Błażej Brzostek.

Bywalców Café Snob jakość kawy najwyraźniej jednak nie interesowała. Nie wiemy też, jak zareagował na nią Jean-Paul Sartre, który w 1962 r. podczas wizyty w Polsce pojawił się na Foksal 17 wraz z Simone de Beauvoir. Z czasem kawiarnia stawała się coraz bardziej opozycyjna. Zwłaszcza gdy w 1964 r. tutaj, przy kawiarnianym stoliku, powstał tzw. List 34 intelektualistów. Adresatem był Władysław Gomułka, pierwszy sekretarz PZPR. Nadawcy domagali się ukrócenia zapędów coraz bardziej agresywnej cenzury.

Wkrótce potem, gdy niektórym studentom udało się wcisnąć do środka, zaczęli spiskować wspólnie. W marcu 1968 r. opozycja działała już prawie jawnie. To do bywalców Foksal 17 skierowane były słowa towarzysza Wiesława o kawiarnianych politykierach. W Marcu partia powtarzała je często. Państwowa kawiarnia została przez władze po zamieszkach marcowych zamknięta. Stanisław Bębenek, ówczesny szef PIW, kazał ją zamurować. Małe pomieszczenie podzielono, od frontu nadal sprzedawano książki.

Poeci Pod Picadorem

Kiedy lokal Foksal 17 wynajeli sąsiedni restauratorzy – rodzina Kręglickich – za namową Skąpskiego postanowili sięgnąć do tradycji Antoniego Słonimskiego, najskuteczniejszego lansera przedwojennej Warszawy.

Nie tylko lansera, ale przez pół roku także biznesmena, właściciela kawiarnianego biznesu. To jego właśnie próbował naśladować Skąpski. Przecież w 1918 r. to właśnie 24-letni Słonimski postanowił wraz z Julianem Tuwimem i Janem Lechoniem założyć kawiarnię literacką w odrodzonej Polsce. Nazwali się „triumwiratem dyktatury POEtariatu”, kawiarnia miała im dać źródło utrzymania. Nazwali ją Pod Picadorem (Nowy Świat 57).

Biznesowy plan skamandrytów okazał się strzałem w dziesiątkę. Kawiarnia młodych zbuntowanych poetów przyciągała tłumy. Stworzyła elitarną socjetę. Słonimski wspominał: „Pamiętam te wieczory poetyckie, gdy tłumy odchodziły od kasy. Poezje, książki z wierszami szły w pięciu i sześciu tysiącach egzemplarzy – były to cyfry, o których przedtem ani niestety dzisiaj marzyć nie możemy”.

Mimo tak wielkiej popularności skamandryci zrezygnowali z kawiarnianego biznesu już po pół roku. Oficjalnie tłumaczyli, że prowadzenie własnej kawiarni jest zajęciem zbyt forsownym, a przyjemność z picia kawy i alkoholu nie jest taka sama „u siebie” i „na mieście”– twierdzi Jan Mencwel w swojej publikacji „Stolik zarezerwowany”, napisanej razem z Janem Wiśniewskim i Janem Żółtowskim. Prawda była jednak bardziej przyziemna. Pierwszy opuścił bowiem Picadora kucharz, skuszony lepszą ofertą Ziemiańskiej. Za zdrajcą kucharzem przenieśli się do Ziemiańskiej skamandryci, jego byli pracodawcy. Wraz z nimi na Mazowiecką 12 przeniosła się stołeczna publika.

Nadzieje Rafała Skąpskiego, że duch Słonimskiego pomoże ożywić Foksal 17, miały więc pewne przesłanki powodzenia. Kręgliccy przenieśli tam m.in. doskonałą szefową kuchni Agatę Wojdę (z wykształcenia muzykologa). Tak przed czterema laty powstał Opasły Tom PIW – restauracja i księgarnia w jednym, której właściciele zachęcali: „u nas czyta się przy jedzeniu” .

Kawiarnię umeblowano w stylu lat 60., z charakterystycznymi fotelikami z epoki, na które moda właśnie wraca. Na podłodze położono lastryko. Książkowe nowości prezentował Jerzy Kisielewski. – Wymyśliliśmy, że podczas tych literackich wieczorów będziemy częstować gości kanapkami ze śledzikiem i tatarem oraz wódeczką – śmieje się Marcin Kręglicki. Mała dziupelka nie była w stanie pomieścić wszystkich. Ale po wypiciu darmowej lufki szybko opuszczali lokal. Agnieszka Kręglicka, obserwując tych, którzy przychodzili po książki, miała z kolei wrażenie, że czuli się w sąsiedztwie wytwornej kuchni nieswojo.

Słynny stolik w Czytelniku

Po zamknięciu w 1968 r. Foksal 17 bywalcy przenieśli się do kawiarni wydawnictwa Czytelnik na Wiejską. Przecinając plac Trzech Krzyży, szerokim łukiem omijali kawiarnię Antyczną. Tak nazwano ją w PRL, przed wojną w tym miejscu kawiarniany interes prowadził kupiec Teofil Marzec, więc warszawiacy nadal mówili „u Marca”. A potem już „u Marca i Engelsa”. Antyczna stała się bowiem miejscem spotkań towarzyszy z położonego obok Komitetu Centralnego PZPR. Losy Foksal 17, być może, rozstrzygnęły się przy stoliku w Antycznej.

Antoni Słonimski w Czytelniku bywał także wcześniej, gdy obie kawiarnie różniły się jeszcze znacznie stopniem rozpolitykowania. O Czytelniku Tadeusz Konwicki mawiał, że „to impreza czysto rekreacyjna”, apolityczna. Atmosfera nie była opozycyjna, przecież twórcą słynnego stolika na początku, obok Konwickiego, była Irena Szymańska, wicenaczelna wydawnictwa. Nie bywało się tu także z – jak wtedy mawiano – „kociakami”, których towarzystwo lubili bywalcy Foksal 17.

Kawiarnię Czytelnika, który też powstał po odwilży, wylansował Leopold Tyrmand, autor „Złego”. Przyznawał to sam Konwicki. „Ulokowałem się przy Lolu jako kibic i powiernik, a Lolo przyjął na siebie obowiązki mentora i światowca” – pisał. Po wyjeździe Tyrmanda za granicę o tym, kto może zasiąść przy stoliku, decydował Konwicki. Po Marcu ’68 stałym gościem stał się Gustaw Holoubek (w zdjętych z afisza „Dziadach” Dejmka grał Konrada), potem doszlusował Andrzej Łapicki. Bez względu na to, ilu gości szukało wolnego miejsca, na ich stoliku zawsze znajdowała się informacja „stolik zarezerwowany”. Panowie zjawiali się zwykle koło 13. Właściwie przychodzili tutaj na domowy obiad. Kawę podawano taką jak wszędzie, podłą.

Bywalcy Czytelnika stawali się z czasem coraz bardziej rozpolitykowani, ale sama kawiarnia niewiele się zmieniała. W kraju rosła liczba lokali, a wraz z nią, traktowany jak obecnie PKB, wskaźnik spożycia kawy. Goniliśmy świat coraz szybciej. Dzięki przydziałowi dewiz Społem, do którego należały kawiarnie, masowo kupowało włoskie ekspresy do kawy. Władzy ciągle zależało na kawiarniach, ale tzw. grupa Mieczysława Moczara (skupieni wokół niego nacjonalistyczni komuniści) publicznie zachęcała raczej do herbaty.

 

Rozpasana konsumpcja za zaciągane przez Gierka kredyty przejawiała się m.in. w tym, że niektóre lokale musiały mieć nawet dwa ekspresy. Władza uzasadniała to tak: „Warunek ten jest konieczny dla prawidłowych rozliczeń, ponieważ marża gastronomiczna realizowana przy sprzedaży kawy po włosku jest inna, niż przy sprzedaży kawy zwykłej” (Błażej Brzostek „PRL na widelcu”). Oryginalną Neskę pozwalano serwować tylko niektórym barom Orbisu ze względu na gości zagranicznych. Władza decydowała o wszystkim. Także o sposobach parzenia kawy.

W latach 70. rozmnożyły się tzw. ajencje: właścicielem interesu pozostawało Społem, ale prowadzenie kawiarni powierzano już osobom prywatnym. Dzisiaj mówi się na to „franczyza”. Panowała opinia, że na kawie zarobić można lepiej niż na alkoholu. Marża na obu asortymentach wynosiła kilkaset procent, ale tego samego alkoholu nie dało się konsumentowi sprzedać dwa razy, a fusy we włoskich ekspresach parzono kilkakrotnie. Kawa skończyła się razem z kredytami. W 1983 r. Urząd Patentowy PRL przyznał patent Danucie Żyrek za „sposób wytwarzania ekstraktu kawowego o właściwościach kawy naturalnej”. Z kawy zbożowej z nikłą domieszką kofeiny.

Konwicki jeszcze tam zagląda

O kawiarni Czytelnika plotkowano, że niektórzy goście mogą liczyć na kawę, która prywatnie została za dolary kupiona w Peweksie. Sporej rynkowej wartości nabrały też podawane tu smaczne obiady domowe. Przez pewien czas serwowała je Maria Iwaszkiewicz, córka Jarosława. Z powodu chwilowych niedoborów mięsa najczęściej były to pierogi.

Kiedy w 2006 r. otwierano siedzibę Instytutu Teatralnego w Warszawie, jedną z wystaw poświęcono Gustawowi Holoubkowi. – Znalazł się na niej słynny stolik z Czytelnika z tabliczką „zarezerwowany” – wspomina Jan Mencwel. – Zwiedzający mogli też usłyszeć nagrane rozmowy Holoubka i Konwickiego. Stolik przeszedł do historii, ale do kawiarni Czytelnika już nie wrócił.

W przeciwieństwie do Tadeusza Konwickiego, który wprawdzie rzadko, jednak czasami zagląda jeszcze na Wiejską. Czy ciągle czuje się u siebie? Teraz najważniejszym stolikiem, do którego nie każdy może się przysiąść, jest stolik Krystyny Kofty i Janusza Głowackiego. Przy pozostałych jednak już zupełnie inna publika. Kultowa kawiarnia literacka stała się po prostu jadłodajnią, w której stołują się pracownicy pobliskich kancelarii, firm lobbingowych i, niekiedy, zaglądają posłowie (wszak Sejm nieopodal), co w PRL było nie do pomyślenia.

Ruch jest spory, ale raczej nie można powiedzieć, że gastronomiczny biznes żywi dziś wydawnictwo. Niestety, nie można też powiedzieć, że Czytelnik żyje z wydawania książek. – Rocznie wydaje zaledwie kilkanaście tytułów, jest natomiast właścicielem kamienicy przy Wiejskiej, więc źródło utrzymania ma zapewnione – przypuszcza Rafał Skąpski z PIW, który czasem do Czytelnika zagląda.

PIW natomiast od dwóch lat jest w likwidacji. Z tego powodu wydawnictwo zrezygnowało ze współpracy z Opasłym Tomem PIW, choć likwidator Skąpski bardzo jest wdzięczny Kręglickim, że nie wyrzucili nazwy wydawnictwa z szyldu. W luksusowym lokalu Agnieszki i Marcina Kręglickich książek już się nie sprzedaje, pełnią rolę rekwizytów dodających miejscu klimatu.

Trzy życia Nowego Światu

Niedaleko Foksal inny zapaleniec Sławomir Sierakowski, przywódca lewicowej Krytyki Politycznej, poległ na próbie trzeciej już reanimacji innej legendarnej kawiarni, na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej.

W ciągu minionego półwiecza pierwszy raz zaczęła przyciągać tłumy po Październiku. Ludzie chcieli zobaczyć załogę uspołecznionego zakładu gastronomicznego, która miała odwagę parzyć kawę według własnych receptur.

Drugie życie kawiarni Nowy Świat dał kabaret Dudek (1965–75) prowadzony przez Edwarda Dziewońskiego, w którym występowali m.in. Jan Kobuszewski, Irena Kwiatkowska, Wiesław Michnikowski i Wiesław Gołas. Waliły na niego tłumy, nie sposób było dostać bilety. Kiedy jednak przedstawienie się kończyło, kawiarnia pustoszała. Zawsze czegoś jej brakowało, by móc ją nazwać kultową. – Nie zdołała zgromadzić wokół siebie licznego środowiska – diagnozuje Rafał Skąpski.

Najbardziej do tego celu zbliżył się Sierakowski. Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat, które rezydowało tam w latach 2009–12, przyciągało środowiska lewicowe. Do kawy, w celu poprawienia stanu finansów, serwowano wódeczkę. Po incydencie 11 listopada 2011 r. policja aresztowała w kawiarni kilkudziesięciu antyfaszystów, głównie z Niemiec. Przyjechali na marsz organizowany przez Krytykę, ale przy okazji starli się z marszem rekonstruktorów w strojach napoleońskich. Schowali się w Nowym Wspaniałym Świecie i tam dopadła ich policja. PiS nazwał kawiarnię „bazą wypadową niemieckich bojówkarzy” i zażądał od miasta wyrzucenia młodej lewicy z lokalu wynajmowanego im przez miasto po preferencyjnych cenach. Oficjalnym powodem wymówienia stały się roszczenia właścicieli nieruchomości. Nie pomogły liczne protesty, sygnowane m.in. przez Olgę Tokarczuk, Agnieszkę Holland, Andrzeja Wajdę i Zygmunta Baumana. Listy intelektualistów nigdy kawiarniom nie pomagały.

To wtedy Sierakowski, szukając nowego lokalu, próbował wynająć pomieszczenie od PIW w likwidacji. Ponieważ jednak lojalnie uprzedził, że będzie organizował spotkania, które mogą trwać długo, Rafał Skąpski przestraszył się okolicznych mieszkańców. Bezdomny lewicowiec z wydawcą w likwidacji interesu nie zrobili.

Krakowska Vis-à-vis

Z ożywianiem ducha dawnych kawiarni lepiej idzie w Krakowie. Tu wiekopomne zasługi ma oczywiście Piotr Skrzynecki. Jego pomnik przy kawiarnianym stoliku nadal przyciąga gości do Vis-à-vis, sąsiadującej kiedyś z Piwnicą pod Baranami. To w Krakowie najbardziej kultowa kawiarnia, która wciąż taką pozostaje. Od dnia otwarcia w 1978 r., kiedy całe towarzystwo z Piwnicy przeniosło się z Kolorowej przy ul. Gołębiej tutaj. Nie tylko sami kabareciarze, ale całe wielkie grono przyjaciół. Bo Piotr powiedział: „Od dzisiaj jesteśmy tutaj!”.

Kawiarnia zamieniła się w biuro Piwnicy. – Nie było jeszcze komórek, więc na jej telefon stacjonarny dzwonili zarówno ludzie, którzy chcieli kupić bilety do Piwnicy, jak i ktoś z nas, żeby zapytać, gdzie jest np. Zygmunt Konieczny – pamięta Piotr Ferster, przez 37 lat menedżer Piwnicy pod Baranami. – Tutaj załatwialiśmy wszystkie swoje sprawy.

Kabaret nigdy nie skupiał jawnych opozycjonistów. – Piwnica to były skecze i piosenki, a nie barykady – mówi Ferster. Z polityką mieli wspólnego tyle, że jak w stanie wojennym na rynku milicja pałowała demonstrację, to ludzie chowali się pod kawiarnianymi stolikami. W tej apolityczności ówczesna władza wietrzyła podstęp. Jak mogła nie wietrzyć, gdy jedna z osób związanych z kabaretem w ramach żartu zamknęła na kłódkę nieodległy komisariat milicji? Było śmiesznie.

Od kilku lat bywalcy wydają dość regularnie swoje pisemko, trochę przypominające powielaczową bibułę. Pisze, kto może. Raz Andrzej Sikorowski, kiedy indziej Jan Nowicki czy fotografik Bogdan Zimowski, i coraz więcej chętnych chce to czytać. Robią dokładnie to samo co młodzi na Facebooku, tylko potrzebują do tego więcej słów.

Przekazują sobie tę bibułę przy kawiarnianych stolikach. W sieci zresztą też. – Jeśli ktoś z bywalców akurat jest w Krakowie, to o godzinie czternastej musi wpaść na kawę do Vis-à-vis przy rynku – zapewnia Piotr Ferster. Niechby taki Jan Nowicki, Andrzej Sikorowski, Zbigniew Preisner czy Beata Fudalej spróbowali nie wejść, to latem z pewnością zostaną przyuważeni przez kogoś siedzącego w ogródku, a zimą – jak nic – zobaczy ich ktoś z przeszklonej werandy. I przywoła do porządku, i środka.

W Krakowie czas płynie wolniej, bo ludzie wiedzą, że nie ma się do czego spieszyć. W tym mieście pamięta się dłużej, inne szybciej tracą pamięć. Łódzka Honoratka, do której w PRL waliły tłumy, żeby zobaczyć znanych filmowców, już dawno została zamknięta.

Polskę kawiarnianą opanowują sieciówki. Ale dziś, podobnie jak kiedyś, to nie kawa decyduje o wyjątkowości miejsca, tylko ludzie. Dawniej byli to intelektualiści i pisarze, teraz celebryci. Ci ostatni jednak szybciej wypadają z obiegu i szybciej się nudzą. Modne miejsca po prostu nie zdążą dorobić się żadnej legendy.

Polityka 51-52.2014 (2989) z dnia 16.12.2014; Rynek; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Gdzie kawiarnie z tamtych lat?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną