Wzrost PKB o 3,3 proc. w 2014 r. na pewno nie jest imponującym wynikiem, skoro wciąż wiele nam brakuje do bogatych krajów Europy Zachodniej, a unijne pieniądze płyną przecież bardzo szerokim strumieniem.
Jednak w Unii to jeden z najlepszych rezultatów, bo większość krajów albo nie może wyjść ze stagnacji, albo rozwija się poniżej własnych możliwości. Poza tym 3,3 proc. to dwa razy lepiej niż w 2012 i 2013 r., które były prawdziwym testem dla naszej gospodarki.
Wówczas przed recesją uratował nasz eksport, tym razem przyspieszenie wzrostu zawdzięczamy naszemu własnemu rynkowi. I to chyba cieszy najbardziej, bo właśnie popyt wewnętrzny powinien być siłą napędową naszego rozwoju, tylko wspomaganą eksportem.
Większe inwestycje firm i rosnące powoli nasze zakupy w sklepach zrekompensowały przynajmniej częściowo polskiej gospodarce kłopoty zewnętrzne. Handel z Rosją załamał się nie tylko z winy embarga na naszą żywność, ale też recesji w samej Rosji. Ukraina kupuje mniej, bo jest w bardzo poważnym kryzysie, pogłębianym wojną w Donbasie. Także na strefę euro nie ma co liczyć, bo tam trudno o jakiekolwiek oznaki ożywienia poza Niemcami.
W tej sytuacji to 3,3 proc. zaczyna robić wrażenie, skoro uzyskaliśmy je głównie własnymi siłami. Pomogły na pewno spadki cen paliw, niskie stopy procentowe i względna polityczna stabilność. Nieco zmniejszyło się bezrobocie, chociaż wciąż jego stopa jest dwucyfrowa (11,5 proc. w grudniu). Przedsiębiorcy stwierdzili, że po okresie wyczekiwania przyszła pora na śmielsze decyzje, a konsumenci postanowili zrobić zakupy, które dotąd odkładali. To skupienie się na sobie, a nie otaczającym nas, dość pesymistycznym świecie, okazało się najlepszym rozwiązaniem.
Ten rok, według prognoz, ma być podobny do poprzedniego. Oczywiście prognozy w dzisiejszym świecie warte są bardzo niewiele i nie należy zwracać na nie większej uwagi. Przewidywania dotyczące polskiego wzrostu w 2014 r. zmieniały się praktycznie co miesiąc, a i tak mało kto trafił. Pierwsze twarde sygnały na ten rok są optymistyczne – spore odbicie produkcji przemysłowej w grudniu i niezły wzrost płac na koniec poprzedniego roku.
Pułapek oczywiście nie brakuje, jak choćby pytanie, o ile spłacający kredyty we frankach będą musieli ograniczyć swoje miesięczne wydatki. Jednak najważniejsze to nie martwić się na zapas, bo i tak nie mamy pojęcia, co przyniesie gospodarcza przyszłość.