W pierwszej kolejności zasilania zostaną pozbawieni więksi odbiorcy – firmy zużywające energię do celów produkcyjnych. Nie dlatego, że wichura zerwała linię przesyłową, ale dlatego, że energii zaczyna brakować.
W czasach PRL takie komunikaty o 20. stopniu zasilania – podawane w dziennikach radiowych – były codziennością. Wyłączenia obejmowały nie tylko gospodarkę, ale nawet odbiorców indywidualnych. W zasadzie tylko Warszawa i duże miasta były z tego wyłączania wyłączone.
Wydawało się, że 20. stopień zasilania przeszedł do historii. Nie do końca jednak. Ekstremalne upały sprawiły, że w polskiej energetyce znów zapaliło się światło alarmowe. Grozi nam blackout.
Zużycie energii dochodzi do granicy wydolności systemu. Systemu, który ma swoje lata, jest zużyty i przechodzi remont. Zapotrzebowanie w szczycie sięga już 23–24 tys. MW. Upał sprawia, że kto może, chłodzi się, co zwiększa zapotrzebowanie na tzw. moc bierną indukcyjną. To szczególna forma energii (niezbędna do działania niektórych urządzeń, w tym klimatyzatorów), z którą energetyka ma spory problem.
Tymczasem elektrownie nie są w stanie pracować z maksymalną wydajnością. Część bloków przechodzi latem planowe remonty, część ulega niespodziewanym awariom (co przy tym poziomie zużycia jest nieuchronne). Do tego dochodzi coraz niższy poziom wody i jej przegrzanie w rzekach i zbiornikach wodnych, co ogranicza możliwość chłodzenia bloków w elektrowniach węglowych.
Elektrownie wodne (których mamy niewiele) są bezużyteczne, podobnie jak farmy wiatrowe. Ekstremalne upały to efekt potężnych wyży, w czasie których wiatru jest jak na lekarstwo.
Co w tej sytuacji można zrobić? PSE ma kilka scenariuszy: może przeciążać jednostki w pracujących elektrowniach, nakazać uruchomienie bloków w elektrociepłowniach.