Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Wyciskanie żabki i biedronki

Handlowe wojny: kto na nich traci, kto zyskuje?

Premier Ewa Kopacz z wizytą w osiedlowym sklepie w Kaliszu Premier Ewa Kopacz z wizytą w osiedlowym sklepie w Kaliszu Radek Pietruszka / PAP
Szykuje się bitwa o handel. Kto ma walczyć, z kim i o co?
Plan PiS zakłada przykręcenie śruby Biedronce.Getty Images, East News Plan PiS zakłada przykręcenie śruby Biedronce.

Kandydatka PiS na premiera Beata Szydło odwiedza małe miasta i obiecuje nowe szkoły i przedszkola, miejsca pracy, PKS i kolej. Ale przede wszystkim, że drobny, rodzinny handel wreszcie zyska szansę na rozwój. Przestanie się lękać zagranicznych dyskontów i marketów, które zostaną objęte specjalnym podatkiem. Kiedy premier Ewa Kopacz publicznie zachwyca się świeżymi warzywami w Biedronce, a prezydent Bronisław Komorowski w ostatnich dniach urzędowania postanawia odznaczyć Pedro Pereiera da Silvę, biedronkowego szefa, orderem zasługi (nie znalazł tylko czasu, by dokonać dekoracji), plan PiS zakłada przykręcenie śruby Biedronce. Ciężką rękę nowej władzy mają poczuć wszyscy zagraniczni giganci nowoczesnego handlu.

Panuje przekonanie, że żerują na polskiej gospodarce i potajemnie wyprowadzają z kraju nieopodatkowane zyski. Twardych dowodów brak, co, jak wiadomo, jest dowodem szczególnym. Dlatego mają płacić podatek od obrotów. Pomysł jest przećwiczony, zastosowali go Węgrzy, nakładając na sieci kilka specjalnych danin. Orbanizacja polskiego handlu ma dostarczyć budżetowi dodatkowe 3 mld zł rocznie, a jednocześnie wesprzeć mały polski biznes – zakłada PiS. Zakaz handlu w niedzielę w wielkich marketach, ograniczenie sprzedaży produktów sygnowanych markami własnymi sieci handlowych (to już projekt PSL), oto kolejne pomysły z długiej listy, jak w hipermarketach i dyskontach zaprowadzić porządek i ład moralny.

Scenariusz węgierski

Handlowcy długo zachowywali kamienny spokój. Przeżyli już niejedno, w tym wielką wojnę z 2007 r. o ustawę o wielkopowierzchniowych obiektach handlowych. Miała ograniczyć rozrost sieci i mocno je docisnąć. Już po roku trafiła do lamusa, bo okazała się sprzeczna z konstytucją. W efekcie sklepy wielkopowierzchniowe (400 m kw. i więcej) mają dziś już 50 proc. udziału w całkowitej powierzchni handlowej, choć w 2005 r. było to tylko 28 proc. Przypada na nie dwie trzecie wartości sprzedaży. Handlowe giganty o obrotach ponad 5 mld zł mają 37 proc. udziału w rynku.

W tym samym czasie ogólna liczba sklepów skurczyła się o ponad 20 proc. Znikają przede wszystkim niezależne mikroprzedsiębiorstwa handlowe. W połowie 2014 r. w Polsce było 616 tys. sklepów detalicznych, zatrudniających poniżej 10 pracowników (pół roku wcześniej 788 tys.). Ich liczba wciąż maleje, pozostają jednak największą grupą mikroprzedsiębiorstw w kraju. Rośnie grupa zagrożonych kupców i tych, którzy zbankrutowali lub biznes zamknęli. Kiedyś ich niezadowolenie starał się zagospodarować Lepper, dziś stawia na nich Kaczyński.

Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji (POHiD) zrzeszająca wielkie sieci handlowe, zaniepokojona pomysłami polityków, zamówiła w firmie doradczej PwC raport dotyczący oceny skutków zastosowania węgierskiego scenariusza. Obliczeń dokonano przy założeniu, że wszystkie rozwiązania zostaną przeniesione do nas.

Węgrzy działali pod presją kryzysu i chcieli zwiększyć wpływy do budżetu z firm zagranicznych, jednocześnie chroniąc krajowy biznes. Wprowadzili więc podatek kryzysowy, który poza handlem płaciły niektóre inne, duże, zagraniczne przedsiębiorstwa (zniesiono go w 2013 r.). Miał strukturę progresywną i sięgał 2,5 proc. przychodów w przypadku przedsiębiorstw największych.

Druga danina, od przychodów z reklam, znów o rozbudowanej konstrukcji, uderzyła w sieci handlowe jako największego reklamodawcę, oraz media, a głównie w stacje TV (na Węgrzech chodziło o stację RTL). Trzecia to formalnie opłata administracyjna za urzędową kontrolę żywności, choć w rzeczywistości podatek obrotowy. Nazywany jest podatkiem Tesco, bo mali go nie płacą, za to najwięksi (jak Tesco) nawet 6 proc. wartości sprzedaży. I to jest najważniejszy pomysł, który PiS chce zaimportować. Nie wiadomo, jak się to uda, bo Komisja Europejska wszczęła postępowanie i Węgierskie Biuro Bezpieczeństwa Żywności (odpowiednik sanepidu), formalnie odpowiedzialne za pobór opłaty, w ostatnich dniach zawiesiło jej egzekwowanie.

Do tego dochodzi wiele innych obostrzeń i ograniczeń dotyczących m.in. lokowania sklepów wielkopowierzchniowych, sprzedaży mięsa i produktów mleczarskich zza lady, relacji handlu z dostawcami czy przymusu osiągania rentowności (firma, która przez cztery lata ma straty, musi zostać zlikwidowana).

Z obliczeń PwC wyszło, że zastosowanie węgierskich pomysłów może dać 2,5–3 mld zł rocznie, czyli mniej więcej tyle, na ile liczy Beata Szydło. Jakie konkretnie rozwiązania PiS chce zastosować, jeszcze nie wiadomo. Prezydent Andrzej Duda w trakcie kampanii mówił o podatku obrotowym wysokości 1 proc. Prof. Konrad Raczkowski, twórca programu podatkowego PiS, chce opodatkować wszystkie sieci detaliczne o obrotach ponad 1 mld zł podatkiem obrotowym 0,5–2 proc. Pojawił się też pomysł specjalnego podatku CIT (tylko od zagranicznych firm) albo podatku 2 proc. od przychodów przekraczających 5 mln zł.

Oceniamy, że koszt proponowanych rozwiązań podatkowych dla sektora handlu może się wahać od 1,5 mld do nawet 5 mld zł w zależności od wersji. Oczywiście nie pozostanie to bez wpływu na ceny towarów. Handel działa przy bardzo niskich marżach, a żadna firma nie jest w stanie dokładać do interesu – wyjaśnia Maria Andrzej Faliński, dyrektor generalny POHiD. Eksperci PwC ocenili, że scenariusz węgierski przełożyłby się na wzrost wydatków rzędu 400 zł rocznie na gospodarstwo domowe. Bardziej ucierpiałyby osoby mniej zamożne, ze względu na większy udział wydatków żywnościowych w strukturze domowego budżetu.

Reakcja łańcuchowa

Polacy są wyzyskiwani przez wielki zagraniczny kapitał takie populistyczne hasła w czasie wyborów dobrze się sprzedają. Trzeba jednak pamiętać, że handel to skomplikowany mechanizm, który łatwo popsuć. Zagraniczne sieci handlowe, na które sypią się gromy, nie tylko sprzedają Polakom swoje produkty, ale także są wielkim eksporterem polskich produktów za granicę. Bez nich nie mielibyśmy takich sukcesów w eksporcie produktów rolnych – przekonuje Jacek Janiszewski, były minister rolnictwa.

Tymczasem węgierski podatek popiera prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Opracowanie PwC nazwała jednostronnym. Jej zdaniem handel nie przerzuci obciążeń na konsumentów, bo na rynku panuje zbyt duża konkurencja i mamy do czynienia z gospodarką nadmiaru. Jednym z objawów tego zjawiska jest deflacja.

Poparła też pomysł przeniesienia z Węgier opłaty za kontrolę żywności, bo hipermarketowej żywności to się przyda, gdyż jej jakość „nierzadko pozostawia wiele do życzenia, co także rodzi następstwa społeczne i koszty zewnętrzne, w tym medyczne”. A więc – zdaniem pani profesor – zagraniczne sieci nie tylko wyciągają od nas pieniądze, ale przy okazji nas trują. Przydałyby się jeszcze jakieś dowody.

Konkurencja w handlu wielkopowierzchniowym jest olbrzymia i nie spodziewałbym się wzrostu cen. Sieci będą ze sobą walczyły, tnąc koszty (co odbije się na sytuacji pracowników), a także jeszcze mocniej przycisną dostawców. Podatek zapłacą więc producenci towarów. Oni z kolei będą próbowali to sobie odbić na niezależnym handlu, czyli małych sklepach i hurtowniach. To zaś przyspieszy zanikanie niezależnego handlu i umocni pozycję wielkich graczy – przewiduje Tomasz Starus, szef działu oceny ryzyka w firmie Euler Hermes zajmującej się ubezpieczeniami kredytów handlowych.

Wojna z sieciami nasili konflikt na linii handel–dostawcy. PSL domaga się wprowadzenia ustawy o niedozwolonych praktykach rynkowych i skarży się, że PiS go w tym blokuje. Chodzi o ograniczenie możliwości duszenia producentów przez wielki handel: domagania się rozmaitych opłat za wprowadzenie towaru do sprzedaży czy zmuszania do produkcji towarów pod marką sieci handlowej. – Sytuacja dostawców, także tych największych, jest nie do pozazdroszczenia. Nie mogą zrezygnować z obecności na półkach największych sieci, choć opłacalność stoi często pod znakiem zapytania. W przypadku produktów sprzedawanych pod marką własną sieci konsekwencje idą dalej. Producent staje się sam dla siebie konkurentem, bo jego własne produkty muszą rywalizować z tymi, które robi dla sieci – wyjaśnia ekspert, który prosi o anonimowość, bo sprawa jest polityczna.

Łowienie w sieci

Zapowiedź wprowadzenia podatku obrotowego od sieci handlowych niepokoi też Waldemara Nowakowskiego, prezesa Polskiej Izby Handlu i szefa spółki handlowej MaxTrade (w przeszłości posła Samoobrony). Jego organizacja reprezentuje głównie polski kapitał. – To może zabić tysiące małych polskich firm prowadzących sklepy w ramach sieci franczyzowych – oburza się prezes Nowakowski. – Dyskonty dadzą sobie radę, ale małe rodzinne firmy, które dziś muszą działać przy rentowności 2 proc., obciążenia podatkiem obrotowym 1,52 proc. nie przetrwają.

Nowakowski jest twórcą sieci handlowej Lewiatan, wchodzącej dziś w skład giełdowej Grupy Eurocash SA, jednego z największych graczy na naszym rynku, prowadzącego sieć hurtowni oraz sklepów franczyzowych. Franczyza to jedna z dróg utrzymywania się na rynku drobnego polskiego handlu. Właściciele niezależnych sklepów, wchodząc do sieci, zaczynają działać pod jej szyldem, według jej konceptu, korzystając z sieciowych hurtowni i dostawców.

Choć działa się jako samodzielna firma, trzeba się wyzbyć sporej części niezależności i płacić sieci opłatę franczyzową. Jednak funkcjonowanie w grupie to jedyna szansa na przetrwanie w konfrontacji z miażdżącą siłą Biedronki, Lidla, Kauflandu, Netto, Tesco, Auchan i innych gigantów. Dlatego dziś zdecydowana większość drobnych polskich przedsiębiorców działa pod flagami sieciowymi. Odido, Carrefour Express, Nasz Sklep, Delikatesy Sezam, Intermarche, Piotr i Paweł, Kropka, Dobry Sklep, Spaar i dziesiątki innych to wszystko sieci franczyzowe. – Tradycyjny handel ma dziś połowę rynku, jednak całkowicie niezależne sklepy, nienależące do sieci ani grup zakupowych, to ok. 10 proc. – wyjaśnia dyr. Faliński.

Oczywiście pojawia się pytanie, czy sieci franczyzowe integrujące polskich handlowców reprezentują polski czy zagraniczny kapitał? Odpowiedź nie zawsze jest prosta. Bo np. Eurocash jest polską spółką, jedną z wielu stworzonych przez ojca polskiego nowoczesnego handlu Mariusza Świtalskiego (on też wymyślił Biedronkę, Żabkę, Małpkę Express). Spółka jest dziś kontrolowana przez Portugalczyka Luisa Amarala, byłego menedżera portugalskiej spółki Jeronimo Martins, do której należy sieć Biedronka (kupiona od Świtalskiego).

Okazuje się, że Polacy potrafią tworzyć nowoczesny handel, ale nie mają cierpliwości, by go prowadzić i rozwijać, żeby mógł konkurować z zagranicznymi gigantami. – Brakuje kapitału – tłumaczy prezes Nowakowski, który sprzedał sieć Lewiatan. Jest jednak i inne wytłumaczenie. – Większość polskich firm to dzieło pionierów polskiego kapitalizmu. Trudno im się łączyć, tworzyć większe organizacje. Każdy ma własny pomysł na biznes i niechętnie idzie na kompromisy. Szybciej jest gotów sprzedać firmę zagranicznemu konkurentowi lub funduszowi inwestycyjnemu – komentuje Tomasz Starus. Najnowszy przykład to podział Grupy Polomarket.

Co na to klient

Fronty bitwy o handel biegną w różnych kierunkach: wielcy przeciw małym, polski kapitał kontra zagraniczny, handel tradycyjny przeciw nowoczesnemu, hipermarkety przeciw dyskontom, dostawcy kontra handel itd. Z tego mrowia napięć politycy wyciągają te, które wydają im się najbardziej obiecujące.

Obiecująca jest na przykład Biedronka. Sieć dyskontów prowadzi ekspansję na ogromną skalę. Ma już 2600 sklepów w tysiącu miejscowości, a planuje dojście do 3 tys. placówek. Jej właściciel Jeronimo Martins Polska to druga co do wielkości firma w naszym kraju. Z obrotami 35,8 mld zł jest o kilka długości przed konkurencją. Boją się jej wszyscy.

Dlatego niektórzy o nowym podatku obrotowym mówią podatek Biedronki. W wersji prezydenta Dudy będzie kosztować JMP 360 mln zł. Na dodatek dość niespodziewanie Biedronka okazała się ulubioną siecią PO (chwaloną przez premiera Tuska, a ostatnio Ewę Kopacz), co marnie rokuje jej na przyszłość. „Zwracamy uwagę na fakt, że nasza sieć realizuje swoje zobowiązania podatkowe lokalnie, co skutkowało kwotą zapłaconych podatków przez Jeronimo Martins Polska za 2014 r. w wysokości ponad 478 mln zł, w tym podatku CIT w wysokości ponad 275 mln zł” – czytamy w liście nadesłanym przez JMP.

Prezydent Komorowski nadał szefowi JMP order zasługi, co podgrzało atmosferę. Przeciwni wyróżnieniu są związkowcy i antybiedronkowe organizacje, domagając się zahamowania ekspansji sieci. Za Biedronką ciągną się stare sprawy naruszania praw pracowniczych (choć JMP podkreśla, że dziś jest wyróżniana jako wzorowy pracodawca). Za Lidlem – perypetie organizacji związkowej Solidarności, która znikła w tajemniczych okolicznościach. Kłopoty wizerunkowe ma też Żabka. Wiele mówi się o niewydanej jeszcze książce „Dekada ajentów” opisującej, jak sieć franczyzowa wykorzystuje prowadzących sklepy ajentów. Krzysztof Andrzejewski, prezes Żabki, nie chce komentować sprawy książki ani wywiadów, jakich udziela autorka. To dawne czasy i praktyki poprzedniego właściciela. – Mamy 4200 sklepów Żabka i Freshmarket, a planujemy dojść do 11 tys. To małe sklepy typu „za rogiem”, oferujące podstawowy zestaw produktów. Można do nich wyskoczyć w każdej chwili, nie trzeba szukać dyskontu ani jechać do hipermarketu. To najdynamiczniej rozwijający się dziś segment handlu – przekonuje prezes Andrzejewski. Żabka ma 3,2 tys. ajentów i wielu chętnych, by wejść do sieci franczyzowej.

W środku tych handlowych wojen jest Polak konsument. Pytany, czy woli kupować w dyskoncie, czy w tradycyjnym sklepie, przyznaje, że oczywiście w tradycyjnym. Czy woli polski market czy też zagraniczny – wskazuje bez wahania na polski. A potem zbiera sieciowe gazetki, przegląda najnowsze promocje i idzie robić zakupy tam, gdzie akurat najtaniej.

Polityka 34.2015 (3023) z dnia 18.08.2015; Rynek; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyciskanie żabki i biedronki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną