Metod jest wiele. Najprostsza to działanie na bezczelnego. Umawiasz się z właścicielem budynku i wieszasz foliową albo siatkową reklamę na elewacji. Albo gdziekolwiek, byle była widoczna dla możliwie największej grupy widzów. Bo dla reklamodawcy liczy się koszt dotarcia do potencjalnego klienta. Im więcej oglądaczy, tym cena za reklamę wyższa. Żadnego występowania do nadzoru budowlanego czy władz miejskich. Powieszę, i co mi zrobicie?
Zrobić można niewiele i niewiele się robi. W przypadkach wyjątkowego nasilenia bezczelności nadzór budowlany wszczyna postępowanie w sprawie usunięcia samowoli. Pisma, odwołania, często nie wiadomo, z kim prowadzić spór, bo firmy działające na nielegalu potrafią zacierać tropy. Zmieniają adresy, właścicieli. – Ustalenie, do kogo należy reklama, stanowi duże wyzwanie – przyznaje Piotr Libicki, plastyk miejski, koordynator ds. estetyki wizerunku Poznania.
Reklamowa samowolka
Potem sprawy trafiają do sądów administracyjnych. Jedna instancja, druga, odwołania, wnioski kasacyjne itd. – Firmy reklamowe mają dobrych prawników – przyznaje Wojciech Wagner, naczelnik wydziału estetyki przestrzeni publicznej w wydziale architektury stołecznego ratusza. Kiedy prawnicy przeciągają sprawę, reklama wisi i zarabia. – W przypadku największych reklam na budynkach w ruchliwych miejscach Warszawy ceny mogą sięgać 170–200 tys. zł miesięcznie – wyjaśnia Lech Kaczoń, prezes Izby Gospodarczej Reklamy Zewnętrznej. Przy takich cenach wpływy z reklamy mogą stać się głównym dochodem właściciela budynku.
Kiedy wreszcie zapada prawomocne orzeczenie nakazujące usunięcie reklamy, firma szybko ją demontuje. A po kilku dniach... montuje na nowo. – To już jest nowa reklama, a więc nowa samowola budowlana i nowa sprawa.