Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Podatek kształtuje świadomość

Ład moralny w polskiej gospodarce? PiS wie, jak go zaprowadzić

Sposób wynagradzania menedżerów zawsze budził emocje. Sposób wynagradzania menedżerów zawsze budził emocje. apeyron / Forum
PiS chce zaprowadzić w polskiej gospodarce ład moralny za pomocą podatków. Jedni widzą w tym szkodliwy populizm, inni próbę naprawiania kapitalizmu.
Odprawa przekraczająca kodeksowe trzy pensje będzie obłożona 70-proc. domiarem.Corbis (T.S.) Odprawa przekraczająca kodeksowe trzy pensje będzie obłożona 70-proc. domiarem.

Plany nowej władzy poznaliśmy z dwóch sejmowych przemówień. Pierwsze wygłosiła premier Beata Szydło. W exposé skoncentrowała się na priorytetach swojego gabinetu i harmonogramie realizacji wyborczych obietnic. Drugie wygłosił Jarosław Kaczyński, nie bez przyczyny zwany „prezesem Rady Ministrów”. Mówił więcej o ideologii i aksjologii nowej władzy. O wadze wspólnoty narodowej, o nadmiernym rozwarstwieniu społeczeństwa, dążeniu do egalitaryzmu i wyrównywaniu szans. „A jeśli chodzi o dystrybucję dóbr, to cały program społeczny tutaj przedstawiony, relacja miasto–wieś i między regionami, to wszystko, co ma wesprzeć tę część społeczeństwa, której jest gorzej, odpowiada tej potrzebie. Odpowiada tej potrzebie też wysokie opodatkowanie tzw. odpraw czy obniżenie pensji w spółkach Skarbu Państwa” – powiedział.

To ostatnie zdanie wszystkich zaintrygowało, bo było jednym z niewielu konkretów, o którym na dodatek pani premier nie wspominała. Już dwa dni później słowo stało się ciałem; do Sejmu trafił poselski projekt nowelizacji ustawy PIT. Zakłada obłożenie specjalnym podatkiem nadmiernych – zdaniem prezesa – dochodów osiąganych przez osoby zasiadające we władzach spółek Skarbu Państwa, państwowych osób prawnych (np. wyższych uczelni), a także spółek komunalnych.

Koniec ze „złotymi spadochronami”, czyli wysokimi odprawami płaconymi odchodzącym prezesom i odszkodowaniami z tytułu zakazu konkurencji. Odprawa przekraczająca kodeksowe trzy pensje będzie obłożona 70-proc. domiarem (pierwotnie mówiono o 65 proc.). Jeśli odchodząca osoba zostanie zobowiązana do niepodejmowania pracy w konkurencyjnej firmie, to tylko przez pół roku (projekt zakładał rok), a wynagrodzenie z tego tytułu ponad 6 pensji także zostanie obłożone 70-proc. stawką PIT. Przepisy mają objąć nie tylko przyszłych menedżerów, ale także obecnych, pełniących jeszcze swoje funkcje i najczęściej szykujących się do odejścia. Stąd to ekspresowe tempo. – Ponieważ nie można cofnąć podpisanych umów, to trzeba to opodatkować. Chociaż tyle możemy zrobić – wyjaśnił szef Komitetu Stałego Rady Ministrów minister Henryk Kowalczyk.

Skutki ustawy mają odczuć wszyscy menedżerowie, którzy są w zasięgu ministra Skarbu Państwa. Wystarczy, że państwowy akcjonariusz dysponuje większością w radzie nadzorczej, nawet jeśli nominalnie giełdowa spółka jest prywatna. Są wątpliwości, czy to zgodne z prawem.

PiS chce wrócić do twardych reguł ustawy kominowej, do „rozsądnych i uczciwych standardów”. Koniec z „patologiami polegającymi na omijaniu przepisów ustawy kominowej” (cytaty z uzasadnienia projektu), z płaceniem milionowych pensji prezesom i członkom zarządów spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa, koniec z kontraktami menedżerskimi służącymi obchodzeniu prawa.

Kominiarze

Ustawa o wynagrodzeniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi (zwana kominową) ma już 15 lat. Przewiduje, że menedżer na kierowniczym stanowisku w spółce z udziałem Skarbu Państwa może zarabiać nie więcej niż sześciokrotność przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw (dziś 3,9 tys. zł). W spółce samorządowej jest to czterokrotność, a w jednostce budżetowej trzykrotność.

Ustawę wprowadzono w czasach rządu Jerzego Buzka pod naciskiem opinii publicznej, którą szokowały informacje o astronomicznych pensjach, jakie płacili sobie menedżerowie przedsiębiorstw i spółek Skarbu Państwa, nie zważając na opłakany stan kasy swoich firm. Byli z reguły politycznymi nominatami chcącymi się sprawdzić w biznesie.

Choć sprawdzian wypadał zwykle mizernie, nie ograniczał ich finansowego apetytu. Kroplą, która przelała czarę, były kilkusettysięczne odprawy, jakie szefom publicznego radia i TV przyznały rady nadzorcze. Minister Emil Wąsacz pod naciskiem mediów odebrał radom w spółkach Skarbu Państwa prawo zawierania umów o pracę z członkami zarządów i ustalania wynagrodzeń. Miały to robić walne zgromadzenia akcjonariuszy, czyli w tamtym czasie zwykle on sam. Przyspieszyło to wprowadzenie ustawy tnącej nadmiernie wysokie wynagrodzenia zwane kominami płacowymi.

Media – zwłaszcza tabloidy – nie kryły satysfakcji, choć wielu ekspertów kręciło nosami. To populizm, który odbije się na jakości zarządzania – przekonywali. Państwo samo odcina się od wysoko kwalifikowanej kadry, bo sztywne ramy drastycznie kontrastują z poziomem wynagrodzeń w gospodarce prywatnej. Prowadzi to do sytuacji, gdy prezes albo członek zarządu zarabia mniej niż niektórzy jego podwładni nieobjęci ustawą. Dlatego wielu menedżerów trafiających do państwowych spółek deklarowało, że podejmują się zadania z pobudek patriotycznych albo ze względu na ciekawe wyzwania zawodowe, a realizację finansowych aspiracji odkładają na później, gdy przejdą do prywatnego biznesu. Nie wszystkim to się zresztą udawało, bo praca w państwowych firmach wiąże się z ryzykiem politycznego naznaczenia, którego właściciele firm prywatnych nie lubią.

Bezzębna ustawa

Dość szybko ustawie kominowej wyrwano dużą część zębów. Pomogła w tym prywatyzacja gospodarki i wprowadzanie kolejnych państwowych gigantów na giełdę. Kiedy udział państwa w kapitale akcyjnym spadał poniżej 50 proc., spółka automatycznie wypadała z ustawowego reżimu. Ale i w pozostałych na ogół dawano sobie radę. Popularne były dwa sposoby. Pierwszy polega na wykorzystaniu zagranicznej spółki-córki pozostającej poza władzą ustawy. Menedżer otrzymuje tam zwykle niezbyt absorbujące stanowisko członka rady nadzorczej z wynagrodzeniem na tyle wysokim, by rekompensowało mu finansowe straty w kraju (stosował to np. Lotos i PGNiG).

Druga metoda polega na zawieraniu kontraktów menedżerskich. Prezes albo członek zarządu nie jest angażowany bezpośrednio, ale jako przedstawiciel własnej firmy, która podejmuje się zarządzania państwową spółką. Za usługę rozliczają się firmy, prezesowi płaci nie ta, którą zarządza, ale jego własna (zwykle zarejestrowana za granicą). To taki szczególny rodzaj samozatrudnienia, którego jedyną wadą dla angażowanego prezesa jest konieczność posiadania polisy ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej. Przy zarządzaniu dużymi spółkami to kosztuje.

Najbliższy wycofania się z ustawy kominowej był minister skarbu Mikołaj Budzanowski (w rządzie PO-PSL). Wprowadził kodeks dobrych praktyk w dziedzinie wynagradzania członków zarządów w spółkach z udziałem Skarbu Państwa, których nie obejmowała ustawa kominowa, ale samej ustawy zmienić już nie zdążył. Dziś tego żałuje. – Nie widzę powodu, dla którego wynagrodzenia w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa miały być niższe niż w gospodarce prywatnej. Od tego zależy jakość zarządzania. Kominówka nie daje motywacji, dlatego chciałem, by wynagrodzenia były rynkowe, ale ściśle powiązane z wynikami spółek i realizacją planów inwestycyjnych – wyjaśnia Mikołaj Budzanowski, dziś członek zarządu Grupy Boryszew.

Milionerzy

Sposób wynagradzania menedżerów zawsze budził emocje. Stały się one gorętsze, gdy spółki giełdowe zmuszono do podawania informacji, ile płacą członkom zarządów. Dziś każdy ma prawo wiedzieć, że na przykład prezes PKN Orlen Jacek Krawiec w ubiegłym roku zarobił 2,9 mln zł, prezes PZU Andrzej Klesyk – 2,7 mln zł, Herbert Wirth, prezes KGHM Polska Miedź – 2,27 mln zł, Dariusz Lubera, prezes Tauronu – 1,9 mln zł, Paweł Olechnowicz, prezes Grupy Lotos – 1,47 mln zł.

To robi wrażenie. Dlatego co pewien czas wracają hasła ograniczenia rozbuchanych oczekiwań płacowych kadry menedżerskiej. Nie tylko w Polsce. Hasła te nasiliły się po światowym kryzysie finansowym, kiedy okazało się, że wielu menedżerów narażało interes kierowanych spółek, jeśli dawało im to doraźne korzyści finansowe. Uznano za głęboko niesprawiedliwe, że państwo musi ratować upadającą firmę wówczas, gdy sprawca upadku odchodzi z wielomilionową odprawą.

To wtedy narodził się pomysł karnych podatków nakładanych na takie odprawy, których przeszczepienia do Polski domaga się dziś Jarosław Kaczyński. U nas jednak nie będzie to rewanż za kryzys, bo kryzysu nie ma, nikt też nie zamierza analizować efektów zarządzania poszczególnych osób. Będzie to rewanż polityczny, bo każda nowa władza z zasady krzywo patrzy na menedżerów nominowanych przez poprzedników i większość szybko zwalnia. Obecna chce im dodatkowo przyłożyć po kieszeni, poirytowana tym, że w ostatnich miesiącach przed wyborami do spółek Skarbu Państwa wprowadzano wielu politycznych nominatów, gwarantując im wysokie odprawy. Nic nie pomoże słynny wrześniowy „hołd krynicki”, kiedy to menedżerowie uczestniczący w Forum Ekonomicznym przyznali Jarosławowi Kaczyńskiemu tytuł Człowieka Roku.

Nie zmieniło to jego przekonania, nie tylko co do czystek kadrowych, ale także co do tego, że państwowi menedżerowie nie powinni zarabiać tak dużo. To niemoralne i niestosowne, państwo nie powinno przykładać ręki do rozwarstwienia dochodów. Przeciwnie, powinno temu przeciwdziałać – uważa prezes – a duża część Polaków z nim się zgadza. Egalitaryzm płacowy ma u nas spore poparcie.

To idzie młodość

Politycy PiS chętnie powołują się na najnowszy raport NBP, z którego wynika, że rozwarstwienie dochodów w Polsce narasta, choć inne badania – w tym Diagnoza Społeczna – wskazują, że szybko się kurczą. Eksperci NBP przekonują, że ich dane są miarodajne, bo najdokładniej zbadali grupę najwyżej zarabiających.

Narzucanie ograniczeń w dziedzinie wynagrodzeń nie ma sensu. Rynku nie da się spacyfikować. Budujemy nowy socjalizm – mówi dr Kazimierz Sedlak, ekspert w dziedzinie polityki wynagrodzeń, dyrektor firmy Sedlak&Sedlak. Jego zdaniem dobrzy menedżerowie warci są wysokich wynagrodzeń. Nie muszą pracować w państwowych spółkach. A dla tych, którzy są nominowani tylko ze względu na kryteria polityczne, nawet kominówka może być za wysoka. Na normalnym rynku menedżerskim nie znaleźliby pracy.

Opodatkowanie menedżerów, nowy rodzaj „popiwku” od ponadnormatywnych wynagrodzeń, został zgłoszony przez grupę posłów PiS, których reprezentantką była posłanka Gabriela Masłowska, słynna ekspertka ekonomiczna mediów ojca Rydzyka (niegdyś LPR). Dzięki formule projektu poselskiego uniknięto żmudnych uzgodnień międzyresortowych, co przyspieszyło procedury. A czas nagli. W rozmowie z „Pulsem Biznesu” posłanka zdradziła, że chodzi nie tylko o względy ekonomiczne, ale i społeczne. Twórcy projektu nie boją się, że wystraszą wartościowych kandydatów. Chcą przewietrzyć spółki, a przy okazji doprowadzić do rewolucji kadrowej. Starych, oczekujących wysokich płac i odpraw, zastąpią młodzi, mniej wymagający finansowo. „Jest ogromna grupa osób młodych, zdolnych i wykształconych, które dzisiaj podejmują pracę poza granicami Polski. Chcemy dać im szansę pracy w kraju” – przekonuje posłanka. Pytanie tylko, czy ci młodzi zdolni gotowi są do kierowania największymi polskimi firmami?

Założenia gospodarczej rewolucji rządu PiS przewidują więc nie tylko nowe priorytety, ale też wychowanie nowej, własnej kasty menedżerskiej. Dotychczasowa okazała się zbyt kosmopolityczna, merkantylna i podatna na ideologię ciepłej wody w kranie. Nowa, patriotyczna, będzie gotowa walczyć o ideały prezesa za mniejsze pieniądze. Przebicie szklanego sufitu dla wielu młodych może być szansą.

Konflikt i ład

Młodzi kontra starzy, mali przedsiębiorcy przeciw wielkim, polski kapitał przeciw zagranicznemu. Gospodarcza ideologia PiS to wizja świata konfliktów, w którym trwa walka. Stale ktoś kogoś uciska, wykorzystuje, nie daje mu się rozwinąć. Dlatego program zmian podatkowych ma na celu nie tylko uzyskanie wpływów do budżetu, ale też przywrócenie ładu moralnego i sprawiedliwości. To rodzaj inżynierii społecznej, która dobrze się sprzedaje medialnie, choć nie wiadomo, na ile będzie skuteczna i jakie da rezultaty.

Plany są szerokie. Małym przedsiębiorcom zostanie obniżony do 15 proc. podatek CIT, by mogli skuteczniej konkurować z większymi firmami, które płacą 19 proc. Wielki handel zapłaci nowy podatek od obrotów, a małe sklepy będą z niego zwolnione. Handel wielkopowierzchniowy to obcy kapitał, który dusi nie tylko polskie firmy handlowe, ale także wykorzystuje polskich dostawców.

Podobnie jest z bankami: są zbyt bogate i zdominowane przez zagraniczny kapitał, więc i one zostaną obłożone dodatkowymi podatkami. Opozycja Polacy kontra reszta świata jest zawsze mocno zarysowana. Politycy o tym mówią, choć mają świadomość, że żaden przepis nie może wprost faworyzować Polaków, bo to niezgodne z prawem UE.

Dlatego polscy przedsiębiorcy bardzo się oburzają, widząc, że mogą wpaść w pułapkę podatkową zastawianą na obcych. Tak jak to ma miejsce w handlu. – Podatek od hipermarketów w rzeczywistości wzmocni pozycję największych firm handlowych. A przecież wśród dziesięciu największych firm dziewięć reprezentuje zagraniczny kapitał. Polskie firmy na tym ucierpią – oburza się Robert Krzak, wiceprezes spółki Piotr i Paweł, wiceprezes Forum Polskiego Handlu.

Polskie sieci handlowe (wyłącznie polski kapitał) właśnie zrzeszyły się, by bronić swoich interesów. Popierają opodatkowanie handlu, ale w taki sposób, by wielcy bardziej to poczuli. Podstawowym kryterium powinny być obroty, a nie powierzchnia sklepów. Wielcy mają największe możliwości zamortyzowania skutków finansowych nowego podatku, głównie poprzez mocniejsze dociśnięcie dostawców. Krajowi producenci nie mają siły przetargowej, by im się przeciwstawić. Wśród wielkich handlowych graczy jest Żabka (kapitał zagraniczny), która prowadzi ekspansję swojej sieci, zapełniając polskie miasta i miasteczka tysiącami małych sklepików. Firma korzysta z efektu skali, choć, jak na razie, nowy podatek jej nie grozi.

Większe firmy mają większe możliwości dostosowywania się do nowych przepisów podatkowych i łagodzenia ich skutków. Za pomocą preferencyjnej stawki podatku CIT nie da się sprawić, że małe firmy urosną i będą konkurować z wielkimi, bo większość małych firm nie jest podatnikiem CIT. Podatki nie są najlepszym narzędziem do naprawiania świata – uważa Andrzej Puncewicz, ekspert prawa podatkowego z firmy CRiDO Taxand.

Podatek od hipermarketów PiS zapożyczył od węgierskiego rządu Orbána. Bardzo się przysłużył w kampanii wyborczej jako jedna z obietnic Beaty Szydło. Jest tylko pewien problem: Komisja Europejska wszczęła postępowanie prawne przeciwko Węgrom i parlament tego kraju w ubiegłym tygodniu zawiesił pobór podatku hipermarketowego.

Tymczasem polscy przedsiębiorcy suflują, jakie kolejne podatki warto wprowadzić, by wielkim i obcym dopiec, a mniejszych, polskich wesprzeć. Najnowszy pomysł zgłasza Ryszard Florek, prezes firmy Fakro, jeden z fundatorów fundacji Pomyśl o Przyszłości. Chce wprowadzenia akcyzy od korzyści skali. Chodzi o podatek równoważący korzyści, jakie wielkim firmom daje ich wielkość. Pod względem zaopatrzenia, logistyki, reklamy, dostępu do kapitału itd. Akcyzę od obrotów płaciłyby koncerny osiągające w UE przychody ponad 1 mld euro. Choć pomysł nie ma charakteru oficjalnego projektu, zajęła się już nim Rada Podatkowa Konfederacji Lewiatan. Przedsiębiorcy nie bez racji przewidują, że czeka ich jeszcze wiele podatkowych niespodzianek.

Polityka 49.2015 (3038) z dnia 01.12.2015; Rynek; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Podatek kształtuje świadomość"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną