Negatywna reakcja polskiego rządu po niespodziewanej obniżce naszego ratingu z A- na BBB+ raczej nie przeraziła agencji Standard&Poor’s (S&P). W ostatnich latach zadarła ona bowiem ze znacznie potężniejszymi od nas. Do historii przeszła zwłaszcza jej decyzja z sierpnia 2011 r., gdy po raz pierwszy obniżyła ocenę Stanów Zjednoczonych – z najwyższego dostępnego poziomu AAA na AA+. Amerykańscy politycy nie posiadali się wówczas z oburzenia. Ówczesny sekretarz skarbu Timothy Geithner, odpowiednik naszego ministra finansów, stwierdził, że agencja S&P popełniła ogromny błąd i wykazała zadziwiający brak wiedzy o amerykańskim budżecie. Wytknął analitykom, że w swoich szacunkach zadłużenia pomylili się o, bagatela, 2 bln dol. A kontrowersyjny filmowiec Michael Moore zaapelował, żeby za karę po prostu aresztować szefa S&P.
Tymczasem agencja obniżyła rating USA nieprzypadkowo i nawet mimo przyznania się do rachunkowego błędu podtrzymała swoją decyzję. Degradacja nastąpiła po kolejnej kłótni w Kongresie wokół podniesienia amerykańskiego limitu zadłużenia. Wówczas cały świat wstrzymał oddech, czekając, czy Ameryka przypadkiem nie zbankrutuje. Republikanie i demokraci osiągnęli co prawda w ostatniej chwili kompromis, ale dla S&P renoma Stanów Zjednoczonych na tyle została nadszarpnięta, że idealny rating dla USA przestał wchodzić w grę. Prezydent Barack Obama, przemawiając krótko potem do narodu, zapewnił, że bez względu na decyzję S&P Stany Zjednoczone pozostaną zawsze krajem „AAA”, czyli o najwyższej wiarygodności. Nie miał innego wyjścia, skoro walczył o głosy w nadchodzących wyborach prezydenckich.
Wiarygodność finansowa
Także w Europie S&P i dwie inne agencje ratingowe, Moody’s oraz Fitch, postarały się w ostatnich latach o wielu wrogów.