Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Państwo w państwie

PiS dokonuje rozbióru państwowej gospodarki

Minister Dawid Jackiewicz w Krynicy dwoił się i troił. Na próżno – tydzień później został odwołany. Minister Dawid Jackiewicz w Krynicy dwoił się i troił. Na próżno – tydzień później został odwołany. Darek Delmanowicz / PAP
Ideał polskiego przedsiębiorstwa to państwowa spółka z monopolistyczną pozycją, zarządzana ściśle według politycznych instrukcji. Polityków chętnych do przekazywania instrukcji nie brakuje. Gorzej z wykonawcami.
Choć Jarosław Kaczyński powtarza, że trzeba skończyć z Polską resortową, a gospodarka powinna być zarządzana jedną ręką, to praktyka idzie w odwrotnym kierunku.Kacper Pempel/Reuters/Forum Choć Jarosław Kaczyński powtarza, że trzeba skończyć z Polską resortową, a gospodarka powinna być zarządzana jedną ręką, to praktyka idzie w odwrotnym kierunku.

Tegoroczne Forum Ekonomiczne w Krynicy zdominowali rządzący politycy PiS i państwowe spółki. Dyskutowano o roli państwa w gospodarce i dlaczego powinna być większa. Nie zabrakło nikogo, kto chce liczyć się w dzisiejszym życiu gospodarczym. Wicepremier Mateusz Morawiecki i jego współpracownicy wykorzystali okazję, by promować SOR, czyli Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju, zwaną też planem Morawieckiego, a minister Skarbu Państwa Dawid Jackiewicz miał przedstawić koncepcję holdingu, który powstanie, żeby zarządzać państwowymi spółkami po likwidacji jego resortu. Ale nie przedstawił, bo koncepcja jeszcze niegotowa.

Po oficjalnych obradach w polskim Davos kipiało życie towarzyskie. Nowa władza dobrze się bawiła. W tej dziedzinie najważniejszym wydarzeniem było przyjęcie zorganizowane przez Grupę Lotos w hotelu Prezydent. Jego wpływ na losy polskiej gospodarki może być poważniejszy niż większości merytorycznych debat.

Jeżdżę regularnie na krynickie fora, ale takiej imprezy jeszcze nie widziałem. Było na bogato. Ludzie Jackiewicza bawią się z rozmachem – przyznaje jeden ze szczęśliwców, którym udało się dostać na to ekskluzywne spotkanie. Królował na nim minister skarbu i jego przyjaciele, m.in. były rzecznik PiS Adam Hofman, prezes Grupy Lotos Robert Pietryszyn, prezes Lotu Rafał Milczarski, prezes Grupy Azoty Mariusz Bober i wielu innych.

Tłok był okrutny, na sali kręciło się wyjątkowo wielu lobbystów. Wszyscy zabiegali, by dostać się do viproomu, gdzie minister Jackiewicz ze świtą przyjmował wybranych. Impreza odbiła się głośnym echem w PiS, bo wielu zaproszonych gości nie wpuszczono do środka. – Z pewnego oddalenia prezesi Pietryszyn i Milczarski dawali znaki ochronie, kto może wejść, a kto nie. Powstało straszne zamieszanie, goście machali zaproszeniami i domagali się wpuszczenia. Z kwitkiem odeszło wiele prominentnych osób, także z PiS, zwłaszcza ludzi od Morawieckiego – wyjaśnia nasz rozmówca. Tym, których nie wpuszczano, tłumaczono, że sala jest za mała, bo Lotos zbyt hojnie szafował zaproszeniami.

Wieść o imprezie „złotych dzieci PiS” rozeszła się w partii lotem błyskawicy i nie pozostała bez konsekwencji. Wygląda na to, że odprawieni spod bramy poskarżyli się, komu trzeba, bo po powrocie z Krynicy Dawida Jackiewicza czekał zimny prysznic. Stracił stanowisko w Komitecie Politycznym PiS. Jarosław Kaczyński i inni członkowie władz partii zaczęli głośno krytykować politykę kadrową w spółkach Skarbu Państwa, co źle wróży wielu nominatom ministra. Pierwszy po Bogu, czyli Joachim Brudziński, w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” ostrzegł Adama Hofmana, przyjaciela ministra i nieoficjalnego gospodarczego kadrowca, że skończy jak „złote dzieci PO”. W partii mówi się, że Brudziński stara się pokazać, kto tu rządzi. W krytycznym tonie wobec ministra skarbu wypowiedział się drugi wiceprezes Mariusz Błaszczak. Wszyscy odczytali to jednoznacznie: Jackiewicz ma kłopoty. Kilka dni później został odwołany. Według źródeł POLITYKI INSIGHT decyzję w tej sprawie podjął Jarosław Kaczyński jeszcze przed Krynicą.

Minister walczy

Dotychczas panowało przekonanie, że nawet po zapowiadanej likwidacji Ministerstwa Skarbu Jackiewicz będzie nadal rządził państwową gospodarką jako szef Polskiego Holdingu Narodowego grupującego najważniejsze spółki. Miał podlegać bezpośrednio pani premier, z którą łączą go dobre relacje. Był też brany pod uwagę jako szef resortu energii, w ramach jednej z koncepcji rekonstrukcji rządu. Bo dotychczasowy minister energii Krzysztof Tchórzewski jest potrzebny do innych ważnych zadań. Miałby zająć się ratowaniem sytuacji w resorcie infrastruktury, gdyż obecny minister Andrzej Adamczyk kompletnie sobie nie radzi (zwłaszcza z PKP).

Jackiewicz jest od dawna skonfliktowany z Morawieckim. Wicepremier chciałby wziąć pod swoje skrzydła wszystkie spółki, łącząc je w holding, który on nazywa Polską Grupą Kapitałową, ale Jackiewicz i premier Szydło nie chcieli do tego dopuścić. Oboje nie przepadają za Morawieckim. – Bali się stawiać wszystko na jedną kartę. Jeśli plan Morawieckiego zawiedzie, gospodarka może znaleźć się w opałach. Dlatego wolą, by większość spółek pozostała poza władzą wicepremiera. Jemu musi wystarczyć PKO BP, Polski Fundusz Rozwoju i Agencja Rozwoju Przemysłu. To z nich utworzy Polską Grupę Kapitałową – wyjaśnia jeden z ekspertów PiS.

Choć Jarosław Kaczyński powtarza, że trzeba skończyć z Polską resortową, a gospodarka powinna być zarządzana jedną ręką, to praktyka idzie w odwrotnym kierunku. Trwa intensywna parcelacja państwowej gospodarki nie tylko pomiędzy poszczególnych ministrów, ale także między ludzi „dobrej zmiany”. Niemal każdy szef resortu, jak udzielny książę, ma władzę nad jakąś częścią. Nie tylko minister energii, który obok ministra skarbu wykonuje obowiązki właścicielskie w stosunku do największej liczby państwowych firm, ale nawet minister obrony narodowej.

Nieoficjalne nadania otrzymali też poszczególni politycy, co sprawia, że granice włości biegną czasem w poprzek zarządów spółek. Tak jest na przykład w Grupie PZU, gdzie prezes jest z nadania Zbigniewa Ziobry, a część członków zarządu – od Dawida Jackiewicza, co doprowadziło już do głośnych konfliktów, w których mediować musiał minister skarbu. Podobne konflikty ludzi Ziobry i Jackiewicza tlą się m.in. w Tauronie i KGHM. Jeśli Jackiewicz definitywnie wypadnie z gry, wielu jego ludzi straci właśnie zdobyte posady, a pustą przestrzeń wypełnią ludzie innego ważnego polityka. Bo ambicje ma wielu, w tym szczególnie wicepremier Jarosław Gowin. W systemie łupów dzielonych przez polityków ostatnią rzeczą są fachowe kompetencje. Z wiadomym dla państwowych spółek skutkiem.

Sędzia graczem

Rozbiór państwowej gospodarki jest nie tylko niezgodny z deklaracjami prezesa PiS, ale także z zaleceniami Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) dotyczącymi sposobu wykonywania obowiązków właścicielskich w firmach kontrolowanych przez państwo. OECD, której członkiem Polska jest od 20 lat, wymaga przejrzystości i jednolitego nadzoru. Podstawowa reguła głosi, że ten, kto w imieniu państwa wykonuje obowiązki regulacyjne, czyli tworzy i egzekwuje prawo, nie powinien jednocześnie wykonywać obowiązków właścicielskich wobec państwowych firm działających w tym samym sektorze.

Chodzi o to, by gracz nie ustalał jednocześnie reguł gry i nie był sędzią. A tak się dziś u nas dzieje. Z jednym wyjątkiem narzuconym przez dyrektywę UE: przedsiębiorstwa zajmujące się przesyłem energii (PERN, PSE, Gaz-System) nie mogą podlegać temu, kto ma pod sobą państwową energetykę, czyli ministrowi energii. By ten konflikt rozwiązać, specjalnie powołano pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. Jest nim Piotr Naimski.

Jeszcze bardziej iluzorycznie wygląda przestrzeganie innego zalecenia z listy dobrych praktyk rekomendowanych przez OECD: „Rząd nie powinien być zaangażowany w bieżące zarządzanie przedsiębiorstw publicznych i powinien pozwolić im na pełną niezależność operacyjną, by realizowały wyznaczone dla nich cele”. Lektura tego dokumentu niejednego polskiego prezesa rozbawiłaby do łez.

Dziś bowiem zaangażowanie polityków w bieżące zarządzanie państwowych spółek nie jest niczym nagannym. Przeciwnie, to świadectwo dobrej zmiany, dowód, że pojawił się wreszcie gospodarz. Politycy biorący się za ręczne sterowanie powołują się na troskę o bezpieczeństwo kraju i losy narodowej gospodarki. Nawet jeśli nie mają pojęcia o gospodarce, to ich nie dyskwalifikuje, bo dziś wyżej ceniony jest „patriotyzm” niż fachowość. Czyli to wszystko, czego prywatne firmy są pozbawione, bo koncentrują się na zysku, zwłaszcza te reprezentujące niepolski kapitał – głosi obowiązująca doktryna.

Aktywna obecność państwa w gospodarce rozumiana jest często jako wymuszanie na zarządach spółek decyzji nieracjonalnych, ale politycznie efektownych. Nawet jeśli narażają spółkę na straty, a prezesów na potencjalną odpowiedzialność karną. Dotyczy to zwłaszcza państwowych spółek energetycznych, które zostały zmuszone najpierw do kupowania niepotrzebnych im milionów ton węgla, a potem do inwestowania miliardów w upadające państwowe kopalnie. Bo wymaga tego interes polityczny.

Założenie jest proste – odbiorcy energii mają subsydiować nierentowne górnictwo. Mniejszościowi akcjonariusze spółek energetycznych przyjęli tę decyzję z przerażeniem. Kurs akcji spółek zapikował, bo obiektywnie rzecz biorąc, to działanie ekonomicznie nieracjonalne. I zapewne na dłuższą metę nieskuteczne.

Ale tym nikt z polityków się nie przejmuje. Także prawami akcjonariuszy mniejszościowych, bo państwo jest największym polskim giełdowym graczem, z pakietem wartości ponad 70 mld zł. Skrajnie przy tym nielojalnym wobec akcjonariuszy mniejszościowych. Przykładem niedawne wydarzenia w PGE, gdzie Skarb Państwa postanowił wymusić dokonanie pewnego zabiegu księgowego, który pozwoliłby na wyciągnięcie z kasy spółki miliarda złotych w formie podatku. Był to swoisty pomysł na dywidendę dla jednego akcjonariusza. Na razie operację wyciągania pieniędzy z PGE ograniczono, ale z planów nie zrezygnowano. Mimo protestów mniejszościowych akcjonariuszy.

Fantastyka gospodarcza

Tymczasem państwowe spółki energetyczne skubane są z gotówki w ramach zrzutki na górników, a jednocześnie przymuszane przez polityków do coraz bardziej fantastycznych inwestycji. Celuje w tym minister energii Krzysztof Tchórzewski, który co chwila zapowiada, że ta czy inna spółka zbuduje elektrownię atomową, węglową albo inną. Ostatnio zapowiedział budowę przez PGE w Elektrowni Dolna Odra bloku gazowego na gaz uzyskiwany ze zgazowywania węgla kamiennego.

Wożenie drogiego węgla ze Śląska pod Szczecin, by tam robić z niego jeszcze droższy gaz i produkować energię, to już fantastyka najwyższej próby. – W takich sytuacjach mówimy ministrowi: tak jest, zrobimy analizy, będziemy pracować nad tym projektem. U nas to się nazywa „metoda na Kiliana” – wyjaśnia jeden z pracowników PGE. Nazwa metody nawiązuje do byłego prezesa PGE Krzysztofa Kiliana, który naciskany kiedyś przez premiera Tuska i polityków PO, by wybudował wielką elektrownię węglową w Opolu i drugą atomową, długo zapewniał, że sprawę analizuje, a potem tłumaczył, że to dla PGE nieopłacalne. Ale w końcu pożegnał się ze stanowiskiem. Dziś jednak polityczny nacisk jest dużo większy. Energetycy przyznają, że jak politycy przycisną, to trzeba się podpisać pod nawet najbardziej ekonomicznie nieopłacalną decyzją.

Minister kusi ich dziś rynkiem mocy, czyli systemem dopłat, które zapewnią nierentownym inwestycjom w wielkie elektrownie opłacalność. – Rynek mocy jest jednym z kilku sposobów na zapewnienie opłacalności inwestycjom w energetyce. Wciąż jednak nie wiadomo, czy zostanie zaakceptowany przez Komisję Europejską. Niejasne reguły unijnej polityki energetycznej to jedno z poważnych ryzyk biznesowych – przyznaje prof. Filip Elżanowski, ekspert w dziedzinie prawa energetycznego.

Subsydiowanie górnictwa przez państwowe firmy energetyczne może zostać uznane przez Komisję Europejską za niedozwoloną pomoc publiczną ze wszystkimi związanymi z tym przykrymi konsekwencjami. Jednak najgorsze jest to, że pod hasłem bezpieczeństwa energetycznego fundujemy sobie wzrost cen energii, która już dziś jest jedną z najwyższych w Europie. To podcina szanse rozwoju całej gospodarki – przekonuje Marek Kossowski, były wiceminister gospodarki (odpowiedzialny za górnictwo), potem prezes PGNiG, a dziś wiceprezes Polish Trading Point, platformy brokerskiej handlu gazem. Platforma służy firmom, które chcą na bieżąco kupować i sprzedawać nawet niewielkie ilości gazu, także sprowadzanego z zagranicy. Tyle że minister Naimski wprowadził przepisy dotyczące obowiązkowych zapasów gazu, co skutecznie sparaliżowało niezależny rynek gazu. Chodziło jednak o to, by państwowy monopolista, czyli PGNiG, nie miał problemu ze sprzedażą rosyjskiego gazu.

Zapewnianie za pomocą różnych sztuczek (bo UE patrzy) państwowym firmom monopolistycznej pozycji jest jedną z metod ich wspierania. Bo wystawienie na równorzędną konkurencję byłoby często skazaniem ich na upadek i pokazaniem, jak nieporadne jest państwo jako właściciel. Przykładem tego jest choćby nieustannie upadający czempion lotniczy PLL Lot, wobec którego możliwości wspierania już się wyczerpały.

Dziś politycy dość powszechnie utożsamiają interes państwowych firm z interesem państwa. Dlatego chętnie wiążą nogi prywatnym konkurentom, by w rynkowym wyścigu nie biegli za szybko. Najnowsza ustawa o ochronie niektórych inwestycji jest takim sposobem na prywatną konkurencję, bo ogranicza możliwość zmian własnościowych nie tylko w spółkach państwowych, ale także prywatnych. Na razie na liście spółek objętych ograniczeniami pojawiły się prywatne EDF Polska, Engie Energia i PKP Energetyka, ale mogą zostać dopisane dowolne inne z sektorów energetycznego, paliwowego, chemicznego, telekomunikacyjnego czy wojskowego. – Niepokojące jest poszerzenie kompetencji państwa w odniesieniu do spółek, które mogą być umieszczone na liście strategicznych podmiotów, wśród których mogą się znaleźć także spółki z przewagą kapitału prywatnego – uważa prof. Stanisław Sołtysiński, współtwórca Kodeksu spółek handlowych.

W państwowej pułapce

Choć rządzący politycy lubią powtarzać, że poprzednicy wszystko wyprzedali i nic już nie mamy, to Polska jest wśród państw UE krajem o najbardziej upaństwowionej gospodarce. Spółek z udziałem Skarbu Państwa mamy aż 434. Dla porównania – w Czechach państwo ma ich 125, w Portugalii 84, we Francji 68, a w Wielkiej Brytanii zaledwie 18. Średnia dla wszystkich krajów OECD to 65, czyli prawie siedmiokrotnie mniej niż w Polsce. Na dziesięć największych (pod względem obrotów) polskich firm siedem to spółki kontrolowane przez Skarb Państwa. A będzie zapewne więcej, bo powracają wciąż pomysły odzyskiwania kolejnych, sprywatyzowanych wcześniej firm. Dziś najwięcej emocji budzi perspektywa „repolonizacji” banku Pekao.

Likwidacja Ministerstwa Skarbu ma być symbolem zakończenia złego okresu „wyprzedawania majątku narodowego”. Dawid Jackiewicz deklarował, że wprawdzie nie jest oszalałym etatystą, bo „państwo nie musi zarządzać fabrykami zapałek, pekaesami czy firmami odzieżowymi”, ale był za tym, żeby kontrolowało najważniejsze spółki.

Państwowe górnictwo, węglowa energetyka, ciężka chemia – z takim bagażem chcemy podbijać świat, realizując cele stawiane przez plan Morawieckiego, który pragnie wyrywać Polskę z pułapki średniego rozwoju i wprowadzić do najbardziej innowacyjnych gospodarek Europy. Ale nawet w zaleceniach OECD nie jest powiedziane, że państwowa gospodarka musi być logiczna.

 

Sprostowanie:

W związku z artykułem z nr 39 tygodnika POLITYKA pt.: „Państwo w Państwie” w kwestii dostępu do viproom Spółka prostuje, że Prezes Mielczarski nie dawał ochronie znaków kto może wejść a kto nie. 

PLL LOT S.A.

Polityka 39.2016 (3078) z dnia 20.09.2016; Rynek; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Państwo w państwie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną