Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Kiedy mężczyźni i kobiety będą zarabiać tyle samo? Jeśli nic się nie zmieni, to za 166 lat!

Dlaczego kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni? Dlaczego kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni? katrinaelsi / Flickr CC by 2.0
Nowy raport Oxfamu przypomina boleśnie, że kapitalizm ma płeć.

Raport ten został stworzony przez mężczyzn i dla mężczyzn. A epoka neoliberalna podniosła ten patriarchat jeszcze na nowe wyżyny.

Najmocniejszym przesłaniem raportu jest informacja, że świat wcale nie jest na dobrej drodze do większej równości płacowej pomiędzy płciami. Odwrotnie. Sytuacja po kryzysie roku 2008 się pogorszyła. Więc jeśli utrzymają się obecne tendencje, to zrównanie płac kobiet i mężczyzn nastąpi gdzieś około roku... 2183.

Dlaczego mężczyźni zarabiają więcej?

To jednak tylko symulacja, do której oczywiście nie należy się przesadne przywiązywać. Dużo ciekawsze są opisane w raporcie mechanizmy utwierdzania faktycznej dominacji ekonomicznej mężczyzn nad kobietami w kapitalistycznych społeczeństwach.

Pierwszy z nich to charakterystyczna dla neoliberalizmu tendencja do prekaryzowania rynku pracy. A więc wyraźne we wszystkich rozwiniętych gospodarkach okrojenie praw pracowniczych i odbieranie pracownikowi stabilizacji. Najczęściej w imię rzekomo korzystnego dla pracownika uelastycznienia, które bardzo często sprowadza się do oczekiwania pełnej dyspozycyjności 24 godziny na dobę.

Te procesy najmocniej uderzają w kobiety, które i bez tych zmian były na rynku pracy traktowane na gorszych warunkach. Choćby z tego powodu, że z definicji kobieta jest mniej „pewnym” pracownikiem, który przez sporą część swojej zawodowej aktywności może „uciec w ciążę”, generując pracodawcy dodatkowy wymierny „kłopot”.

Drugim mechanizmem, który uderza w kobiety, jest to, że w większości społeczeństw to one biorą na siebie funkcje opiekuńcze (wobec dzieci oraz starszych). A to są niestety te sektory gospodarki, które kapitalizm wycenia najsłabiej. Weźmy choćby PKB, a więc najważniejszy wskaźnik ekonomiczny w kapitalistycznej gospodarce. Odgrywający wręcz rolę fetyszu, bo to jego zmiany decydują o polityce gospodarczej, prawodawstwie, kształcie instytucji życia ekonomicznego czy kosztach obsługi długu.

Problem w tym, że pracy niepieniężnej w PKB nie widać. Długa pielęgnacja dzieci lub wnucząt albo opieka nad zniedołężniałymi rodzicami – to w wielu społeczeństwach obrazki nie tak znowu rzadkie. Można nawet powiedzieć, że im społeczeństwo biedniejsze, tym są one częstsze. W warunkach biednej gospodarki zarobki zazwyczaj nie pozwalają na wynajęcie dodatkowej osoby do pomocy, słabo jest też z opieką przedszkolną oraz geriatryczną.

I efekt jest taki, że kobiety (bo tego typu obowiązki zazwyczaj spadają na ich barki) z punktu widzenia statystyki nie przykładają się do budowy dochodu narodowego. Choć przecież faktycznie jest zupełnie inaczej.

Trzeci kłopot polega na tym, że kobiety statystycznie dużo rzadziej biorą udział w zorganizowanych aktach oporu świata pracy. Widać to szczególnie w poziomie uzwiązkowienia, który jest u nich niższy niż u mężczyzn. Co wiązać należy ze zjawiskiem zanikania związków zawodowych w starych gałęziach przemysłu, które w nowych sektorach (usługi) odradzają się dużo wolniej. Tyle że to właśnie tam pracuje najwięcej kobiet.

Kobiety na rynku pracy, ale niżej w hierarchii zawodowej

Z tych wszystkich powodów trudno dziś z czystym sumieniem bronić tezy, że XX-wieczny kapitalizm przyczynił się do równouprawnienia kobiet. Można nawet dowodzić czegoś dokładnie odwrotnego: że dominujący w całym zachodnim świecie system gospodarczy pod wieloma względami jeszcze bardziej ugruntował ich podległość. Co z tego, że w ciągu ostatnich 50 lat kobiety gremialnie weszły na rynek pracy, skoro zajęły na nim pozycje na wskroś służebne (prace biurowe, handel detaliczny, branża sanitarno-opiekuńcza). I dlatego im wyżej w hierarchii zawodowej, tym kobiet nagle robi się mniej.

Zmaskulinizowany świat biznesowo-menedżerski wykształcił bowiem mechanizmy obronne, za pomocą których próbuje zachować status quo. Dzieje się to nawet w krajach, w których parytety zostały wymyślone i cieszą się dużym przyzwoleniem społecznym oraz przychylnością ustawodawców. Na przykład w Norwegii teoretycznie aż 35 proc. składu zarządów stanowią kobiety. Ale faktycznie w większości przypadków są one tylko figurantkami. Jeśli zmierzyć odsetek kobiet członków zarządu wyposażonych w kompetencje wykonawcze, ich odsetek spada do ledwie 12–13 proc. W Szwecji – innym mateczniku feminizmu – w zarządach zasiada 25 proc. kobiet, ale faktyczną władzę oddano w ręce 16–17 proc. pań.

Ale problem nie polega tylko na tym, że oto seksiści nie chcą zrobić dla kobiet miejsca na szczytach korporacyjnego świata. Często jest tak, że na najważniejsze posady brakuje chętnych pań, co jest z kolei efektem ich suwerennej decyzji, że nie chcą (lub nie mogą) uczestniczyć w morderczym wyścigu, którego reguły zostały napisane przez mężczyzn. Na przykład tak jak określił to kiedyś jeden z przedsiębiorców z Doliny Krzemowej: „Cały pomysł polega na tym, by pracować 14–16 godzin na dobę. Nie zostawiać w zapasie absolutnie nic. Zawsze na granicy swoich możliwości”.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną