Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Rząd dołożył 28 mld zł na budowę dróg krajowych. I wreszcie przyznał się do błędu

Na liście pojawi się nieco więcej projektów dla wschodniej Polski. Na liście pojawi się nieco więcej projektów dla wschodniej Polski. Kacper Kowalski / Forum
Rząd podniósł o 28 mld zł do 135 mld budżet Programu Budowy Dróg Krajowych do 2023 r. Przyznał, że jednak nie da się zbudować więcej za mniej.

Rząd we wtorek zadecydował nie tylko o podniesieniu limitu wydatków w ramach Programu Budowy Dróg Krajowych (PBDK) o 28 mld zł, czyli o ponad jedną czwartą, ale także o przygotowaniu nowej listy inwestycji przeznaczonych do zrealizowania w ramach tego budżetu. Dokument ma być gotowy do końca roku.

Tym samym władza przyznała, że wbrew wcześniejszym, optymistycznym zapowiedziom nie da rady zbudować więcej dróg, niż chciał poprzedni rząd w ramach tego samego, i tak już nierealnie niskiego limitu wydatków. Na razie wiadomo tylko, że na liście pojawi się nieco więcej projektów w Polsce Wschodniej, co zapewne automatycznie oznacza skreślenie niektórych zadań w reszcie kraju.

Decyzja rządu uzgadnia nieco plany z budowlaną rzeczywistością, ale szkoda, że Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa zmarnowało półtora roku na próby przekonania społeczeństwa, że „przecież wszystko da się zbudować”.

Program bliższy rzeczywistości

Program Budowy Dróg Krajowych to najważniejszy w polskim drogownictwie dokument określający, co, kiedy i za ile ma się wybudować. Obecny przyjął rząd PO-PSL tuż przed przegranymi wyborami. Ma on obowiązywać do 2023 r., z pojedynczymi projektami sięgającymi do 2025 r.

Przyjęty w trybie wyborczym program od początku był krytykowany z każdej strony. Ówczesna jeszcze opozycja, czyli PiS, branża i dziennikarze zgodnie twierdzili, że nie spełnia swojej podstawowej funkcli – nie hierarchizował bowiem zadań, podawał nierealny harmonogram, nie przedstawiał szacunkowych kosztów. Do PBDK trafiły wszystkie drogi, które kiedyś powinny powstać. Budżet został ustalony jedynie w postaci ogólnego limitu 107 mld zł, a samo ówczesne Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju przyznawało, że to zbiór zadań, z których zrealizowane zostaną te przygotowane jako pierwsze.

Żeby to stwierdzić, nie trzeba było być ekspertem. W pierwszym projekcie PBDK rządu PO-PSL – gdy tym partiom jeszcze wydawało się, że władzę utrzymają bez drogowej kiełbasy wyborczej – zakładano, że uda się zbudować tylko około połowy dróg, które ostatecznie trafiły na listę. Po dojściu do władzy PiS stwierdził, że aby zbudować to wszystko, co zaplanowała poprzednia władza, potrzeba co najmniej 200 mld zł. I znowu branża się zgodziła.

Ale wiceminister Jerzy Szmit, odpowiedzialny w resorcie infrastruktury za drogi, nie powiedział wtedy, że niestety, ale na budowę wszystkich dróg ekspresowych i autostrad zabraknie pieniędzy. Ministerstwo obiecało, że znajdzie sposób – obniży koszty budowy, uprości procedury, będzie stosowało standardowe, tanie elementy (takie jak mosty czy przepusty), a wreszcie nawet obniży wymogi środowiskowe, by było taniej.

Cięcia oficjalne

To oczywiście nie wystarczyło. Przez półtora roku rząd próbował przekonywać, że da radę zbudować wszystko w ramach założonego, niewystarczającego budżetu. Rozstrzygane poniżej planowanych kosztów przetargi dawały zresztą pewną nadzieję, ale cięcia i opóźnienia cały czas i tak były, choć nieoficjalnie. Ofiarą zmian po cichu padła m.in. nadmorska trasa S6, co dodatkowo miało wymiar polityczny, bo droga ekspresowa przebiega przez tereny opanowane przez samorządowców z Platformy i Roberta Biedronia.

Dopiero teraz PiS przyznał, że pieniędzy będzie potrzeba więcej, a listę inwestycji trzeba będzie zmienić. To wprawdzie nie musi, ale niemal na pewno będzie oznaczało pewne cięcia.

Drogowcy zaskoczeni podwyższeniem limitu wydatków nie są. Ale pozostają wątpliwości co do sposobu przebiegu całego procesu strategicznego planowania.

Nowa lista inwestycji ma być gotowa do końca 2017 r., ledwo sześć lat przed końcem czasu obowiązywania PBDK. Inwestycji, które już się zaczęły, nikt ruszać nie będzie. Tych, które wciąż są planowane, też mocno zmieniać się nie da. Trudno sobie wyobrazić, by na listę wpisano jakieś zupełnie nowe drogi (nie tylko dlatego, że program przyjęty przez PO-PSL obejmował wszystkie inwestycje, które tylko można sobie było zamarzyć). Zabrakłoby bowiem czasu na przygotowanie projektów, nie mówiąc o przetargach i realizacji.

Dodatkowa rewizja zawsze grozi kolejnymi opóźnieniami i wstrzymaniem przygotowań przetargów do czasu opublikowania nowej listy, a na to zdecydowanie nie ma czasu. Choć program obowiązuje do 2023 r., większość prac trzeba będzie zakończyć i tak do końca 2022 r., bo wtedy kończy się okres rozliczania środków unijnych z obecnej perspektywy.

Czyli to, co zostaje do zrobienia, to wycięcie pewnych inwestycji z listy oraz kosmetyczne poprawki w innych. I dużo dostosowywania harmonogramów i kosztorysów do znacznie lepiej znanych już teraz realiów. To wszystko można i należało zrobić krótko po wyborach, bo wtedy miałoby to sens. Teraz to tylko porządkowanie chaosu, sięgającego fundamentami wprawdzie do listy rządu PO-PSL, ale wywołanego przez butę i nierealne ambicje obecnej władzy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną