Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Szampan bez gazu

Plan PiS: zaszachować Rosjan amerykańskim gazem. Czy to możliwe?

Metanowiec norweski „Arctic Princess” w Świnoujściu. Statek dostarczył ok. 140 tys. metrów sześciennych skroplonego gazu ziemnego. Metanowiec norweski „Arctic Princess” w Świnoujściu. Statek dostarczył ok. 140 tys. metrów sześciennych skroplonego gazu ziemnego. Marcin Bielecki / PAP
Piotr Naimski, główny strateg energetyczny PiS, ma nowy plan: zaszachujemy Rosjan tanim amerykańskim gazem LNG. Prezydent Trump gaz wprawdzie obiecał, ale niskich cen nie zagwarantował. Kolejna strategia ministra poniesie porażkę?
Polski terminal LNG w ŚwinoujściuPolskie LNG S.A./Wikipedia Polski terminal LNG w Świnoujściu
Zamiast dostaw z Rosji, gaz będziemy brać od Norwegów, Katarczyków i może też od Amerykanów. Na fot. gazowce w porcie rotterdamskim.kees torn/Wikipedia Zamiast dostaw z Rosji, gaz będziemy brać od Norwegów, Katarczyków i może też od Amerykanów. Na fot. gazowce w porcie rotterdamskim.

Na razie świętujemy sukces. Prezydent Trump w Warszawie oficjalnie potwierdził, że rozmawiał na temat eksportu amerykańskiego gazu LNG do Polski, a prezydent Duda okazał się „dobrym negocjatorem”. Sprawa może być załatwiona „nawet w 15 minut”, będzie gaz. Ile za niego zapłacimy? Tu złudzeń nie było. Na promocję nie mamy co liczyć.

Wygląda więc na to, że strategiczna gra ministra Piotra Naimskiego, bo to on jest autorem stworzenia przez Polskę europejskiego centrum dystrybucji gazu konkurencyjnego wobec rosyjskiego, okaże się kolejną zwycięską porażką. Gaz z USA mamy kupować nie tylko my, ale także nasi sojusznicy z Trójmorza. Tymczasem kiedy Naimski negocjował z Amerykanami w Warszawie, jego węgierski kolega minister Peter Szijjarto podpisał w Moskwie porozumienie w sprawie nowego gazociągu z Rosji. Trudno o bardziej wymowną demonstrację.

Tych porażek było już wiele. Poczynając od najstarszych, sprzed prawie dwóch dekad, kiedy po raz pierwszy narodził się pomysł budowy gazociągu z Norwegii, którym sprowadzalibyśmy tani gaz wydobywany z dna Morza Północnego. Dzięki temu mieliśmy się uniezależnić od rosyjskiego Gazpromu. Norwegowie byli pomysłem Naimskiego średnio zainteresowani, a cenę gazu, jaką zaproponowali, Piotr Woźniak, ówczesny wiceprezes PGNiG i główny negocjator, w piśmie do premiera Buzka nazwał „zaporową”. Była dużo wyższa od tej, na którą zgadzali się Rosjanie.

Kilka lat później Piotr Naimski stworzył kolejną strategiczną koncepcję, także opartą na Trójmorzu, choć w nieco innym zestawie mórz: Kaspijskie, Czarne, Bałtyk. Tania ropa z Azerbejdżanu i Kazachstanu miała być transportowana koleją z Baku przez Tibilisi na gruzińskie wybrzeże Morza Czarnego, tam ładowana na tankowce, wieziona do Odessy, a dalej tłoczona rurociągiem do Płocka i Gdańska. Był też pomysł, żeby dalej ją eksportować przez Bałtyk. W realizację pomysłu Naimskiego zaangażował się prezydent Lech Kaczyński, który w tym celu wybrał się z wizytą do Azerbejdżanu i Kazachstanu, namawiając, by kraje te poparły stworzenie „południowego korytarza transportu surowców energetycznych”. Niestety, nie poparły, bo pomysł skrajnie lekceważył realia logistyczne i ekonomiczne. Na dodatek w tym samym czasie do Kazachstanu wybrał się Władimir Putin. Klapa.

Kolejna wizja pełnomocnika

Do trzech razy sztuka. Minister Piotr Naimski, dziś pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, ma teraz kolejną strategię: zakręcimy Rosjanom kurek gazowy. Może czasem kupimy coś okazyjnie, ale na kontrakt długoterminowy Gazprom niech już nie liczy. Zamiast rosyjskiego będziemy używali gazu norweskiego, katarskiego i amerykańskiego. Ostateczne zakręcenie nastąpi w 2022 r., kiedy dobiegnie końca długoterminowy kontrakt zwany jamalskim, który Naimski nazywa „kamieniem u szyi polskiej gospodarki”. Zobowiązuje on Gazprom do zaoferowania nam 10,2 mld m sześc. gazu rocznie (Polska zużywa ok. 16 mld m sześc.), a PGNiG do kupienia przynajmniej 80 proc. z tej puli pod rygorem klauzuli „bierz lub płać”. Czyli musimy płacić, nawet jeśli gazu nie odbierzemy.

Wizja kurka zakręcanego Rosjanom przez Polaków jest sporą zmianą, bo dotąd do obowiązkowych lęków polskiej polityki należało, że to oni nam zakręcają. I to mimo że mamy spore krajowe wydobycie, a w polskim bilansie energetycznym gaz ziemny jest paliwem drugoplanowym. Bo najważniejszy był zawsze węgiel. Ale węglem się specjalnie nie przejmowano, więc mamy to, co mamy – gigantyczne problemy społeczne, rosnące koszty, a coraz więcej węgla musimy importować (o ironio!) z Rosji.

Choć polskie górnictwo okazało się dla bezpieczeństwa energetycznego największym zagrożeniem, to zarządzanie lękiem przed Gazpromem było prostsze. Dlatego, że nasza polityka gazowa była zawsze pochodną stosunków polsko-rosyjskich. A te, od czasów jelcynowskiej odwilży lat 90., której owocem była budowa polskiego odcinka gazociągu Jamał i towarzyszący mu międzyrządowy kontrakt na dostawy gazu, systematycznie się psuły. W zarządzie EuRoPol Gazu, polsko-rosyjskiej spółki, do której należy polski odcinek Jamału, tli się nieustający konflikt, zaś sam kontrakt jamalski był wielokrotnie przez kolejne rządy renegocjowany. W różnym celu i z różnym skutkiem.

Piotr Naimski jest politykiem szczególnym: konsekwentnie trzyma się w cieniu, ale od początku tego stulecia jest osobą, która ma największy wpływ na polską politykę energetyczną. Choć jest ważnym politykiem PiS, autorem doktryny energetycznej tej partii, to nawet w czasach rządów PO-PSL był w stanie dyskretnie i skutecznie oddziaływać na rząd Donalda Tuska.

Robił to przy pomocy swoich zaufanych ludzi. Najważniejsi byli dwaj Woźniakowie – Piotr i Maciej – niebędący jednak krewnymi. Pierwszy w rządzie Jarosława Kaczyńskiego był ministrem gospodarki, a w rządzie PO-PSL został wiceministrem środowiska – głównym geologiem kraju i miał się zajmować rozruszaniem wydobycia gazu łupkowego. Obecnie Naimski uczynił go prezesem PGNiG.

Równie ważną, a może nawet ważniejszą osobą z ekipy Naimskiego jest Maciej Woźniak. Za czasów pierwszego rządu PiS był dyrektorem departamentu ropy i gazu w Ministerstwie Gospodarki, za czasów rządów Donalda Tuska przez dwa lata służył mu jako główny doradca ds. bezpieczeństwa energetycznego. Był też doradcą Piotra Woźniaka, kiedy ten został wiceministrem środowiska. Teraz u jego boku zasiada w zarządzie PGNiG, gdzie odpowiada za kontakty handlowe, a więc także za kontrakt jamalski (w którego renegocjowaniu za czasów PO sam uczestniczył).

Doktryna Naimskiego opiera się na przekonaniu, że Rosjanie dążą do podporządkowania Europy, a szczególnie Polski, poprzez uzależnienie jej od swojego gazu. Dlatego w zerwaniu tej zależności widzi podstawowy cel polityki energetycznej. Dla niego – jak można wnosić – gaz jest w mniejszym stopniu paliwem potrzebnym gospodarce, a w większym groźną bronią. Dlatego już będąc w rządzie Jerzego Buzka, forsował projekty alternatywnego zaopatrzenia Polski w nierosyjski gaz. Temu celowi miały służyć dwa podmorskie gazociągi z Danii i Norwegii. Choć pojawiały się alternatywne, tańsze i prostsze, projekty związania polskiej sieci gazociągowej z zachodnioeuropejską i budowy nowych połączeń, którymi można byłoby sprowadzać gaz z innych niż wschodni kierunków, ostro je zwalczał. Uważał, że to sabotaż wobec najważniejszego projektu, jakim jest budowa gazociągu łączącego Polskę ze złożami w Norwegii. Bo gaz, choć dostarczany z zachodniego kierunku, może okazać się gazem rosyjskim. Sam potem miał się boleśnie przekonać, jak kosztowny był brak tych alternatywnych połączeń, gdy Rosjanie wymogli na rządzie Kaczyńskiego podwyżkę cen gazu.

Podmorski gazociąg był już dogadywany z Norwegami, ale nie udało się sprawy dokończyć, bo AWS straciła władzę. Kiedy Naimski odzyskał wpływ na politykę energetyczną w rządzie Marcinkiewicza/Kaczyńskiego, było z kolei za mało czasu, by powrócić do gazociągu norweskiego. Zwłaszcza że pojawił się pomysł budowy Gazoportu. Naimski miał szczęście, bo PO kontynuowała jego politykę energetyczną i zdecydowała się zrealizować wymyśloną przez poprzedników koncepcję. PiS wrócił, gdy wszystko było gotowe. Mógł już tylko ochrzcić Gazoport imieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dopisać go do listy swoich sukcesów. Dzięki tej inwestycji można sprowadzać dziś 5 mld m sześc. gazu rocznie. Po niewielkich inwestycjach można dojść do 7,5 mld m sześc., a po większych – nawet do 10 mld. Powiększone też zostały magazyny gazu. Równolegle za rządów PO-PSL rozbudowywana była sieć połączeń gazociągowych i łączników na granicy. Nie próżnowała też Komisja Europejska, nie tylko dofinansowując nasze inwestycje, ale także zmieniając regulacje prawne. Znaleźliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości niż przed dekadą.

Dotyczy to także biegnącego przez Polskę gazociągu Jamał, którego operatorem jest teraz polski Gaz-System, a wszyscy uczestnicy rynku gazowego mogą korzystać z jego potężnej pojemności. Pojawiła się możliwość tzw. wirtualnego rewersu. Polskie firmy mogą na Zachodzie zawierać transakcje zakupu gazu, a odbierać go w Polsce z gazociągu jamalskiego w ramach wzajemnych rozliczeń. Wprowadzono też tzw. rewers fizyczny – gaz można tłoczyć nie tylko ze wschodu, ale może trafiać do Polski od strony zachodniej. Dziś, gdyby Gazprom zakręcił nam kurki, pewnie mielibyśmy kłopot, ale nie byłoby dramatu. I to właśnie spowodowało, że z listy politycznych lęków znikło pytanie: zakręcą – nie zakręcą? Co prawda nigdy nam nie zakręcali, ale robili to Białorusinom i Ukraińcom, a wtedy mieliśmy krótkie epizody z ograniczaniem dostaw.

Z Norwegii, przez Bałtyk, do Polski

Osiągnęliśmy więc stan gazowego bezpieczeństwa energetycznego? Nic z tych rzeczy. Minister Naimski nie składa broni. Wraca do swojego ukochanego projektu: budowy podmorskiego gazociągu Baltic Pipe. Gaz z norweskich złóż popłynie po dnie Morza Północnego przez Danię i dalej po dnie Bałtyku dotrze do Polski. Będziemy tą drogą sprowadzać 10 mld m sześc. gazu. Na tym nie koniec, bo możliwe jest też stworzenie drugiego gazoportu w Zatoce Gdańskiej. Tym razem chodzi o gazoport pływający (rodzaj statku do magazynowania i regazyfikacji LNG), mogący odbierać 4,1–8,2 mld m sześc. gazu rocznie. To plan B, gdyby z Baltic Pipe coś poszło nie tak. Planowane są też nowe połączenia między systemami gazowymi: z Czechami (ok. 5 mld m sześc.), z Litwą (ok. 2 mld m sześc.), ze Słowacją (ok. 5 mld m sześc.). Chcemy też powiększyć możliwości tłoczenia gazu na granicy ukraińskiej do 5 mld m sześc.

Ile to wszystko będzie kosztować? Nie bardzo wiadomo, ale drogo. Sam Baltic Pipe oceniany jest na 1,7 mld euro, z czego większą część weźmiemy na siebie. Te koszty prezes URE potem dopisze nam do rachunków za gaz, tak jak dopisuje koszty Gazoportu. Duńczycy, którzy mają uczestniczyć w naszym projekcie, deklarują gotowość pokrycia kosztów rozbudowy gazociągów wiodących przez swój kraj, bo chcą zarabiać na tranzycie. Ale sami dostawami gazu zainteresowani są umiarkowanie. Mają niezwykle rozbudowaną zieloną energetykę i plan wycofywania się z paliw kopalnych. Będą redukować zużycie gazu.

Minister Naimski o kosztach rozmawia niechętnie. „Jeżeli mówimy, że w strategii jest cel zamiany dostaw ze wschodu innymi dostawami, może się okazać, że tutaj będzie się kryła jakaś cena bezpieczeństwa” – deklaruje enigmatycznie. Nic nie mówi o inwestycjach w wydobycie gazu z krajowych złóż (w tym łupkowych), które wydawałyby się najlepszym przejawem troski o bezpieczeństwo energetyczne.

Analiza projektów gazowych jest trudna, bo najważniejsze informacje utrzymywane są w tajemnicy. Ile płacimy za rosyjski gaz? Ile kosztuje gaz LNG z Kataru, a ile będzie kosztować ten z USA, który ma być strategiczną alternatywą wobec Gazpromu? To są tajemnice kontraktów. Tylko między wierszami Naimski albo szefowie PGNiG zdradzają, że gaz LNG do najtańszych nie należy. Ale pokładają nadzieję w prezydencie Trumpie. Przecież to dla USA szansa na strategiczną grę z Rosją.

Na takie deklaracje specjaliści branży gazowej ironicznie się uśmiechają. Administracja amerykańska jest władna, by dać zgodę lub zakazać eksportu węglowodorów wydobywanych w USA, ale nie może dyktować cen, po jakich tamtejsi producenci będą sprzedawać swój surowiec. Gaz na rynku amerykańskim jest niezwykle tani i możliwość jego skraplania i eksportu jest sposobem, w jaki rząd amerykański chce wesprzeć nadwątlone siły swojej branży wydobywczej. Dlatego wiara, że w Europie będziemy kupować gaz po amerykańskiej cenie, jest naiwna. Już sam koszt skroplenia, transportu przez Atlantyk, a potem regazyfikacji podnosi jego cenę (pomijając fakt, że na razie Amerykanie jeszcze nie mają portów gazowych o znaczącej przepustowości).

Oficjalnie często mówi się, że musimy skończyć z zależnością od Gazpromu, bo za rosyjski gaz płacimy rekordowo drogo. Tymczasem w 2016 r. PGNiG kupił 10,3 mld m sześc. gazu ze wschodu, czyli zrealizował 100 proc. możliwości, jakie daje mu kontrakt jamalski. A był zobowiązany do zakupu 80 proc. Jeśli cena rosyjskiego gazu jest wysoka, oszczędności byłyby spore, ale widać nie była, bo tłocznie na wschodniej granicy pracowały na maksymalnych obrotach nawet latem, gdy zapotrzebowanie na gaz spada. No, ale w przypadku polityki Naimskiego często jest tak, że co innego się mówi, a co innego robi.

Z węgla na gaz?

Czemu ma służyć budowa podmorskiej rury i zwiększanie możliwości importu gazu? Czy Polska ma zamiar zmienić politykę energetyczną i z węgla przestawić się na gaz? Takie pytanie zadawali ministrowi Naimskiemu niedawno posłowie w Sejmie. Odpowiedział, że tego, jaka ma być pozycja gazu w przyszłym miksie energetycznym Polski, to on jeszcze nie wie, bo tym się zajmuje minister energii. Ale specjalnych zmian się nie spodziewa.

Prognoza zapotrzebowania Polski na gaz nie zakłada radykalnego wzrostu. Z dzisiejszych 16 mld m sześc. rocznie, w 2025 r. dojdziemy do 19 mld m sześc. Naszym fundamentem energetycznym pozostaje węgiel, który będziemy spalać w nowych elektrowniach, ale także wytwarzać z niego gaz.

Elektrownie gazowe? Jedna, budowana przez Orlen we Włocławku, już powstała, a planowana od dawna w Stalowej Woli być może powstanie. Może zbudujemy jeszcze jedną – zastanawiał się głośno Naimski. Dodał, że będą to tzw. elektrownie regulacyjne, czyli bloki czekające w pogotowiu i uruchamiane tylko od czasu do czasu, gdy zajdzie pilna potrzeba. Elektrownię gazową planował też wybudować w Puławach państwowy koncern chemiczny Azoty. Firma zużywa i tak sporo gazu do produkcji nawozów. Ale ostatnio nagle Azoty zmieniły zdanie – elektrownia będzie na węgiel. W wielu komentarzach zwracano uwagę, że państwowy koncern chce wesprzeć państwowe górnictwo. Nieoficjalnie ludzie z Azotów tłumaczą jednak, że państwowy operator gazociągów Gaz-System mógł im zagwarantować dostawy potrzebnego gazu tylko pod warunkiem, że będzie on płynął rurą z Wysokoje, czyli łącznika na granicy z Białorusią. To jeden z głównych szlaków, którym zaopatruje nas Gazprom.

Po prostu takie są realia polskiej sieci gazociągowej. Cała ściana wschodnia jest uzależniona od gazu ze wschodu nawet nie handlowo, ale infrastrukturalnie. Zmiany w tej dziedzinie idą powoli. Tak więc niewykluczone, że z rosyjskiego gazu nie będziemy mogli zrezygnować, bo innego nie uda się dostarczyć do wielu miejsc w kraju. Tymczasem doktryna Naimskiego, przyjęta przez rząd PiS, zakłada, że będziemy sprowadzać norweski i amerykański gaz, by go eksportować dalej na południe, do naszych sąsiadów z Trójmorza (podczas wizyty Donalda Trumpa padło określenie „korytarz gazowy”). Najbardziej ponoć zainteresowana jest Ukraina, która zerwała wymianę handlową z Rosją i gaz kupuje z zachodu, także z Polski. Dziś PGNiG eksportuje niewielkie ilości gazu i jest to gaz rosyjski, który tuż za granicą zawraca ponownie na wschód.

Połączenie gazowe z Ukrainą ma być jednak rozbudowywane, bo – jak wyjaśniał Naimski – „terminal LNG to podstawa budowania konstrukcji politycznych od Ameryki po Odessę”. Co do zainteresowania innych krajów nierosyjskim gazem z Norwegii i USA, deklaracje są niezbyt jasne. Problem w tym, że nasi sąsiedzi mają z Rosją lepsze relacje i z rosyjskiego gazu rezygnować nie zamierzają. Zwłaszcza że ten, którym ich kusimy, wygląda na razie dość mgliście i drogo.

W naszej strategii nierosyjski gaz ma być paliwem politycznym, a nie gospodarczym. To sprzeczne z polityką UE, która dąży do tego, by oderwać gaz od polityki (takiego argumentu używają teraz Niemcy w sprawie budowy nowej linii gazociągu bałtyckiego Nord Stream 2). Poszczególne kraje mają przestać zawierać indywidualne kontrakty, a handel będzie odbywał się w ramach otwartych rynków, tzw. hubów gazowych, takich jak brytyjski NBP, holenderski TTF czy niemiecki Gaspool, gdzie o cenach decyduje popyt i podaż.

Naimski jest wrogo nastawiony do unijnej polityki otwierania rynków i liberalizacji handlu gazem, która jego zdaniem służy Gazpromowi. Urynkowienie obrotu w Polsce będzie możliwe dopiero po wybudowaniu Baltic Pipe i zapewnieniu dostaw LNG do Gazoportu z różnych źródeł – deklaruje. Sposobem na zablokowanie rynku gazowego są nowe przepisy o zapasach obowiązkowych, jakie muszą gromadzić firmy, które chcą handlować tym paliwem. To ma umocnić monopol PGNiG i zagwarantować zyski ze sprzedaży gazu kupowanego ze wschodu. „Mam wrażenie, że po każdej decyzji ministra Naimskiego w siedzibie Gazpromu strzelają korki szampana” – komentuje gorzko jeden z menedżerów branży gazowej.

Polityka 28.2017 (3118) z dnia 11.07.2017; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Szampan bez gazu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną