Skandal związany ze szkodliwą substancją o nazwie fipronil w kurzych jajach zaczął się w Belgii i Holandii, ale zdążył już rozlać się na całą Europę.
Do tej pory polscy producenci byli w komfortowej sytuacji. Mogli bowiem z dumą podkreślać, że gwarantują klientom bezpieczeństwo, bo polskie jaja w przeciwieństwie do tych z zachodniej Europy za dużo fipronilu, używanego do walki z pasożytami, na pewno nie mają. Produkty z fipronilem, wykryte w naszym kraju, pochodziły bowiem z importu.
Polska nie jest bez winy
Niestety, seria kontroli Głównego Inspektora Sanitarnego pokazała, że przynajmniej w trzech partiach jaj produkowanych w Polsce fipronilu też było za dużo. Nie jest to co prawda poziom niebezpieczny dla naszego zdrowia, ale wyższy od dopuszczalnego w unijnych przepisach. Chociaż skala skażenia jest niewielka, martwi wiadomość, która pójdzie w Europę. Taka mianowicie, że Polska też nie jest bez winy w najnowszym skandalu.
Tymczasem właśnie bezpieczeństwo naszych, polskich produktów było zawsze jednym z najważniejszych haseł reklamowych całej polskiej branży żywnościowej. Fermy, na których doszło do zanieczyszczenia fipronilem, powinny zdawać sobie sprawę, że narażają na szwank reputację wszystkich producentów jaj w Polsce. Miejmy nadzieję, że te incydenty nie wpłyną na zaufanie polskich klientów.
Jeśli jednak liczba wykrytych przypadków skażeń fipronilem zacznie rosnąć, producenci jaj będą mieli poważny problem, bo część konsumentów, przynajmniej na pewien czas, zrezygnuje z zakupów. Tak stało się w Europie Zachodniej. Co gorsza, nie wiadomo, jak zareagują nasi partnerzy handlowi, zwłaszcza Niemcy. Około 40 proc. jaj produkowanych w Polsce trafia na eksport. Zaraz po wybuchu fipronilowego skandalu nasi producenci mogli się cieszyć z rosnących cen polskich jaj na rynku europejskim.
Teraz będą musieli przekonywać odbiorców, że najnowsze wyniki kontroli GIS to tylko wypadek przy pracy.