Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Po balu będzie ból

Jak uzdrowić polski system emerytalny

Na godną starość z ZUS nie ma co liczyć, ale uciec od niego się nie da. Na godną starość z ZUS nie ma co liczyć, ale uciec od niego się nie da. piotr290 / PantherMedia
330 tys. osób odlicza dni do 1 października, kiedy wreszcie będą mogły udać się na emeryturę. Znienawidzona „reforma 67” została unieważniona. Ale na jak długo? Do zmiany rządu? Na pokolenia? Do katastrofy?
Politycy PiS mówią, że ZUS nie może upaść, że państwo coraz większymi dotacjami będzie go ratować. Kłamią.Mirosław Gryń/Polityka Politycy PiS mówią, że ZUS nie może upaść, że państwo coraz większymi dotacjami będzie go ratować. Kłamią.
Demograficzna bomba tyka i wkrótce może rozsadzić finanse państwa.Mirosław Gryń/Polityka Demograficzna bomba tyka i wkrótce może rozsadzić finanse państwa.
Liczba osób kończących aktywność zawodową jest z każdym rokiem wyższa od liczby młodych zaczynających pracę.Mirosław Gryń/Polityka Liczba osób kończących aktywność zawodową jest z każdym rokiem wyższa od liczby młodych zaczynających pracę.

Artykuł w wersji audio

Do połowy września wnioski o emeryturę złożyło w ZUS już 140 tys. osób. Jakby się bały, że przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego (60 i 65 lat) jest tylko chwilowe, więc trzeba się spieszyć. Chociaż przedstawiciele rządu zapewniają, że tylko przywrócili Polakom prawo wyboru i wręcz zachęcają, żeby pracowali dłużej, to raczej niewielu z tego prawa zamierza skorzystać. Zwłaszcza że żadnych zachęt rząd nie oferuje. Nawet tych 10 tys. zł, które za dwa lata dłuższej pracy obiecywał wicepremier Mateusz Morawiecki.

Obliczenia prezes ZUS Gertrudy Uścińskiej, że z prawa zakończenia pracy od razu skorzysta 80 proc. uprawnionych, mogą się okazać niedoszacowane, ale nawet gdyby się sprawdziły, to koszt tej operacji, liczony tylko do 2021 r., wyniesie 54 mld zł. Składki wpłacane przez obecnie pracujących wystarczają jeszcze na wypłatę 75 proc. świadczeń emerytalnych, pozostałe 25 proc. dopłaca budżet. Szybko jednak zbliżamy się do momentu, gdy państwo będzie musiało dotować Fundusz Ubezpieczeń Społecznych więcej niż w połowie.

Narodu te miliardy niewiele obchodzą. Nie poruszają nawet szacunki dotyczące własnych świadczeń. Magdalena Malec z SGH twierdzi, że kobiety, kończąc teraz pracę w wieku 60 lat, dostaną emerytury aż o 40 proc. niższe, niż gdyby pracowały pięć lat dłużej. Już teraz duża część kobiet ledwie zbiera na świadczenie minimalne. Aż 95 proc. osób pobierających najniższą emeryturę to kobiety. Nawet te, które zarabiały dobrze, mają świadczenia aż o 45 proc. niższe od mężczyzn! Krócej pracują, mniej odkładają, dłużej żyją. Po październiku będzie jeszcze gorzej.

Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan, ale także członek rady nadzorczej ZUS, ostrzega, że już za kilkanaście lat połowa Polek nie zdoła uzbierać ze składek tyle, by starczyło nawet na świadczenie minimalne. Pięć lat stażu to niby niewiele, ale w wymiarze emerytur robi ogromną różnicę. Trudno uwierzyć, że osoby, które obecnie dostaną emeryturę równą połowie średniej pensji, za kilkanaście lat zobaczą, że stopniała do jednej czwartej tej średniej. Dlaczego?

– Dopóki nasze pieniądze leżą na indywidualnym koncie w ZUS, są świetnie waloryzowane – tłumaczy Jeremi Mordasewicz. W tym roku nasz kapitał zwiększy się o 8 proc., w 2016 r. waloryzacja wyniosła 6 proc. Kiedy jednak zaczynamy pobierać emeryturę, to waloryzacja świadczeń jest już dużo niższa, to zaledwie 20 proc. wzrostu wynagrodzeń plus inflacja. Emerytury relatywnie topnieją, ponieważ zarobki osób pracujących rosną o wiele szybciej. Reforma z 1999 r. zlikwidowała tzw. stary portfel, skrócenie okresu pracy znów go odtwarza.

Mało kto jednak tych przestróg słucha, jeszcze mniej się nimi przejmuje. Ludzie wiedzą swoje. Dominuje brak zaufania do państwa: przecież wiadomo, że w ZUS żadnych pieniędzy nie ma, nasze konta to tylko wirtualne zapisy, za kilka lat ZUS może nawet zbankrutować, więc trzeba brać, póki dają. Im szybciej, tym lepiej. Więc nawet kobiety skłonne są wierzyć, że powrót do krótszego od mężczyzn o pięć lat wieku emerytalnego to dla nich przywilej, a nie dyskryminacja. Nawet kosztem niższego świadczenia, do którego przecież będą mogły dorobić. Dorabianie to jednak jest pomysł nie dla wszystkich (trzeba mieć pracę) i tylko na pewien czas (trzeba mieć zdrowie).

Hałaśliwy protest związkowców z Solidarności pod warszawskim przedstawicielstwem Komisji Europejskiej, która jest przeciwna różnicowaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, powinien mieć hasło: Domagamy się niższych emerytur! Tymczasem nieśli sztandar informujący eurokratów, że „Polska szanuje kobiety”.

Biznes z narodem

Z możliwości wcześniejszego zakończenia pracy masowo mają zamiar skorzystać pielęgniarki. W godzinie „0” odejdzie od łóżek pacjentów 11,5 tys. pracownic. Nie ma kto ich zastąpić, ponieważ młodzi się do zawodu nie garną. Spośród absolwentów szkół pielęgniarskich tylko połowa zostaje w zawodzie i w kraju. Reszta coraz częściej wybiera emigrację, w Niemczech czy Norwegii proponuje im się nie tylko lepsze warunki pracy, ale też kilkakrotnie wyższe zarobki. Agencje poszukujące w naszym kraju pielęgniarek do pracy za granicą oferują im nawet pracę dla mężów. Rozważa się więc możliwość zatrudnienia w roli pielęgniarek ratowników medycznych.

Publiczna służba zdrowia funkcjonuje dzięki coraz starszym lekarzom. Gdyby ci, którzy zyskali uprawnienia do emerytury, rzeczywiście udali się na zasłużony odpoczynek, nie miałby nas kto leczyć. Lekarze nie kwapią się, na szczęście, do wcześniejszego zakończenia pracy. Skrócenie wieku emerytalnego może jednak zachęcić wielu z nich, zwłaszcza kobiety, żeby szybko przejść na emeryturę i ostatnie lata zawodowej sprawności wykorzystać do popracowania za granicą albo prywatnie. Zapewniając sobie swoisty trzeci filar do coraz chudszej emerytury.

Branża transportowa z kolei alarmuje, że już teraz brakuje 100 tys. kierowców. Prawdę mówiąc, ludzi brakuje w każdym zawodzie. Już nie tylko informatyków i inżynierów, ale także niewykwalifikowanych, byle chętnych do pracy. Z badań firmy doradczej Grant Thornton wynika, że aż 70 proc. przedsiębiorstw bezskutecznie usiłuje zatrudnić nowych pracowników. Po raz pierwszy od lat biznes uważa, że największym hamulcem rozwoju gospodarki nie jest już nadmierna biurokracja, ale trudności ze znalezieniem pracowników.

Kiedy jednak Lewiatan zamówił sondaż wśród przedsiębiorców z pytaniem, czy uważają skrócenie wieku emerytalnego za słuszne, ponad połowa stanowczo odpowiedziała „tak”. – Pracodawcy nie myślą o tym, co będzie za 10 czy 20 lat, interesuje ich, jak sobie poradzą za rok – uważa Jeremi Mordasewicz. – Wiedzą, że cenni dla nich pracownicy zostaną dłużej, a skrócenie wieku daje okazję do pozbycia się tych, którzy i tak myślą tylko o emeryturze. Jeśli trzeba zwalniać, pierwsze wypycha się kobiety, nawet jeśli są lepsze od mężczyzn. No bo przecież ona już ma za co żyć, a jemu do emerytury zostało jeszcze kilka lat – naciskają pozostali.

Z przywrócenia wcześniejszego wieku emerytalnego cieszą się więc pracownicy, związkowcy i nawet pracodawcy. Nie ma partnerów do debaty o zagrożeniach dla rynku pracy, które przecież nie zniknęły, choć rząd udaje, że ich nie dostrzega. Reformę „67” unieważniono, ale powodów, dla których ją wprowadzono – nie. Świetnie zna je ZUS, który od lat analizuje bardzo niekorzystne dla Polski trendy demograficzne i na tej podstawie prognozuje, co będzie się działo na rynku pracy. Ten rynek już zaczął pustoszeć, ponieważ liczba osób kończących aktywność zawodową jest z każdym rokiem wyższa od liczby młodych zaczynających pracę. A ponieważ dzieci rodzi się mało, stajemy się społeczeństwem coraz starszym. Rosną obawy, że nasz PKB może się zacząć kurczyć. To są jednak obawy ekonomistów, którzy nie bardzo mają z kim się nimi podzielić. „Naród i rząd” uważają, że PKB nie da się włożyć do garnka.

Już teraz połowa ludności Polski ma więcej niż 39,6 lat. Za 13 lat, czyli w 2030 r., połowa będzie już mieć więcej niż 45,7 lat. W 2060 r. mediana przekroczy pięćdziesiątkę i wszyscy powyżej tej granicy będą liczyć na zbliżającą się emeryturę. Natomiast liczba osób w wieku produkcyjnym, zdolnych utrzymać rosnącą armię emerytów, skurczy się o 6,8 mln, a może nawet o 8,2 mln, czyli o ponad 30 proc.

Fundacja Kaleckiego wyciąga z tych trendów wniosek, że nasz system emerytalny załamie się w ciągu najbliższych dziewięciu lat. Malejąca liczba ludzi pracujących nie będzie w stanie dostarczyć takiej sumy składek emerytalnych ani tyle podatków, aby państwo mogło wypłacić świadczenia rosnącej armii emerytów. Do FUS (z którego wypłacane są emerytury) w ciągu nadchodzących dziewięciu lat trzeba będzie każdego roku dopłacać od 38 mld zł (w wariancie bardzo optymistycznym) do 77,4 mld zł. Co oznacza, że wydatki państwa na emerytury wzrosną nawet o 68 proc.

Zdaniem Dariusza Standerskiego i Filipa Konopczyńskiego z Fundacji Kaleckiego, autorów raportu „Jak uniknąć katastrofy. Perspektywy polskiego systemu emerytalnego”, w obecnym kształcie nie da się systemu emerytalnego sfinansować. Jako remedium proponują wprowadzenie emerytury obywatelskiej, dla każdego, niezależnie od pracy. W wysokości emerytury minimalnej.

Paweł Wojciechowski, główny ekonomista ZUS, dokonywał nawet wstępnych szacunków, ile taka emerytura obywatelska by nas kosztowała. I wyszło mu, że do tysiąca złotych dla każdego w wieku emerytalnym trzeba by corocznie dołożyć kolejne 50 mld zł, co nie wydaje się możliwe. Bez tej dopłaty obywatelskie świadczenie wyniosłoby 350 zł, także dla osób, które odłożyły w ZUS na starość o wiele więcej, co oznacza nierespektowanie praw nabytych. Wojciechowski nie wyobraża sobie, że emerytom oraz osobom zbliżającym się do tego stanu można pieniędzy, które zgromadzili na kontach w ZUS, nie wypłacić, w rażący sposób byłoby to niezgodne z konstytucją. To raczej zamyka na razie dyskusję o emeryturach obywatelskich. Zwłaszcza że to rozwiązanie zachęcałoby do niepłacenia składek, ucieczki w szarą strefę, a my powinniśmy bazę płacących powiększać. Czyli co – nie ruszamy tematu i niech bomba tyka?

Żeby było sprawiedliwie

Dyskusja o wydłużeniu wieku emerytalnego w najbliższych latach nie wydaje się politycznie możliwa. Żadna z partii pretendujących do przejęcia władzy jej nie zainicjuje. Żaden kolejny rząd takiego samobója jak Platforma sobie nie strzeli. Prawo i Sprawiedliwość tym bardziej. Zwłaszcza że do 2019 r., w którym odbędą się wybory parlamentarne, nic się nie zawali. Do Funduszu Rezerwy Demograficznej wpłynie przecież 25 proc. środków zgromadzonych na kontach członków OFE. Dzięki temu na rachunku FRD figurować będzie w przyszłym roku około 80 mld zł. Tymi pieniędzmi można będzie łatać powiększającą się niebezpiecznie dziurę w FUS. Do wyborów na pewno wystarczy.

A co potem? Podniesiemy stawkę VAT do 30 proc. czy zastosujemy wariant chilijski, czyli drastyczne podniesienie składek emerytalnych? Żaden z tych wariantów też nie wydaje się możliwy.

To nie znaczy, że mamy nie rozmawiać. Ale chyba zupełnie inaczej niż do tej pory, odkładając nawet na bok argumenty, które wydawały się najważniejsze. I są najważniejsze, lecz co z tego, skoro nikt nie chce ich przyjmować do wiadomości? Jak ten o rosnącym deficycie, który rozsadzi finanse publiczne. Bo przecież dopóki nic się nie zawali, wyborcy deficytem się nie przejmą. Powrotu do „67” też nie zaakceptują.

Ale może uda się zainicjować debatę, nie poruszając w niej kwestii wieku emerytalnego? Jeśli zamiast o gospodarce i ekonomii zaczniemy rozmawiać o sprawiedliwości? Paweł Wojciechowski uważa, że fairness obchodzi dziś ludzi na świecie o wiele bardziej niż dawniej. Więc może i nas?

Warto by na przykład porozmawiać o tym, komu najpierw państwo będzie musiało dopłacić do minimalnego świadczenia, czyli kto będzie beneficjentem obecnych rozwiązań? Przy skróceniu obowiązkowego stażu pracy do 20 lat coraz więcej kobiet przez ten okres odpowiedniej sumy na koncie sobie nie uzbiera. Z analiz Pawła Wojciechowskiego wynika, że z dotacji państwa niekoniecznie skorzystają zwłaszcza panie mało zarabiające, lecz te prowadzące działalność gospodarczą, korzystające z liniowej 19-proc. stawki PIT. Płacą bowiem najniższe składki, oderwane od faktycznych dochodów, choć z reguły osiągają dochody o wiele wyższe niż osoby, które płacą wysokie składki emerytalne. Czy to jest fair? Czy składki nie powinny być uzależnione od dochodu?

Czy to jest w porządku, że samotna matka wychowująca dziecko, a czasami dwoje, może na starość liczyć tylko na tyle, ile sobie odłoży? Ale żona dobrze uposażonego mężczyzny w razie jego śmierci swoją minimalną emeryturę może zamienić na 85 proc. emerytury męża (na pewno będzie ona dużo wyższa). To sprawiedliwe?

Uprzywilejowani i reszta

O kształcie systemu emerytalnego w naszym kraju nie decydują, wbrew pozorom, niekorzystne trendy demograficzne, ale grupy interesów. Nieustannym reformom podlegał tylko system zusowski, powszechny jedynie z nazwy. Inne systemy emerytalne skutecznie obroniły swoje przywileje. Kolejne ekipy rządzące hojnie je rozdawały, rekompensując nimi na przykład niższe płace i kupując polityczne poparcie. I to też powinno być ważnym tematem przyszłej debaty.

Czy to jest sprawiedliwe, że np. 40-letni „agent Tomek” będzie dostawał (i to przez kilkadziesiąt lat) emeryturę kilkakrotnie wyższą niż ciężko pracująca 60-latka? Dlaczego tykającą bombę demograficzną rozbrajać mają tylko frajerzy, czyli pracownicy objęci systemem ZUS? Mundurowym, czyli policjantom i wojskowym, budżet, czyli zwykli Polacy, funduje emerytury w 100 proc. Oni nawet nie płacą składek, a rząd nie zamierza nic z tym zrobić. Uprzywilejowani są także prokuratorzy i sędziowie. Rolnikom państwo, czyli my wszyscy, opłaca świadczenia w ponad 90 proc. PiS, zabiegając w kampanii wyborczej o głosy wsi, zapewniał, że tych przywilejów nie ruszy. Płacimy za nie wszyscy i to dwukrotnie. KRUS bowiem skutecznie przywiązał do ziemi 11 proc. pracujących, choć w innych krajach z rolnictwa utrzymuje się zaledwie 3 proc. Na wsi należy szukać rąk do pracy, których tak dramatycznie zaczyna brakować w mieście.

Spośród ubezpieczonych we wszystkich systemach samofinansują się tylko ubezpieczeni w ZUS, pracujący na etatach. To stanowczo sprawiedliwe nie jest. I to tylko tę grupę objąć miało „67”, czyli wydłużenie czasu pracy, co ludzie mieli prawo odebrać jako niesprawiedliwość jeszcze większą.

Autorzy raportu Fundacji Kaleckiego z kilku obowiązujących w Polsce systemów emerytalnych wyłuskują kolejną niesprawiedliwość, o której musimy porozmawiać. Tylko rolnicy mają świadczenia niższe niż w ZUS o około 45 proc., pozostali są nie tylko uprzywilejowani wiekowo, ale także finansowo. Osoby ubezpieczone w systemie podlegającym MSWiA pobierają świadczenia dużo wyższe: w 2016 r. średnia emerytura wyniosła tu 3600 zł. Podobnie w MON. Bez ujednolicenia wszystkich systemów o sprawiedliwym potraktowaniu emerytów mowy nie będzie.

Co teraz?

Demograficzna bomba tyka i wkrótce może rozsadzić finanse państwa. Skoro nie da się jej rozbroić wydłużeniem wieku emerytalnego, trzeba szukać innych sposobów, byle szybko, bo czasu nie mamy.

Jednak rząd PiS, unieważniając bolesną reformę „67”, zablokował dyskusję nad przyszłością systemu emerytalnego. Spowodował nie tylko ogromne szkody w budżecie państwa, które boleśnie odczujemy za kilka lat, ale także niepowetowane szkody w mentalności Polaków, które widoczne są już teraz. „To nieprawda, że nas nie stać”, „Wystarczy nie kraść” – i inne hasła, beztrosko rzucane w kampanii wyborczej, zbierają dziś swoje żniwo. Zablokowały wszelkie próby reform. Jak nas stać, po co się mamy męczyć w nielubianej pracy? – stwierdziło wielu, ustawiając się w kolejce po emeryturę. Argumenty ekonomiczne zniknęły z debaty publicznej, zastąpiła je czysta polityka. Skoro dłużej pracować nie chce 80 proc. Polaków, a rezygnacja z „67” stała się warunkiem poparcia przez Solidarność w wyborach, to liczą się głosy, a nie pieniądze.

Dzięki tym głosom PiS może nawet wygrać następne wybory, ale nie zatrzyma nimi nieuchronnego krachu finansów publicznych. Jest wielkim brakiem odpowiedzialności za kraj udawanie, że można tego uniknąć. Po kolejnym wyborczym zwycięstwie PiS zapewne zrobi wszystko, aby rolować problem jak najdłużej. Tak żeby bomba wybuchła, kiedy już odda władzę i skutki własnej nieodpowiedzialności zwali na następców. Jak sobie z nimi nie poradzą, populiści znów wrócą do władzy.

Do dyskusji, której konkluzją musi być świadomość związku wysokości przyszłych emerytur z długością stażu pracy, trzeba będzie jednak wrócić. W Polsce w wieku 55–59 lat pracuje zaledwie 65 proc. osób, w Niemczech – aż 88 proc. Ta spora różnica kilka lat później robi się naprawdę dramatyczna: w wieku 60–64 lat pracuje jeszcze aż 72 proc. Niemców, ale tylko 32 proc. Polaków (!), a od października te wskaźniki gwałtownie się pogorszą. W tej dyskusji warto też przypomnieć, że Niemcy, zanim przejdą na emeryturę, muszą pracować 45 lat. Nam też nie wystarczy 20 lat dla kobiet i 25 lat dla mężczyzn. Wnioski są oczywiste.

Niemcy wiedzą, że ich świadczenia zależą od ich pracy, Polaków PiS przekonał, że emerytura z pracą nie ma związku. Wszystko zależy od tego, kto rządzi, czyli od hojności polityków. Po co pracować dłużej, skoro rząd nawet teraz obiecuje emerytom 500 plus, a przed wyborami może i więcej? Realizujemy wariant grecki, tam też politycy, żeby wygrać, obiecywali coraz więcej, a potem swoje obietnice realizowali. Do czasu. W Grecji, żeby ratować państwo, drastycznie, o kilkadziesiąt procent, trzeba było obciąć emerytury. Oni jednak mają euro, więc chociaż pieniądze nie straciły na wartości. Nasze świadczenia, w razie kryzysu, do którego wprost zmierzamy, zostaną uszczuplone także z powodu osłabienia złotego.

Trudno będzie przekonać ludzi do konieczności dłuższej pracy, ale jeszcze trudniej będzie odbudować zaufanie do państwa. Jedna część Polaków wierzy, że będą na starość żyć godnie, gdyż PiS będzie dosypywał emerytom coraz więcej. Druga, ta młodsza, nie wierzy, że w ogóle jakąś emeryturę na starość dostanie. Przypieczętowanie przez PiS likwidacji OFE spowodowało, że młodsi już nie liczą, że państwo wywiąże się z roli gwaranta czegokolwiek. PiS pozbawił państwo ciągłości. „Rząd po PiS” tę część obywateli musi odzyskać, przekonać ich, że dłuższy, choć elastyczny czas pracy, leży w ich dobrze pojętym interesie. Przekonać ich do państwa. Ktokolwiek przejmie władzę po obecnej ekipie, będzie musiał przede wszystkim tłumaczyć, przekonywać, wyjaśniać, odbudowywać zrujnowane poczucie odpowiedzialności za siebie i za państwo. Tytaniczna praca, zanim będzie można na nowo tknąć system emerytalny.

Na godną starość z ZUS nie ma co liczyć, ale uciec od niego się nie da. Budowanie filarów, które świadczenie z ZUS uzupełnią, jest konieczne. Zarówno pracowniczych programów emerytalnych, jak i własnych, rodzinnych, planów oszczędnościowych. Problem polega na tym, że efektywność oszczędzania na rynku kapitałowym zawsze zależy od stanu gospodarki. Konieczność coraz większych dotacji do ZUS pozbawia państwo możliwości inwestowania w rozwój i nasza gospodarka będzie się stawać coraz bardziej niewydolna. Oszczędzanie we wszystkich innych, alternatywnych wobec ZUS filarach, także godnej starości nie zapewni.

Politycy PiS mówią, że ZUS nie może upaść, że państwo coraz większymi dotacjami będzie go ratować. Kłamią. Dostaliśmy dużą dawkę politycznej narkozy. Po przebudzeniu będzie bardzo bolało.

***

W cyklu raportów „Co po PiS?” pisaliśmy już: w nr. 4 o wyzwaniach po zmianie władzy, w nr. 5 o programie 500+, w nr. 10 o systemie edukacji, w nr. 14 o naszej polityce unijnej, w nr. 19 o gospodarczych projektach rządu PiS, w nr. 34 o wspólnej europejskiej walucie, w nr. 36 o służbach specjalnych

Raporty dostępne na: www.polityka.pl/copopis

Polityka 39.2017 (3129) z dnia 26.09.2017; Temat z okładki; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Po balu będzie ból"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną