Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Zakaz handlu co w drugą niedzielę. Co ta zmiana właściwie oznacza?

PiS boi się scenariusza węgierskiego, gdzie rząd musiał wycofać się z niedzielnego zakazu, bo ten okazał się bardzo niepopularny. PiS boi się scenariusza węgierskiego, gdzie rząd musiał wycofać się z niedzielnego zakazu, bo ten okazał się bardzo niepopularny. Kai Oberhäuser / Unsplash
Dla PiS to salomonowe wyjście, dzięki któremu zarówno przeciwnikom, jak i zwolennikom zakazu będzie można coś zaoferować.

Najnowszy pomysł na niedzielny handel tak naprawdę nikogo nie zadowoli. Ani właścicieli sklepów, ani związkowców, ani klientów, którzy teraz będą musieli sprawdzać, kiedy i gdzie można w niedzielę zrobić zakupy.

Jednak dla PiS jest salomonowym wyjściem, dzięki któremu zarówno przeciwnikom, jak i zwolennikom zakazu będzie mogło coś zaoferować. Tym pierwszym powie, że to test i być może, jeśli niezadowolenie społeczne będzie duże, rząd się z niego wycofa. Zaś tym drugim wyjaśni, że to… test i jeśli przejdzie w miarę bezboleśnie, to zakaz zostanie rozszerzony na wszystkie niedziele.

Na razie nie wiemy, co oznacza „co druga niedziela”

Jedna opcja to zamknięcie wszystkich sklepów właśnie w co drugą niedzielę. Takie rozwiązanie spowoduje, że klienci będą musieli pamiętać, która niedziela jest handlowa, a która już nie. Związkowcy mogą zaś na to przystać, bo będą liczyć, że z co drugiej niedzieli szybko zrobi się każda. Społeczeństwo zacznie się bowiem stopniowo odzwyczajać od zakupów w niedzielę. Po co bowiem iść do sklepu, skoro może akurat dzisiaj wszystkie są zamknięte?

Opcja druga, dużo przyjaźniejsza dla konsumentów, to zamykanie poszczególnych sklepów w co drugą niedzielę. Mamy ich nawet w mniejszych miastach tak wiele, że jeśli nie jeden, to drugi będzie w niedzielę otwarty. Tyle że wówczas zakaz rozmyje się, a dodatkowo istnieje ryzyko, że sieci zaczną przerzucać pracowników w niedziele ze sklepów zamkniętych do otwartych.

Poza tym placówki otwarte w niedziele mogą się cieszyć sporym zainteresowaniem, skoro będzie ich o połowę mniej niż zwykle. A to spowoduje, że potrzeba będzie więcej pracowników niż dotąd w niedzielę. Związkowcom takie rozwiązanie z pewnością by się nie spodobało.

Na Węgrzech się nie udało

PiS boi się scenariusza węgierskiego, gdzie rząd musiał wycofać się z niedzielnego zakazu, bo ten okazał się bardzo niepopularny. W Polsce może być podobnie, bo choć Polacy chodzą do kościoła częściej niż Węgrzy, wiele sklepów nie jest u nas wcale pustych w niedzielę. Warto byłoby przetestować najpierw propozycję pracodawców, którzy zobowiązali się, że każdemu pracownikowi dadzą minimum dwie wolne niedziele w miesiącu. A dopiero gdyby się okazało, że sieci handlowe oszukują, można by wprowadzić zakazy.

Ale taki scenariusz jest nierealny, bo niedziela stała się zakładnikiem walki politycznej i ceną za to, że „Solidarność” jest zbrojnym ramieniem rządu. Gdyby związkowi rzeczywiście na sercu leżał los pracowników, walczyłby o zakaz pracy w niedzielę także dla restauracji, kawiarni czy punktów usługowych.

Dlaczego kasjerka czy kasjer powinni mieć wszystkie niedziele wolne, ale fryzjerka, kelner albo bileter w kinie już na to nie zasługują? Dlaczego „Solidarności” przeszkadza otwarty butik w centrum handlowym, ale już nie przeszkadza działająca obok restauracja albo salon urody? Nie dajmy się oszukać. Los pracowników w tej batalii jest akurat najmniej istotny.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną