Na pierwszy rzut oka superpremier Morawiecki ciągle jest na fali wznoszącej. Gospodarka się rozwija, wpływy do budżetu rosną, a aferzyści wyłudzający dziesiątki miliardów złotych wyraźnie wystraszyli się determinacji nowej władzy. Sukces goni sukces. W kwestii uszczelniania systemu VAT można wprawdzie dyskutować o sumach, ale osiągnięcia wydają się niewątpliwe. Jako minister finansów Morawiecki radzi sobie dobrze, co prezes wydaje się w pełni zauważać i doceniać. Na kongresie partii w Przysusze to Morawiecki został wyznaczony, żeby nakreślać dalszy dynamiczny rozwój gospodarki, jakby jego szefowa w tej sprawie niewiele miała do powiedzenia. Nasiliły się spekulacje, że pozycja Beaty Szydło słabnie i zapowiadana na listopad rekonstrukcja rządu może dotyczyć także jej.
Przestaje być jednak oczywiste, że beneficjentem rekonstrukcji – jeśli rzeczywiście do niej dojdzie – zostanie Mateusz Morawiecki. Jako minister rozwoju sukcesami, jak do tej pory, pochwalić się nie może. Co najwyżej może próbować tłumaczyć, że najpierw uchwalenie jego strategii odpowiedzialnego rozwoju torpedowała Szydło, a teraz konsekwentnie wyjmuje mu z rąk narzędzia do jej realizacji. W polityce nie chodzi jednak o wytłumaczenie porażek, ale o skuteczność. Tej skuteczności superpremierowi, jako ministrowi rozwoju, wyraźnie brakuje.
Brakuje mu też umiejętności przewidywania ruchów przeciwnika, nie mówiąc o blokowaniu tych, które jego pozycję mogą osłabić. To osłabianie, najwyraźniej niezauważone przez Morawieckiego, zaczęło się już przed rokiem. Wyglądało niegroźnie. Po likwidacji Ministerstwa Skarbu trzeba było jakoś nadzór nad spółkami, kontrolowanymi przez państwo, uporządkować. Wydawało się, że zrobi to ustawa o zarządzaniu majątkiem Skarbu Państwa. Wydawało się też, że nie chodzi w niej o pomniejszenie stref jego wpływów.